Czytam

Sprawozdanie czytelnicze: „Upadek Hyperiona”, Dan Simmons

Po tym, jak zachwyciłam się „Hyperionem”, miałam bardzo wygórowane oczekiwania względem kontynuacji. Zapewne dlatego była to dla mnie lektura nierówna.

Przede wszystkim, „Upadek Hyperiona” nie ma już tak ciekawej struktury jak część pierwsza. Tym razem przeskakujemy pomiędzy sztabem generalnym, który prowadzi wojnę z Wygnańcami, a Grobowcami Czasu i pielgrzymami. Łącznikiem pomiędzy wydarzeniami są zaś sny jednego z bohaterów. Na początku książki fragmenty wojenne były dla mnie dosyć nudne i przede wszystkim chciałam się dowiedzieć co dalej z pielgrzymami, z czasem jednak moje zainteresowanie obróciło się o 180° i wciągnęły mnie konflikt, intryga, podchody oraz zdrady. Zwłaszcza że stopniowo okazuje się, iż wszystko – krzyżokształty, Dzierzba, transportale – jest ze sobą połączone i stanowi element większego planu.

Dalej uważam, że siódemka pielgrzymów to świetnie napisane i różnorodne postaci, ale w którymś momencie po prostu zmęczyło mnie już wzajemne ciągłe ratowanie się w wykonaniu bohaterów. Pielgrzymi przybyli, by spotkać się z Dzierzbą, a nikt nie przeżywa spotkania z Dzierzbą, nie bardzo więc rozumiem, czemu wszyscy bez przerwy biegali w kółko, próbowali się odnaleźć i sobie pomóc, wymyślali taki a taki plan przetrwania… W pierwszej książce opowieść Weintrauba należała też do moich ulubionych, ale w drugiej jego bezustanne jojczenie nad córką już mnie nudziło. Ach, no i tożsamość Monety była ukrywana trochę za długo, więc kiedy w końcu została wyjawiona, pomyślałam tylko „W końcu! Domyśliłam się tego jakieś 100 stron temu!”.

Dlatego do czołówki moich ulubionych bohaterów wysunęła się Meina Gladstone, przewodnicząca senatu. Oto ona – twarda, stanowcza, snująca swój własny tajemny plan i rządząca całą ludzkością. Była gotowa zrobić wszystko, by uratować ludzkość, choćby miała w tym celu spalić całą galaktykę do gołej ziemi (gołej… próżni?). I nie straciła po drodze ani grama klasy czy godności. You go, girl!

W końcu dowiadujemy się też trochę więcej o Wygnańcach. W pierwszej chwili sprawiają oni trochę… dziwne wrażenie, jakby autor odpłynął przy ich kreowaniu. Nie wyglądają oni jednak nietypowo wyłącznie dla zabawy – ich mocno zmodyfikowane i wyewoluowane ciała są efektem kompletnie innej filozofii życia w kosmosie niż to zwykle się w literaturze czy filmie prezentuje. Zresztą w „Hyperionie” najwspanialszy jest właśnie świat przedstawiony. Hegemonię ludzi, wirtualny świat Sztucznych Inteligencji oraz – nazwę ją tak ogólnikowo – „ekologiczna” ścieżka Wygnańców tworzą skomplikowaną nić powiązań i intryg, które mają zadecydować o losach ludzkości. Mam wręcz niedosyt właśnie tych wątków, ukazujących przemianę i ewolucję naszego gatunku, wpływających na cały Wszechświat, dotykających istoty czy też boskości istnienia.

Zastanawiam się, co będzie dalej ze Sztucznymi Inteligencjami, bo w tej części trochę mnie rozczarowały – poszły w mocno nudną i typową stronę. Choć z drugiej strony Simmons stworzył tyle typów SI i mają one tak różnorodne motywacje, że może jeszcze mnie zaskoczą. No i nie zapominajmy, że metasfera jest pełna lwów, tygrysów i niedźwiedzi… cóż one mogą planować?

Chciałabym też pochwalić książkę za to, że na koniec pierdutnęło, a ja lubię zniszczenie na wielką skalę. Co prawda moim faworytem w kategorii „masowa destrukcja” pozostaje „Nakręcana dziewczyna”, ale „Upadek Hyperiona” też ma się pod tym względem nieźle.

I tak jak widzicie raz coś chwalę, raz na coś narzekam, ciężko więc pewnie cokolwiek z tego wywnioskować. „Upadek Hyperiona” oceniam ostatecznie jako bardzo dobrą kontynuację bardzo dobrej książki i zabieram się od razu za „Endymiona”. Chcę wiedzieć, kto wygra ten galaktyczny pojedynek o przyszłość, teraźniejszość i przeszłość.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *