Nie ma czasu. Ursula K. Le Guin
Czytam

Sprawozdanie czytelnicze: „Nie ma czasu. Myśli o tym, co ważne”, Ursula K. Le Guin

Pod koniec 2010 roku Ursula K. Le Guin zaczęła pisać bloga. Dzieliła się na nim zarówno pogłębionymi krytykami rzeczywistości i literatury, jak i luźnymi przemyśleniami oraz opowieściami o swoim kocie. Wybór najciekawszych tekstów wydany został w wersji książkowej, o której dziś wam trochę opowiem.

Zbiór podzielony został tematycznie, w związku z czym wpisy nie są ułożone chronologicznie. Rozdziały to kolejno: „Przekraczając osiemdziesiątkę” (poświęcony starzeniu i jego postrzeganiu zarówno przez autorkę, jak i społeczeństwo), „Sprawy literackie”, „Próbując zrozumieć” (komentarze do różnych zjawisk społecznych), „Radości” (historie z podróży i rozważania różne) oraz „Kroniki Parda”. Przy czym z jakiegoś powodu opowieści o kociej codzienności nie zostały zebrane w oddzielną część lecz zostały rozrzucone pomiędzy innymi rozdziałami. Być może mają służyć jako przerywniki pomiędzy bardziej poważnymi tematami?

Łagodna mądrość

Eseje Le Guin są niezwykle interesujące, ponieważ ich autorka nie stara się brzmieć „mądrze”, nie stawia się w roli nieomylnego autorytetu, po prostu w bardzo zwykły sposób przekazuje swoje spostrzeżenia, przemyślenia i uczucia. Robi to z humorem, dystansem oraz umiejętnością cieszenia się drobiazgami. Przez to eseje sprawiają wrażenie bardzo „nagich” – bardzo osobistych, szczerych i łagodnych, choć dotykają niejednokrotnie trudnych tematów. Le Guin jednak, nawet gdy coś ją denerwuje, nie sięga po ostry język, nie atakuje.

Jednocześnie były takie fragmenty, przy których płakałam albo wpadałam w szok, że ktoś – i to sama Le Guin! – mógł napisać coś, co tak bardzo do mnie przemawia. Albo oddaje moje emocje jako autorki. Tak się nawet złożyło, że w jednym z tekstów Le Guin poruszyła temat, nad którym w ostatnim czasie intensywnie myślałam! I jakże pięknie ułożyła w słowa to, co ja obracałam sobie tylko w głowie… cóż za magiczny zbieg okoliczności. Przyniosło mi to sporą otuchę.

Wybór moich ulubionych tekstów

Tradycyjnie chciałabym przybliżyć wam tylko kilka esejów, tych które na mnie osobiście zrobiły największe wrażenie.

„Nie musi być tak, jak jest” jest tekstem teoretycznie o strukturze opowieści, twardej podstawie światotwórstwa, fabule czy też o roli fantasy, w praktyce to jednak zachęta do ciągłego podważania ustalonego porządku, przede wszystkim zaś – kontestowania tego, co mówią nam inni, niedowierzania autorytetom. Szukania innych rozwiązań, ale w uporządkowany sposób. To rewolucja, w której chodzi bardziej o zadawanie trudnych pytań niż palenie wszystkiego do gołej ziemi.

Rozdział „Próbując zrozumieć” otwiera „Kompania braci, rzeka sióstr”. To króciutki esej na temat różnic między męskimi a żeńskimi formami solidarności i tego, jak przekładają się na różne konstrukcje społeczne. To zaledwie wstęp do bardzo szerokiego tematu, raczej wyraz osobistych zmartwień niż głęboka analiza.

Z kolei w „Wiarze w wiarę” Le Guin bardzo prosto (a mianowicie za pomocą wtorków i karczochów) tłumaczy, dlaczego należy rozdzielić wiarę religijną od nauki – a w zasadzie to przestać niewłaściwie używać pewnych pojęć: „Chciałabym, żebyśmy przestali używać słowa >wierzyć< w sprawach faktów, pozostawiając je tam, gdzie jego miejsce: w kwestiach wiary religijnej i świeckiej nadziei”. Hipotezy i dowody naukowe można testować, rozumieć, rewidować, poszerzać – ale nie można w nie ślepo wierzyć.

Interesujący jest też „O gniewie”. Wpisuje się w bardzo współczesne spory o to, jak zdrowo i bezpiecznie wyrażać gniew, ale przede wszystkim – jak użyć go twórczo, do zmiany na lepsze, do sprzeciwu, do protestu. Nie zaś tylko destrukcyjnie. Choć dziś pewnie wielu by się z Le Guin nie zgodziło, by swój gniew ograniczać. Cóż, takie czasy.

Najsłabszym esejem jest chyba „Skromna propozycja: wegempatia” – o tym, że ludzie powinni zacząć żywić się powietrzem, ponieważ rośliny też mają uczucia i też cierpią, gdy są zjadane, w związku z czym wegetarianizm wcale nie jest lepszy od jedzenia mięsa. Esej ten jest jakiś złośliwy i nieprzyjemny. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy to bardzo zaawansowany sarkazm czy też został napisany na poważnie. Mam wrażenie, że to drugie, ale jeśli się jednak mylę, wyprowadźcie mnie z błędu.

Wydanie od Prószyńskiego

Na koniec trochę o wydaniu. Książkę otwiera wstęp Karen Joy Fowler oraz wyjaśnienie od samej Le Guin, czemu postanowiła zacząć blogować. Na końcu znajduje się zaś przejrzysty spis treści. Zbiór wydany został przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka, w związku z czym jest oczywiście utrzymany w podobnej szacie graficznej co reszta książek tej autorki, w twardej oprawie i z piękną grafiką na okładce. Są to naprawdę cudownie wyglądające książki, tym bardziej nie rozumiem więc, czemu nie mają wszytej zakładki. Niby taki drobiazg, a mam wrażenie, że cienki pasek materiału po prost mi się jako czytelnikowi w tym wypadku należy.

Nie do końca jestem też zadowolona z przypisów, bo nie tłumaczą wszystkich zwrotów w języku innym niż polski, a mogłyby. Trochę mnie też uwiera, że gdy Le Guin mówi o konkretnym słowie, jest ono przetłumaczone, brakuje zaś wyjaśnienia, jak brzmi po angielsku. Biorąc pod uwagę, że są to rozważania właśnie o języku, warto by znać oryginał dla kontekstu. W opis na tylnej okładce wdarły się zaś literówki.

Wszystko to jednak drobiazgi, które ostatecznie nie wpływają przecież na treść, a ta – jak zawsze w przypadku Le Guin – nie zawodzi. Właśnie z tej książki wzięłam cytat, który od jakiegoś czasu wita was na blogu: „Z obcymi wytrzymuję tylko wtedy, kiedy mogę napisać opowiadanie albo wiersz i ukryć się za nim, pozwolić, by mówił zamiast mnie”.

To też książka, która przybliża bardzo samą Le Guin. To, jakim jest człowiekiem, jak postrzega świat, jak patrzy na życie z perspektywy ponad osiemdziesięciu lat. Przy czym Le Guin niekoniecznie tłumaczy wszystko wprost, zamiast tego po prostu opisując historię pozbawionego pazurów rysia czy śniadania bez jajka. Jej osobowość wyziera spomiędzy linijek tych opowieści. Czytając te teksty znajdowałam takie fragmenty, które wyjątkowo do mnie przemawiały i czułam wzajemne zrozumienie z kimś, kogo przecież nigdy nie spotkałam. Czego więcej chcieć?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *