Słowodzicielka, Anna Szumacher
Czytam

Sprawozdanie czytelnicze: „Słowodzicielka”, Anna Szumacher

Książkę czytam w ramach Zewu Zajdla – akcji zachęcającej do przeczytania wszystkich tytułów nominowanych w danym roku do Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla, by móc świadomie oddać głos na rzeczywiście najlepsze powieści i opowiadania.


Czytając blurba do „Słowodzicielki” naszło mnie nieprzyjemne wrażenie, że oto natrafiłam na książkę z kategorii nie dla mnie. Wrażenie to tylko się pogłębiło, gdy już w pierwszym rozdziale zaatakowały mnie przymiotniki („niebieskooki”, „czerwonowłosy”) używane jako podmioty w miejsce imion bohaterów – jest to maniera, której po prostu nie trawię. I im dalej, tym bardziej oczywiste stawało się, że jest to książka wybitnie nie dla mnie. Ostatni raz miałam tak z „Szamanką od umarlaków”.

Jest to swego rodzaju meta-powieść – postaci zdają sobie sprawę, że są w książce, że istnieją wątki, rozdziały i fabuły. Wiedzą też, że tak naprawdę są tylko postaciami pobocznymi, które wyraźnie zgubiły swojego głównego bohatera, w związku z czym wyruszają na poszukiwanie swojego miejsca w opowiadanej historii. Sam pomysł, musze przyznać, jest dosyć ciekawy i oryginalny. To takie puszczanie oka do czytelnika i bawienie się stereotypami oraz utartymi konwencjami. Na przykład zaraz na początku bohaterowie trafiają do karczmy, gdzie co chwila ktoś ich zaczepia i próbuje wciągnąć w jakiś wątek. No bo wiecie, wszystkie wielkie przygody zaczynają się od tajemniczej osoby przysiadającej się do was w karczmie, prawda?

Tyle że ta formuła dosyć szybko się wyczerpuje, bo postaci wyłażą z książki i dostają się do rzeczywistości (opisanej w książce, więc efektu za bardzo to nie daje…) i odnajdują swoją autorkę, którą… jest Marcjanna zwana Cjan, a nie Anna Szumacher, jestem oburzona! (tylko żarcik) Od tego momentu następuje przetasowanie, zasady się zmieniają, ale też w sumie robi się ciekawiej.

Bo są takie rzeczy, które mi się w tej powieści podobają. Przede wszystkim system magii – Cjan może tworzyć rzeczy za pomocą cytatów, powiedzonek, słów z piosenek. A każdego zwrotu może użyć tylko raz i nie do końca wiadomo, jaki będzie efekt. Naprawdę świetny pomysł, zasługuje na wszystkie możliwe pochwały. Drugi drobiazg to sowy-szpiedzy i odczytywanie wiadomości – powiało trochę mrokiem, którego w tej powieści ogólnie brakuje. Podoba mi się też, że po śmierci króla jego synowie muszą odnaleźć tajemniczy Głos i nowym królem zostanie ten, któremu się uda, a nie najstarszy. Coś podobnego było chyba w „Gwiezdnym pyle”. Księżniczko-smoki też są ciekawe, a ich wykorzystanie jeszcze lepsze (choć mało rozbudowane).

Ogólnie jednak nie odpowiadało mi tempo akcji – momentami było strasznie ślamazarne, a część scen to zapchajdziury, których równie dobrze mogłoby nie być (rozdział z trollem na moście ma może ze dwie strony… naprawdę nie był potrzebny). Nie spodobały mi się też postaci, zwłaszcza Agni – taki napalony, niezbyt rozgarnięty nastolatek, sceny w których uczy się o swoich mocach/przeszłości są emocjonalnie zmarnowane. Nie znajduję też stylu i konwencji zabawnymi/uroczymi/ciekawymi, ale jak mnie znacie, to wiecie, że u mnie lekkie i przyjemne nie przejdzie. Dziwnie napalony styl tej książki to też kompletnie nie moje klimaty. Nie ma tu żadnych scen seksu. Nie ma chyba nawet pocałunków. Ale jakimś cudem wolałabym je dużo bardziej od sceny masażu albo ciągłego ślinienia się bohaterek do napakowanych klat i penisów bohaterów… Po prostu mnie to żenuje.

Największym grzechem powieści jest jednak to, że chciałabym przeczytać… powieść właściwą, a nie historię jej powstawania. Jest taki moment, kiedy Cjan siada i pisze pierwszą pełną scenę swojej opowieści – i to był ten moment, kiedy nagle zaczęłam czerpać przyjemność z lektury i byłam zainteresowana tym, co się dzieje. Wiem, że pewnie gdyby nie sztuczka z zagubionymi postaciami pobocznymi i autorką wciągniętą do książki, byłoby z tego całkowicie przeciętne pseudośredniowieczne fantasy, ale naprawdę miałam na nie ochotę! Na tę opowieść bez udziwnień, bez kombinowania, po prostu książę, asasyn, sowy, elementale. Bo i świat przedstawiony zapowiada się interesująco.

„Słowodzicielka” to tom 1., co oznacza, że książka kończy się nijak. Przyznam, że mimo wszystkich wad serii o Takeshim Kovacsu, coraz bardziej doceniam Richarda Morgana za to, że można te książki przeczytać w zasadzie dowolnej kolejności i nic nie stracić. Bo każda jest oddzielną, zamkniętą historią. A ze „Słowodzicielki” na razie nic nie wynika, poza wprowadzeniem do świata i mocnym WTF na koniec. Wiem, że to taki zabieg marketingowy, żeby sięgnąć po drugi tom, ale mnie to po prostu męczy.

„Słowodzicielka” to w sumie taka lekka i przyjemna książka z żarcikami i paroma oryginalnymi pomysłami. Do mnie po prostu ani styl, ani postaci, ani nic ogólnie nie przemówiło, a fakt, że żeby historia miała ręce i nogi, muszę sięgnąć po drugi tom, jeszcze mnie dodatkowo zniechęca.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *