Piszę

NaNoWriMo 2020 – tydzień drugi

To był bardzo umęczony tydzień NaNoWriMo, co nie znaczy, że od strony czysto statystycznej był zły. Napisałam 11147 słów i utrzymywałam się cały czas nad kreską, choć jest to mniej niż w zeszłym tygodniu (12811) i mniej niż wynosi norma tygodniowa (11666). Ale poza tym osiągnęłam „cele jakościowe”: wyrobiłam się z przeczytaniem zaplanowanych lektur i napisaniem blogowych artykułów, a także wygrzebałam się z narracyjnej dziury w jednym z opowiadań. W sumie dobiłam już do 25685 słów, a więc przekroczyłam połowę celu. Jak widać na załączonym wykresie – utrzymuję głowę nad powierzchnią wody.

Co napisałam? Przepisałam kompletnie od nowa dwie pierwsze sceny „Taksówkarki” i mogę powiedzieć, że jestem z nich na razie zadowolona. Nie wiem natomiast, czy będę też poprawiać resztę tego tekstu w tym miesiącu, jako że najpierw muszę wymyślić, jak chcę to dokładnie zrobić… A NaNoWriMo to przecież nie jest czas na myślenie. Możliwe, że „Taksówkarkę” będę sobie na spokojnie dłubać dopiero w 2021. Pierwszy draft – a nawet kawałek drugiego – w każdym razie jest.

Poza tym ruszyłam w końcu z „Łowcami”. Idą mi boleśnie wolno i wychodzą zdecydowanie za dłudzy, będę musiała potem strasznie ciąć. Dopiero w niedzielny wieczór wpadłam na to, jak załatać pewną dziurę i gdzie wysłać bohaterów, wcześnie się z tym strasznie męczyłam. I nie wiem, co zrobić z jednym wątkiem, zostawić go w domyśle, czy jednak wprost… same pytania bez odpowiedzi, a norma sama się nie napisze.

Przyznam, że gdyby nie NaNoWriMo, to bym tego tekstu nie pisała. Jakoś po prostu nie mam siły ani chęci na tworzenie, zamiast tego przeleżałabym cały listopad przed Netfliksem… Dobrze więc, że jest NaNo. Bo choć moje pisanie od dwóch tygodni jest wymuszone, na siłę, bo trzeba – to jednak jest. I zaczynam coraz mocniej wierzyć, że czasem warto po prostu popchnąć samego siebie do przodu, mimo wewnętrznego oporu. Bo inaczej nigdy niczego się nie osiągnie. A jednocześnie zaczynam powoli wymyślać brakujące elementy, rzeczy zaczynają mi się układać w głowie – gdyby nie ten przymusowy wysiłek, pewnie dalej nie wiedziałabym, co z tym opowiadaniem zrobić.

Poza tym – zwłaszcza w sobotę – popisałam sporo scenek kompletnie losowych. Wpadł mi do głowy pomysł na opowiadanie, więc postanowiłam sobie zapisać dialog z niego, żeby nie zapomnieć, gdy już będę miała czas zająć się nim konkretniej. Napisałam też coś w rodzaju fanfika do opowieści o Zbyszku, z udziałem postaci, która mi się jeszcze nigdzie oficjalnie nie pojawiła. Potrzebowałam popisać sobie coś takiego właśnie chwilowo oderwanego od bieżących tekstów, luźnego. Wiąże się też to z jedną ważną rzeczą.

Otóż zachciało mi się w tym tygodniu kontynuować powieść „Trzynogi bóg”, którą pisałam w zeszłym roku. Miałam ją niby pisać dalej w 2020, ale wiecie, ten rok i tak jest na spisany na straty, ehem. A tak poważnie – zacięłam się i nie wiedziałam, co zrobić z pewnymi elementami tej historii. Teraz nabieram powoli przekonania, że wiem, w jaką stronę chcę to popchnąć. Mam taką ochotę usiąść do riserczu, zacząć opisywać sobie świat przedstawiony, dopracowywać postaci, posprawdzać różne drobiazgi i zacząć porządkować fabułę.

Kto wie, może nawet w styczniu naprawdę usiądę do roboty i zacznę tworzyć to całe zaplecze powieści, którego fragmenty mam rozrzucone tu i tam. Zebrać to porządnie w jeden plik i zacząć pisać. Może w końcu przyszła na to najwyższa pora…

I tak oto odpłynęłam w marzenia. A tymczasem mam kolejne 25 tysięcy słów do napisania, trzeba skończyć pierwszą wersję „Łowców”, żeby móc ich w grudniu poprawić, a „Potwora spod łóżka” nawet nie tknęłam. Rzeczywistość jak zawsze jest dużo bardziej szara od wyobrażeń.


Z innych wieści przypominam, że antologia „Inkszy Welt” jest już dostępna! Wersję ebookową może sobie pobrać za darmo, wersja drukowaną można zaś zamawiać. Znajdziecie w niej moje opowiadanie „Przechył”. Przeczytajcie, bo nadchodzi więcej Zbyszka, pechowego łowców potworów. : )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *