Luźne rozważania o pisaniu
Piszę

O pisaniu: Czysta karta i fragment powieści

Od paru miesięcy powinnam pracować nad powieścią, którą zaczęłam w listopadzie 2019 na NaNoWriMo. Taki przynajmniej był ambitny pomysł na ten rok, ale – jak wszyscy wiemy – 2020 postanowił zaszaleć i nic nie układa się dobrze, w tym też moje pisarskie plany.

Przeciągające się prace nad opowiadaniami oraz ogólne zmęczenie i stres sprawiły, że dopadł mnie największy wróg każdego twórcy – zwątpienie. Zwlekanie z pracą zwykle tak się u mnie kończy. Działa to trochę na zasadzie „piszmy, zanim do nas dotrze, że to bez sensu”. Nie znaczy to, że planowana przeze mnie powieść była zła, po prostu chwilowo czuję się przytłoczona rozmachem własnego pomysłu… Więcej pisałam na ten temat tutaj.

Natomiast nowy pomysł – zwłaszcza taki kompletnie niedopracowany, bez fabuły, bez postaci, bez niczego – kusi mnie wielce. Bo to taka czysta karta, jeszcze wszystko się może wydarzyć. Nie trzeba się martwić, że dalej nie rozpisałam do końca systemu magii, że jakieś wątki są niedomknięte, że w drugim akcie tempo akcji siada. Pusta, czysta i biała kartka kusi potencjalnymi możliwościami, aż szkoda zacząć po niej pisać.

Niestety na tym polega praca pisarza, by w którymś momencie przestać tylko dumać nad cudownością niezaczętego pomysłu i zabrać się do roboty. Dlatego też powstał poniższy fragment. Jest w nim łowca potworów Zbyszek i jest Warszawa. Poza tym – nic. Dlatego nie traktujcie tego tekstu zbyt poważnie i nie przywiązujcie się do niego zbyt mocno. To bardziej próba rozpisania się, znalezienia klimatu i rytmu opowieści. Pierwsza ostrożna przymiarka. Na kartce pojawiły się pierwsze słowa, ale jeszcze łatwo je skreślić.


Zbyszek przybywa do Warszawy

Nie lubił Warszawy. W ogóle nie lubił dużych miast. Nigdy nie zasypiały, nie cichły, nie zapadał w nich mrok – nigdy do końca. Niewiele było potworów, które potrafiły wytrzymać w tych warunkach, dlatego w metropoliach pozostawały tylko te, które umiały się dostosować. Gdzieś indziej Zbyszek mógł przeprowadzić egzorcyzm na demonie, odesłać ducha w zaświaty czy ukatrupić wąpierza, ale w mieście? W mieście wyewoluowały w formy tak odległe od pierwotnych, że pewnie nawet ich pobratymcy wciąż kryjący się po lasach by ich nie rozpoznali. Warszawskie potwory były silniejsze i sprytniejsze. Były czymś innym niż łowca mógł się spodziewać, więc wszystkie sztuczki, które znał, mogły się okazać bezużyteczne.

Nie, żeby Zbyszek się bał. Nie wziąłby w końcu tej roboty, gdyby czuł, że sobie z nią nie poradzi. Bardziej martwiły go kwestie praktyczne – trudniej będzie pozostać niezauważonym, nie ściągnąć uwagi policji, a tłumaczenie wprost „wasz dom jest nawiedzony” nie zostanie przyjęte z takim samym zrozumieniem jak gdzieś na bardziej zabobonnej prowincji. Będzie musiał działać ostrożniej, a Zbyszek nie był wielkim fanem subtelności.

Minął tabliczkę z napisem „Warszawa” i natychmiast poczuł, jak stolica przygląda mu się uważnie, jakby doskonale wiedziała, kim jest. To był główny powód, dla którego tak bardzo nie znosił dużych miast. Bezustannie się zmieniały, rozrastały, ludzie przewalali się na wszystkie strony; panowały wieczne poruszenie i ruch, a to wszystko generowało energię. Dokąd uchodziła ta energia? Ano nigdzie, odkładała się grubymi warstwami na ulicach, oplatała budynki, płynęła nad rzeką, jak jej widmowy odpowiednik. I ożywiała miasto. Dawała mu duszę. Pomyślał, że to niedorzeczne, polować na jednego potwora w trzewiach drugiego. Cała Warszawa była wynaturzeniem; gdyby tylko wiedział, gdzie ma serce, by móc wbić w nie sztylet, powstrzymać dalszy rozwój tego potwora…

Przetarł oczy. Włączył radio, by muzyka i irytujące trajkotanie reklam odgoniły niepokój, który czuł. Zbeształ się w myślach za wymyślanie takich głupot. Miasta nie żyły, to on był przemęczony i miał tendencję do popadania w paranoję. Tak mu przynajmniej powiedziała pewna łowczyny. W każdym razie fakty były takie, że jechał długo i było już późno, a on już od dawna za mało spał i za często przesiadywał w samochodzie. Poza tym Warszawa kojarzyła mu się ze śmiercią Kowalskiego, a wspominanie tamtych wydarzeń zawsze wprawiało go w ponury nastrój.

Co za okropne miasto!

Zajechał na Powiśle. Nie miał tu nic do roboty, ale tę okolicę znał najlepiej. A ponieważ umówiony na spotkanie był dopiero na jutro rano, musiał coś ze sobą do tego czasu zrobić. Równie dobrze mógł zacząć od znajomych terenów, oswoić się na nowo z miastem. Zrobił kilka kółeczek po okolicy, szukając miejsca do zaparkowania. Gdy mu się to w końcu udało, ruszył niepewnie chodnikiem, widząc, jak bardzo zmieniła się okolica. Sądząc po palących się światłach w oknach budynku zwanego prosto „Apartamenty Solec 24”, ktoś się tam w końcu wprowadził. Gdy Zbyszek ostatnio tu był, ten architektoniczny potworek wciąż był rozgrzebany, bez widoków na ukończenie budowy… Tempo w Warszawie musiało gwałtownie w ostatnim czasie przyspieszyć, bo nie tylko Apartamenty doczekały się szczęśliwego finału. W okolicy jak grzyby po deszczu wyrosły luksusowe apartamentowce i biurowce, a miejsce osiedlowego, rodzinnego spożywczaka zajęła przerażająca, kręta konstrukcja ze sztucznie pordzewiałego materiału, mieszcząca drogerię. 

Zbyszek spojrzał wgłąb rudej bramy – gdyby nią przeszedł, trafiłby pod blok, w którym mieszkał Kowalski. Zrobił parę nieśmiałych kroków do przodu i przystanął. Wrażenie obcości nie tylko nie minęło, lecz się jeszcze nasiliło. Stracił ochotę na dalsze zwiedzanie okolicy, która wcale nie była już znajoma. Wycofał się do samochodu przytłoczony, jakby dzielnica mówiła mu, że skoro śmiał odejść, nie ma tu już dla niego miejsca – przestrzeń, którą kiedyś zajmował, została już zajęta przez inne byty. Z ulgą skrył się we wnętrzu wysłużonej renówki, wtopił w fotel, na którym dawno odbił się kształt jego ciała. 

Odniósł wrażenie, że Warszawa wokół niego uśmiecha się triumfalnie. Albo może tylko mu się wydawało.


Czy będzie z tego cała powieść? Przyznam, że na razie mam trochę lepiej rozbudowane pomysły na dwa opowiadania (jedno cyberpunkowe i jedno Zbyszkowe) i pewnie raczej nimi się w najbliższym czasie zajmę. Ale warszawska powieść kusi mnie bardzo. Co wy byście woleli?


Obraz Monfocus z Pixabay

Obraz Rudy and Peter Skitterians z Pixabay

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *