My rotten Valentine

My rotten Valentine - Agnieszka Żak
My rotten Valentine – Agnieszka Żak

Poniżej znajduje się fragment opowiadania „My rotten Valentine”. Jeśli Cię zaciekawi, pełną wersję w formacie ePub, Mobi i PDF możesz pobrać za darmo z serwisu RW2010 lub przeczytać w przeglądarce w serwisie Wattpad.

Opowiadanie należy także do zbioru „Karaluch w uchu„.


Wirus zamienia ludzi w zombie. Laura i Marek barykadują się w piwnicy swojego domu, licząc, że uda im się przetrwać Apokalipsę. Tylko że jedno z nich już jest zarażone… „My rotten Valentine” to trochę studium szaleństwa, trochę opowieść o miłości i poświęceniu, a to wszystko w stylistyce świata opanowanego przez zombie. Mieszanka gatunkowa, wciągająca i trzymająca w napięciu!


– Pieczarki mają świadomość zbiorową. Wszystkie wyrastają ze wspólnej grzybni, więc w zasadzie jest to jedna pieczarka – powiedziała niespodziewanie po godzinach milczenia. Miała ochrypły głos, ale ton sugerował, że oto zdradza największą tajemnicę wszechświata. – Tylko o czym taka Wszech-pieczarka może myśleć?

Laura przetarła oczy, odkaszlnęła. Oblizała usta i wypluła na podłogę grudkę śliny. Nie była pewna, co jej do głowy strzeliło z tymi pieczarkami, choć jeszcze przed chwilą coś to znaczyło. Jakaś myśl przyszła, ale się spłoszyła, nim mózg zdążył nadać jej numer porządkowy i umieścić we właściwej przegródce pamięci na odpowiedniej fałdzie jednej z półkul. Na pewno nie chodziło o to, że zombie mają zbiorową świadomość. Gdyby miały, dawno by już znalazły Marka i ją. A może znalazły? Może chodziły cicho dookoła domu, kiedy spała, ale nie były wystarczająco bystre, żeby poradzić sobie z otworzeniem drzwi. Roztopione mózgi nie potrafiły pojąć koncepcji klamki, nie wspominając o zamku.

A ich dom miał porządne drzwi z dużymi zamkami. Marek był z natury człowiekiem ostrożnym i przewidującym. Wiedział, że trzy gitary i perkusja mogą skusić złodziei. Ktoś mógł się też zainteresować kinem domowym z 3D albo nartami i snowboardem. Bał się, że ukradną komputer, a miał „jabłuszko”. Albo wypasiony ekspres do kawy. Tak na niego mówił – wypasiony. Laura nie lubiła tego słowa. Przecież takie słowo w ogóle nie istnieje. A może jednak? Tylko w innym znaczeniu… Na przykład „wypasiona świnia”. Laura chciałaby mieć teraz taką świnię. Chciałaby? Nie była pewna. Ostatnio wszystko jej się trochę plątało. Natomiast doskonale pamiętała, że Marek to zacięty gadżeciarz, który lubi dobre, drogie rzeczy, poczynając od deski sedesowej, na sprzęcie elektronicznym kończąc.

Zachowanie Marka bywało czasami męczące. Same porządne drzwi to jeszcze nic, gorzej, gdy pukał do nich ktoś niezapowiedziany. Wtedy Marek ściszał telewizor i kazał udawać, że nikogo nie ma w domu; bo jeśli martwił się czymś bardziej niż kradzieżą, to morderstwem, napadem w biały dzień, gwałtem czy pobiciem. Rozbojem życiowego wykolejeńca dokonanym na zdrowym obywatelu-konsumencie. Dlatego nie lubił, gdy się w pobliżu obcy kręcili. Czy to gówniarze, czy to dziady – z pewnością mieli złe zamiary. A Laurze było głupio, gdy się okazywało, że to tylko sąsiadka albo listonosz. Nie narzekała jednak zbytnio, bo ostatecznie mąż dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Kiedyś nie zdawała sobie sprawy z tego, jaki świat jest niebezpieczny, a ludzie wredni. On jej to uświadomił. I od razu zabezpieczył, kupując porządne drzwi i system alarmowy.

Matka Laury była niezadowolona z wyboru życiowego partnera, dokonanego przez córkę. Uważała, że odcinają się od ludzi i popadają w paranoję. Że w każdym widzą złodzieja albo mordercę. Maria miała pretensje do Marka, że odebrał jej córce radość z życia, kiedy Laura tłumaczyła, że przecież jeżdżą na narty, stać ich na różne rozrywki. Alarm w domu? Do jasnej cholery, przecież każdy normalny człowiek posiada alarm w domu. O schron w piwnicy Maria też miała pretensje, mówiąc, że tutaj nie szaleją trzęsienia ziemi ani tornada. Laura liczyła, że jej matka przeżyje to, co się dzieje; żeby mogła jej powiedzieć, kto ostatecznie miał rację.

Wiedziała, że dokonała właściwego wyboru – gdyby nie Marek, nie byliby tu teraz, oboje żywi. Przygotował dodatkowe pomieszczenie w piwnicy, oddzielone kratami, by służyło jako skrytka na cenne rzeczy, gdy wyjeżdżali na dłużej. Tyle że w piwnicy było wilgotno i ciągnęło zimnem od kamieni, więc w końcu Marek postanowił nie zostawiać tam czegokolwiek z elektroniki. Skrytka się przydała, gdy pojawiły się zombie. Oboje uciekli wtedy do piwnicy. Mieli tam jedzenie, wodę, ciepłe ubrania. Mieli małą kuchenkę gazową. Mieli być bezpieczni. Z tym, że zanim jeszcze zeszli na dół i zatrzasnęli drzwi, Marek już był chory. Przypuszczalnie o tym nie wiedział; Laura też nie zauważyła z początku żadnych symptomów. Mógł też wiedzieć, ale założył, że jakoś to będzie. Albo wyparł tę myśl. Wmówił sobie, że to przeziębienie albo w ogóle zignorował objawy. Tacy ludzie pewnie byli najniebezpieczniejsi – po prostu lekceważyli fakt, że to już koniec, i dalej chodzili do pracy, spędzali czas z rodziną… Powinni od razu strzelić sobie w łeb. Ale może Marek nie wiedział. Laura miała nadzieję, że nie wiedział.

Dalej nie była pewna, jakim cudem zamknęła go w skrytce. Próbowała najpierw przekonać Marka, żeby się rozdzielili, zrobili kwarantannę, na wszelki wypadek. To wbrew pozorom nie była mała przestrzeń, jakieś dwa metry na półtora – dość, żeby usiąść czy się położyć. Część jedzenia też dałoby się tam przenieść. Mężczyzna protestował, dlaczego akurat on ma zostać zamknięty. Jeśli to ona zamieni się w zombie, będzie uwięziony i w końcu zdechnie z głodu. Wywiązała się kłótnia, w której Laura stosowała wszelkie możliwe argumenty, starając się omijać te najbardziej oczywiste, czyli objawy. Jakby niemówienie o tym, co się dzieje, mogło odmienić rzeczywistość. Niewypowiedziane nie istnieje.

Nagle krzyknęła, głośno i przeraźliwie, zupełnie nie swoim głosem. Marek na chwilę zamarł, wystraszył się. Może pomyślał, że Laura się właśnie zmienia. A wtedy kobieta popchnęła go do tyłu, do skrytki. Nie sądziła, że ma tyle siły, żeby przewrócić męża. Był od niej znacznie wyższy. Być może się potknął. W każdym razie wepchnęła go za kraty i zamknęła.

Przypomniała sobie. Chodziło o to, że pieczarka nie ma o czym myśleć swoim wielkim, zbiorowym mózgiem. Zombie też nie mają o czym myśleć.


Cytaty z recenzji:

Opowiadanie naszpikowane jest sugestywnymi opisami, działającymi na wyobraźnię. Również sposób narracji, prezentujący wydarzenia ze strony ocalałej osoby, daje ciekawy pogląd na sytuację. Dodatkowo, bardzo interesujące zakończenie. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam 🙂

Książki Serdegny

Gdy już wydarzy się coś, co powinno zamienić nas albo w aniołów, jak o sobie myśleliśmy, albo w brudne moralnie szmaty, zdarza się, że sami siebie nie poznajemy. Tak jak bohaterka historii o mężczyźnie zamienionym w żywego trupa, z niezwykłym wyczuciem opowiedzianej przez Agnieszkę Żak.

Jan Siwmir

Ośmielę się wysunąć stwierdzenie, że chociaż tekst Agnieszki Żak jest opowieścią z dreszczykiem, jego zadanie nie polega jedynie na tym, aby obudzić strach. Niesie ze sobą pytania, na które czytelnik musi sobie sam odpowiedzieć.

Aneta Rzepka

Bardzo ciekawe opowiadanie. Czyta się szybko i przyjemnie, styl bez zarzutu. To nie pierwszy tekst Agnieszki jaki miałem możliwość przeczytać i naprawdę mogę polecić. Jeśli chcemy aby ebooki utrzymywały dobry poziom literacki należy doceniać właśnie takich autorów

Jerzy A. Kozłowski

„My rotten Valentine” to popełnione przez Panią Żak opowiadanie – monodram w konwencji horroru z zawirusowanymi ludźmi zamienionymi w zombie. Brzmi dziwnie? I takie jest. Tak niespotykaną formę autorka nadała swoim przemyśleniom o naturze ludzkiej. Na kilku zaledwie stronach jesteśmy świadkami horroru, jaki rozgrywa się w mózgu bohaterki Laury. Już od samego początku ulega ona przemianie. Tworząc związek z Markiem, dopuszcza do siebie i pozwala owładnąć fobiom, które dla niego są podstawą egzystencji….

T. R. Głogowski

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *