Czytam

Sprawozdanie czytelnicze: „Wezwijcie moje dzieci’, Marta Krajewska

Cykl o Wilczej Dolinie to dosyć nietypowa pozycja wśród moich lektur. Tom 1 „Idź i czekaj mrozów” niezbyt mi się w sumie podobał. Szczególnie wątek romansowy głównych bohaterów i struktura bardziej przypominająca zbiór opowiadań niż powieść. Ale świat przedstawiony plus parę interesujących wątków pobocznych wystarczyły, bym sięgnęła po tom 2. „Zaszyj oczy wilkom”. A skoro przeczytałam już dwie części, to czemu by nie sięgnąć po trzecią, ostatnią? Po co zostawiać to rozgrzebane? A historię małej wioski, oczekującej z lękiem na powrót potężnych wilkarów i przygotowującej się do walki o przetrwanie, czyta się po prostu jakoś tak szybko, dobrze i przyjemnie.

„Wezwijcie moje dzieci” dzieje się kilkanaście lat po zakończeniu wcześniejszej książki, przez co z początku czułam się zagubiona, zwłaszcza że ostatnio zawitałam do Wilczej Doliny w 2018! Oj, długo nam przyszło czekać na wielki finał – daty wydania dzielą 4 lata! A czy było warto czekać?

Czytając tę książkę, przeszłam przez trzy fazy. Pierwszą był powrót do świata przedstawionego, ponowne zaprzyjaźnianie się z postaciami i poznawanie nowych. Życie w wiosce toczy się utartym rytmem nierozerwalnie związanym ze zmieniającymi się porami roku, pełnym obrzędów oraz tradycji. Starzy chorują i umierają, młodzi gzą się po krzakach i zakochują, a mieszańce odkrywają swoje moce. Od początku lubiłam klimat tych książek, bogate odwołania do rytuałów i bogów. Drugi etap, jakoś za połową książki, to lekkie zniecierpliwienie. Bo bohaterowie cały czas żyją w cieniu przepowiedni i nadchodzącej tragedii, w kółko mówią o wilkarach i planie ich pokonania… aż zaczyna się to robi trochę nudne. Trzeci etap to oczywiście ekscytująca końcówka, w trakcie której nie mogłam się oderwać od czytania, bo chciałam się koniecznie dowiedzieć, jak wygląda ten tajemniczy plan i ku czemu to wszystko zmierza.

Książka wydała mi się też lepiej napisana niż wcześniejsze części – poszczególne wątki znacznie lepiej się ze sobą łączą i przeplatają, na koniec okazuje się, że nawet jakiś pomniejszy wątek poboczny był istotny i odegrał swoją rolę w finalnym starciu. Bardzo też podobała mi się relacja uczennicy opiekunki Alasy i bartnika Irkego. Lata temu oboje zostali naznaczeni przez przepowiednię, która łączy ich nierozerwalnie z powrotem wilkarów. To sprawia, że mieszkańcy wioski z jednej strony się ich boją, z drugiej obgadują za ich plecami. Oboje cierpią w samotności, nieubłaganie jednak zbliżają się do siebie, nie mogąc nigdzie indziej znaleźć ukojenia. To słodko-gorzka historia ludzi, którzy starają się zrobić właściwą rzecz, ale mają wrażenie, że każda decyzja to błąd.

Powiedziałabym, że „Wezwijcie moje dzieci” jest najlepszym ze wszystkich tomów. A to chyba dobrze, bo lepiej, żeby tendencja była zwyżkowa niż zniżkowa. Jak zawsze sam akt czytania był bardzo przyjemny, lektura okazała się idealna na leniwe, świąteczne wieczory. Wątek romansowy jest w tym tomie prawie nieobecny, bo związek Vendy i DaWerna zdążył ostygnąć. Dla odmiany relacja Alasy i Irkego jest bardzo ciekawa. A sama fabuła ma swoje nagłe zwroty akcji i niespodziewane rozwiązania. Końcówka mnie zaskoczyła i usatysfakcjonowała. Dodatkowo w każdym rozdziale znajdują się bardzo ładne ilustracje rysowane przez (o ile się nie mylę) Bernadetę L. Gustyn.

Jeśli więc lubicie klimaty słowiańskie, magię, potwory i bogów – to polecam tę trylogię.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *