Druga kopia
Opinie,  Rynek książki

Kup pan drugą kopię

Niedawno wystartował projekt Cyfrowa Kultura*.  Chodzi o to, że za 4 e-booki self-publisherów możemy zapłacić, ile chcemy, a jeśli będzie to powyżej 10 zł, to dostaniemy bonusowo piąty. Pomysł fajny, choć wszystkie te tytuły już czytałam i recenzowałam gdzieś tutaj. Niczego podejrzanego bym pewnie nie zauważyła, gdyby jeden z kupujących w komentarzu (niestety nie udało mi się już potem go znaleźć, czy na FB, czy na Wykopie) nie napisał, że w mailu od Cyfrowej Kultury dostał zaskakującą notkę.

Sprawdziłam to i rzeczywiście – w mailu, w którym znajduje się link do pobierania e-booków, znajduje się też następujący dopisek:

Pamiętaj, że ten link jest przeznaczony tylko dla Ciebie. Jeśli chcesz podzielić się pakietem z rodziną i znajomymi, zachęcamy Cię do zakupu dla nich kolejnej kopii – możesz wykorzystać ten sam adres e-mail.

Szczerze mówiąc, zgłupiałam. Rozumiem, że Cyfrowa Kultura nie chce, żeby ludzie wrzucali te linki na Facebooka, co by wszyscy ich znajomi mogli sobie też pobrać książki, ale w takim razie wystarczyło zrobić link jednorazowy, który dezaktywowałby się po ściągnięciu pakietu. Na pewno są jakieś technologiczne rozwiązania lepsze niż tego typu ostrzeżenie.

W każdym razie zawsze fascynowało mnie to rozumowanie, z którego wynika, że tylko jedna osoba może korzystać z jednej kopii danej rzeczy. To tak, jakbym dniami i nocami broniła mojej domowej biblioteczki, co by mój narzeczony przypadkiem nie przeczytał sobie jakiejś książki, za którą ja zapłaciłam. Wyobrażacie to sobie? Każdy domownik ma oddzielną półkę, a na każdej te same książki, bo nie mogą pożyczać sobie nawzajem. Aż dziw, że jeszcze nikt nie pali bibliotek, bo tam przecież z jednej książki tyyyyyle osób korzysta. Rozpusta. Dziwi mnie też, że nikt nie wymyślił jeszcze płyt CD, które automatycznie kasowałyby film w miarę oglądania – tak, by osoba, która kupiła tę płytę, musiała kupić drugą, a nie bezczelnie oglądała ten sam film kilka razy za jedne pieniądze. Nie mówiąc już o seansie filmowym ze znajomymi…

Wracając do e-booków od Cyfrowej Kultury. Jak już je kupiłam, to zapewne wrzucę je na mój e-czytnik. A z tego czasem korzysta też mój narzeczony. Rozumiem, że mam nad nim stać jak kat i pilnować, co by tylko swoje e-booki czytał, a nie moje? Czy też – zgodnie z logiką przytoczonego maila – mam kupić drugi raz ten zestaw, drugi raz wrzucić pliki i opisać je imionami, co by każdy na Kundelku czytał tylko swój, opłacony?

No i jeszcze taka refleksja – jak, do cholery jasnej – można żądać ponownego kupienia zestawu e-booków, za który możemy zapłacić tyle, ile chcemy??? Ja rozumiem, jakby to była stała cena… A przepraszam, co jeśli zapłacę za zestaw 20 zł i powiem, że 10 jest ode mnie, a drugie 10 od mojej koleżanki? TO CO?

I tu dochodzę do najważniejszej kwestii, czyli kwestii zdrowego rozsądku. Zapomnijmy o przepisach prawnych, o sporze, czy e-booki są towarem, usługą czy rybą lądową. Zapomnijmy też na chwilę o dozwolonym użytku i o tym, że czytelnik, czy jakkolwiek by inaczej uczestnika kultury nazwać, ma swoje prawa. Skupmy się na rzeczywistości. A rzeczywistość jest taka, że nikt na prośbę o pożyczenie książki nie odpowiada „kup sobie własną kopię, bo jak dwie osoby korzystają z jednej książki to takie złe”. Rzeczywistość jest taka, że ludzie pożyczają sobie książki (i masę innych rzeczy) bo chcą polecić coś fajnego, bo chcą budować z kimś przyjazne relacje, bo zarywają do koleżanki/kolegi, bo liczą na zwrócenie przysługi. Książkana złość wizjonerom układu „jedna kopia-jeden użytkownik” – nie chce być workiem ziemniaków i poza funkcją „kup mię!” pełni też tysiąc innych funkcji, a jedną z nich jest dzielenie, współużytkowanie i pożyczanie. Trzeba się z tym pogodzić, gdy się sprzedaje nie ziemniaki, a element kultury; i naprawdę dziwi mnie, czemu trzeba tłumaczyć, że czegoś takiego jak kultura – niezależnie od definicji – nie da się tylko sprzedawać.

Dlaczego miałby zmienić się sposób, w jaki dzielimy się z najbliższymi kulturą tylko dlatego, że ta z analogowej stała się cyfrowa? Rozumiem, że plik to nie pojedynczy egzemplarz fizyczny książki, że jak coś prześlę mailem to zrobię kopię, ale prawo zezwala mi na skserowanie całej książki, zbindowanie i podarowanie mamie w prezencie i to też będzie kopia. Tak naprawdę nie widzę więc różnicy. Widzę tylko atak na zdrowy rozsądek – bo kto będzie trzymał dwie kopie tego samego pliku na e-czytniku tylko dlatego, że korzystają z niego dwie osoby?

Zawsze w sumie bawiły mnie te pełne grozy ostrzeżenia drukowane na stronach redakcyjnych książek. A przecież całkiem niedawno Włodzimierz Albin, prezes Polskiej Izby Książki mówił, że nie chce już straszyć czytelników:

Nie chcemy jednak straszyć, tylko jasno wyłożyć, co właściciel książki może z nią legalnie zrobić – tłumaczy Włodzimierz Albin, prezes Polskiej Izby Książki. – Możesz pożyczyć mnie koledze i rodzinie. Możesz mnie zeskanować, możesz skserować. Ale nie jestem przeznaczona do masowej dystrybucji. Pisało, ilustrowało i wydawało mnie sporo ludzi, którzy zasługują na wynagrodzenie – tak prezes Albin wyobraża sobie specjalną informację do czytelników o tym, na co pozwala im prawo, szczególnie tzw. dozwolony użytek, jako właścicielom książki.

No dobrze, to skoro skończyłam się już wyzłośliwiać, to możemy wrócić do prawa i przypomnieć sobie, że istnieje coś takiego jak dozwolony użytek. I Jarosław Lipszyc tłumaczył, że i e-book nie jest gorszym, młodszym bratem książki drukowanej, i też go tenże dozwolony użytek obejmuje:

Może Pan wydrukować eBooka. Jest to święte prawo użytkownika, którego nikt nie może mu odebrać. Każdy może kopiować na użytek własny, rodziny i znajomych. Może drukować, kserować, zgrywać na wszystkie możliwe urządzenia i dzielić się z bliskimi. Takie prawa gwarantuje nam ustawa o prawie autorskim.

Szkoda, że nie wszyscy to rozumieją.

*Jak dla mnie nazwa wybitnie nietrafiona – kojarzy mi się raczej z dużymi projektami jak „Cyfrowa szkoła”, a nie z kupowaniem e-booków. Jest też bardzo ogólna i sucha. I po tym, jak wyszłam ze strony projektu nie mogłam sobie przypomnieć, jak się nazywał.

Brak komentarzy

  • waltharius

    Po otrzymaniu maila potwierdzającego zakupienie pakietu książek z Cyfrowej Kultury też do nich napisałem w tej sprawie. Dostałem informację, że to ma zachęcić do kupna i propagowania self-publishingu.

    „Tak, oczywiście dzielenie się pakietem z rodziną i bliskim kręgiem
    towarzyskim możliwe jest w ramach dozwolonego użytku. Chcieliśmy zachęcić do wspierania autorów – wyszło trochę niefortunnie.”

    Generalnie ich rozumiem, jednak zbyt wielkie parcie na szkoło zniechęca potencjalnych klientów. Powinni się raczej uczyć od HumbleBundle 🙂

    • Ag

      Jest różnica pomiędzy zachęcaniem do dzielenia się z rodziną a zachęcaniem do kupienia drugiego zestawu. Wyszło bardzo niefortunnie i nie wiem, jak prezentowany komunikat można tłumaczyć w ten sposób.

      • waltharius

        Wydaje mi się jednak, że nie ma sensu tak bardzo jeździć po twórcach serwisu, bo jednak zrobili coś czego dotąd chyba nie było za bardzo w naszym internecie. Może zabrakło odwagi, żeby zrobić coś więcej, mocniej, bardziej niestandardowo, ale jednak przecierają szlak. Ja generalnie popieram i uważam, że warto wziąć udział w tym, co zaproponowali twórcy Cyfrowej Kultury. Tylko to parcie na szkło, jak już wspomniałem, może zbyt silne i zniechęcające do projektu innych ludzi.

        • Ag

          Ok, znowu to są dwie różne rzeczy. Ja nie „jeżdżę” po projekcie, tylko komentuję mail, który stamdąd otrzymałam. Nie wypowiadam się nigdzie na temat samego serwisu/pomysłu, więc proszę nie doczytywać się czegoś, czego nie napisałam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *