Piszę

Fikcja, nie wyznanie (Z notatek pisarzyny 1.22)

Pisałam cały styczeń! No dobrze, to kłamstwo, było to 21 z 31 dni. Tak, liczyłam. Celowałam w pisanie codziennie, ale rozumiecie, bywałam zmęczona, miałam więcej pracy albo coś innego… nie będę jednak narzekać. W końcu nie mam na głowie żadnych małżonków, dzieci ani kotów, w związku z czym przynajmniej w 50% winna jestem sama sobie, że nie pracowałam nad tekstem więcej.

A pracowałam w tym czasie nad zaczętym w trakcie NaNoWriMo 2021 opowiadaniem, które na razie roboczo nazwiemy „Opowiadaniem bez tytułu”. Nigdy nie byłam dobra w wymyślanie tytułów, nazw geograficznych ani imion, ale tym razem dopadła mnie wyjątkowa niemoc w tym zakresie. „Opowiadanie bez tytułu” przeszło liczne modyfikacje, co zresztą nie jest niczym dziwnym, gdyż na samym początku każdy tekst istnieje tylko w umyśle i – nieobleczony w konkretne słowa – jest zawsze doskonaly w formie. A potem trzeba go niestety napisać.

Bardzo walczyłam, by opowiadanie to nie miało silnie określonej konstrukcji. W tym celu zmieniłam narrację z trzecioosobowej na pierwszoosobową, bo w ten sposób można bezkarnie o pewnych rzeczach po prostu nie wspomnieć i pozwolić postaci zagubić się we własnych wspomnieniach i myślach bez konsekwencji. Z wielką niechęcią wprowadziłam coś na kształt krzywej klamry, gdyż wydało mi się, że przedstawienie wydarzeń po prostu chronologicznie będzie trochę nudne i trzeba czymś czytelnika zaciekawić. Przekształciło się to w klamrę trochę porządniejszą, taką z prawdziwego zdarzenia. A w końcu ewoluowało w ciągłe przeplatanie wydarzeń „teraźniejszych” i retrospekcji… choć ponieważ jeszcze nie skończyłam pisać, nie wiem do końca, czy mi to działa. W pierwszej części opowiadania może i tak, może jest ładnie, ale w drugiej? Mam wrażenie, że w drugiej połowie mi się ten układ sypie, a dopisywanie nowych scen czy też przestawianie znów tych już istniejących niezbyt mi się podoba. Może gdybym miała więcej czasu na takie zabawy… termin (koniec lutego, a w praktyce połowa miesiąca) jednak goni.

„Dwa opóźnienia na Linii Północnej” […] także zawiera tak przekształcone elementy bezpośredniego doświadczenia, by stały się całkowicie fikcją, a nie wyznaniem.

— napisała Le Guin we wstępie do „Całej Orsiny”. „Opowiadanie bez tytułu” wyrosło z bardzo osobistego przeżycia. W zasadzie zaczęło nie jako opowiadanie lecz luźna notatka, którą napisałam, żeby wyrzucić z siebie pewne emocje. Bardziej idea niż fabuła. Coś czystego i jednoznacznego, ale… nienadającego się do czytania przez innych. Na różnych próbach pisarskich przekonałam się, że surowość i bezpośredniość nie wychodzą mi dobrze. Przyszła więc pora na obudowanie idei w kontekst, postaci, jakieś konkretne wydarzenia. Tamto pierwotne znaczenie bardzo się rozmyło. Stało się ogólne, niedookreślone, szersze, do interpretacji. I bardzo mi się to spodobało. Co prawda boję się, że czytelnicy poczują się rozczarowani, ale jednocześnie myślę, że dodanie choćby jednego słowa wyjaśnienia może temu tekstowi tylko zaszkodzić. Mogłabym go uczynić albo bardziej osobistym (a od tego przecież zaczęłam i od tego uciekłam), albo oderwanym od mojego doświadczenia, a przez to płytkim.

Oczywiście jest pewna naiwność i ryzyko w rozpisywaniu się o „Opowiadaniu bez tytułu” jeszcze przed jego publikacją. Gorzej nawet – przed jego ukończeniem. Bo na ostatniej prostej może się wszystko jeszcze posypać, mogę je zepsuć, może się nie spodobać, może wymagać poprawek, których w przypływie rezygnacji nigdy nie wprowadzę… ale ciężko i wytrwale nad czymś pracuję po raz pierwszy od roku, chyba po prostu bardzo się tym przejmuję.

W każdym razie, macie tutaj malutki fragment sceny – gdyby całość jednak nigdy się nie ukazała, chociaż tyle pozostanie na pamiątkę:

Pamiętam, że tamtego lata żuki były naprawdę wielkie. Tłuste i ciemne, latały za szybą w górę i w dół jak ciągnięte na sznurku, odcinając się na tle powoli ciemniejącego, sierpniowego nieba. Miałam nadzieję, że któryś wleci przez uchylone okno do pokoju. Mogłabym go wtedy złapać w dłonie i bardzo powoli wynieść na zewnątrz, przez taras do ogródka; w tym czasie żuk chodziłby mi po palcach, zabawnie łaskocząc skórę.

Obrazek w nagłówku: Elf-Moondance on Pixabay

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *