Piszę

Z notatek pisarzyny: luty ’21

Plany jak zawsze były ambitne. Rzeczywistość zaś – jak zawsze żałosna. Chciałam pierwsze dwa tygodnie lutego poświęcić na skończenie kolejnego opowiadania o Zbyszku, zaś kolejne dwa na krótkie opowiadanie na pewien nabór kończący się w marcu. Niestety, pierwszy tekst zajął mi praktycznie cały miesiąc.

Ogólnie luty był dla mnie czasem głębokiego zwątpienia we własne możliwości. W mój talent, w zdolności pisarskie, w umiejętność układania słów w dobre zdania, tworzenia wciągających historii, nadawania tekstowi sensownej struktury, zdolności oddawania emocji. Zwątpiłam w każdy element mojego pisarstwa. Zwłaszcza że dodatkowo dręczyło mnie przekonanie, że stoję w miejscu, gdy inni biegną naprzód. Inni publikują. Rozwijają się. Działają. Znajdują dla siebie szanse i możliwości. Ja zaś nigdy nie będę pisać tak dobrze jak X. Nie odniosę takiego sukcesu jak Y. Nie będę umiała się wypromować jak Z. Nie mam odpowiednich znajomości ani zdolności, by coś osiągnąć. Zamiast zdobywać kolejne cele czuję się, jakbym cofała się w pisarskim rozwoju – coraz trudniej przelać mi na klawiaturę to, co próbuję powiedzieć (o moich problemach rozwodziłam się też w tym wpisie).

I z takim nastrojem skończyłam jednak to opowiadanie o Zbyszku. Mam wobec niego mieszane uczucia – część wydaje mi się dobra, część beznadziejna, część zbędna. Zdaję sobie jednak sprawę, że na tych końcowych etapach pracy z tekstem zwykle nie umiem już kompletnie ocenić go obiektywnie i popadam w wywołaną zmęczeniem rozpacz.

Możliwe więc, że w marcu nastąpi odbicie. Kusi mnie, by olać wszelkie nabory i skupić się na pewnym tekście zaczętym w trakcie NaNoWriMo. Dłubać go sobie na spokojnie, bez ciśnienia, bez wiszącego mi nad głową deadline’u. Dać sobie przestrzeń. Z drugiej – mam ochotę zacząć pisać powieść (tak, jednocześnie jestem przekonana o moim beztalenciu i chcę pisać powieść, wszystko się zgadza, wszystko w normie…). Ale tak na poważnie, bez tego ADHD-owego przeskakiwania uwagą na coraz to nowe teksty, nowe nabory, opowiadania, które zajmą mi tylko miesiąc, a potem już wrócę do powieści. Przecież mi na tym zależy, by napisać i wydać książkę, może więc pora przestać się rozpraszać albo szukać wymówek, by tego nie robić. Też bez ciśnienia, bez deadline’u.

Bo powiem wam, że doszłam ostatnio do dziwnego wniosku. Otóż pisanie nie sprawia mi zbytniej przyjemności. Być może dlatego nigdy nie napisałam nic tylko dla siebie, nie piszę fanfików, nie piszę na odreagowanie, dla zabawy, a wyłącznie w celu publikacji. Chodzi o to, że sam akt stukania w klawisze tudzież pisania w zeszycie są zbyt męczące. Moje myśli są szybsze niż palce, popełniam błędy, plączę się i gubię, muszę się na pisaniu skupić. Wymyślanie historii dla czystej przyjemności odbywa się wyłącznie w mojej głowie. Przelanie ich na papier odarłoby mnie z jakiejkolwiek radości ich tworzenia, jako że musiałyby zostać przepuszczone przez nieidealny proces spisywania. Pisanie – jako czynność – jest trudne i żmudne, gdy w mojej głowie wszystko jest takie piękne i łatwe.

Także luty był miesiącem emocjonalnej huśtawki i nie wiem, co będzie dalej. Optymizmu mi na razie brakuje.

Obraz Дарья Яковлева z Pixabay 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *