SeeIT
Czytam

Sprawozdanie czytelnicze: „SeeIT” Jagny Rolskiej

Echhhhh… Ta powieść to prawdziwie zmarnowany potencjał. Gdyby tak ktoś wziął te wszystkie pomysły i dobrze je opisał… A nie, wróć. Ktoś już to zrobił i te książki istnieją. „Nowy, wspaniały świat”, „Gra Endera”, nawet „Różaniec” Kosika. Film „Soylent Green” albo „They live!”. Dowolny cyberpunk i dowolna opowieść o buncie uciśnionych przeciwko elitom. Możecie też sięgnąć po tytuły, które wydawca wymienił na okładce, a do których rzekomo ta powieść ma być podobna: książki „Opowieść podręcznej”, „Paradyzja” i „Rok 1984” czy filmy „2012” i „Elizjum”. Wiecie, jest taka zasada, która co prawda odnosi się do filmów, ale lekko ją tutaj sparafrazuję: Nigdy, pod żadnym pozorem, nie wymieniaj w swojej książce tytułu lepszej książki. Bo jedyne, co osiągniesz, to rozczarowanie czytelnika, który zacznie myśleć, że mógłby czytać w tej chwili właśnie tę lepszą pozycję.

Dystopia

Akcja powieści dzieje się w przyszłości, w której niewielka grupka bogaczy zwanych nadrodowcami przejęła pełnię kontroli nad światem. „Zwykli” obywatele zaharowują się na śmierć w fabrykach, są inwigilowani w każdej sekundzie, są im wydzielane głodowe porcje jedzenia, a ich postrzeganie rzeczywistości jest kontrolowane przez rządową aplikację wgraną w sekrecie do ich implantów. Instytucja małżeństwa została zlikwidowana, słowa „mama” i „tata” zostały zakazane, a każda kobieta może urodzić tylko jedno dziecko, które jest w wieku trzech lat zabierane do publicznego żłobka.

Wszystko to ze względu na wielką ewakuację: Ziemi grozi seria śmiercionośnych wybuchów wulkanów, w tym tego najgroźniejszego – w Yellowstone. Dlatego wszyscy zgadzają się na ograniczenia i ciężką pracę, licząc, że albo uda im się odłożyć dość, by kupić bilet na Arkę, albo uda się go wygrać. Arki zaś podróżują bez ustanku, starając się wywieźć na czas wszystkich Ziemian w bezpieczny kosmos… I jak to zwykle bywa w tego typu historiach, rządzący mają swoje własne plany i motywacje, a rzeczywistość wygląda trochę inaczej niż to przedstawiają propagandowe programy puszczane na okrągło w telewizji.

Brzmi ciekawie, problem polega niestety na tym, że ten świat bardzo szybko pruje się w szwach. Na przykład kompletnie nie rozumiem systemu kontroli populacji. W sumie określonym grupom, na przykład robotnikom, można by w ogóle zabronić mieć dzieci na Ziemi, a tylko obiecać, że będą mogli je mieć na Arce (wtedy by ciężej pracowali na bilet). Czemu dzieci są zabierane w wieku trzech lat, a nie od razu, tak by nie zdążyła wytworzyć się więź? Czemu rodzice mogą je dalej odwiedzać, skoro władzom zależy na rozerwaniu więzi rodzinnych? Czemu dzieci są dzielone na dwie grupy, z których jedna jest zabijana, a druga… też jest częściowo zabijana, tylko trochę później? I tak patrzę na każdy element książki – albo niedopracowane, albo przekombinowane. A czemu to jest rozwiązane tak, a czemu to działa tak… A czemu raz używamy fałszywego imienia, bo podsłuch w kokpicie, a chwilę później już nie? Gdybym chciała omówić to wszystko, siedzielibyśmy tu do jutra.

Generalnie powieść sięga po wszystkie fascynujące (i znane nam dobrze z innych dzieł) motywy dystopijne i nie robi z nimi absolutnie nic odkrywczego czy kreatywnego. Przymusowe sterylizacje, mielenie ludzi na proteinową papkę czy powszechna inwigilacja po prostu są i tyle. Nic z nich nie wynika, nie są w żaden sposób wykorzystane czy skomentowane. Tak jakby autorka chciała zgromadzić w jednym miejscu wszystkie możliwe dystopijne motywy dla samego zbieractwa. I żeby było jasne – nie ma nic złego w inspirowaniu się klasykami. Nie ma nic złego w sięganiu po sprawdzone (i wciąż warte odkrywania na nowo) motywy. Nie ma nic złego w zbudowaniu własnej dystopijnej wizji. Tylko że przy takim nagromadzeniu dzieł o podobnej tematyce i klimacie, trzeba umieć czymś się wyróżnić. Dla mnie ta powieść nie oferuje po prostu żadnej wartości dodanej.

Poza tym… powód, dla którego ludzie naprawdę są wywożeni na Arki mnie szczerze wkurzył. To jest po prostu głupie. Żądam więcej. Wyjaśnienie pojawia się w okolicach 60% treści i pozostałe 40% spędziłam na łudzeniu się, że jednak chodzi o coś więcej niż wygodę jednego bogatego dupka. Niestety niczego się nie doczekałam. Nie wiem, może w następnym tomie będzie coś więcej? Przyznam, że czuję się bardzo zniechęcona do sprawdzania.

Same szczęśliwe przypadki

Fabuła radośnie opiera się na „szczęśliwych przypadkach”. Dzieci zostały rozdzielone na dwie grupy, ale bohaterka musi trafić nie do tej, do której została przydzielona? Po ich posegregowaniu pozwólmy im się jeszcze raz przemieszać, żeby dwójka dzieci mogła się zamienić miejscami. Inny bohater musi poznać pewien sekret? A niech se zaśnie w kącie pokoju, w którym później Bardzo Ważne Osoby będą dyskutować o swoim niecnym planie, oczywiście przy zgaszonych światłach, żeby nie zobaczyć przypadkiem nieproszonego gościa. Trzeba zgadnąć hasło? Żaden problem, przedstawiciele władzy to idioci, ustawili coś łatwego. Trzeba się dowiedzieć, co się dzieje na Arkach? Na szczęście najciekawsze dzieje się na wielkim, pustym placu, który wyraźnie widać z okien wahadłowca, nie trzeba się nigdzie zakradać. I tak dalej.

Kompletnie rozłożyło mnie też na łopatki zakończenie, w którym okazuje się, że każdy jest kochankiem/ą każdego i każdy jest z każdym spokrewniony. Co z tych rodzinnych konotacji wynika? W sumie nic ciekawego.

Język

Nie pomaga fakt, iż świat przedstawiony jest bardzo słabo opisany – prostym, pozbawionym kunsztu językiem. Brakuje postaci z krwi i kości, brakuje interesujących dialogów, brakuje czegokolwiek, co zawierałoby w sobie choć trochę pasji, życia, talentu. Doskonałym przykładem jest Sara. Historia trzymanej pod kloszem dziewczynki, która żyje w luksusach i nie ma pojęcia, jak wygląda i funkcjonuje świat wokół niej, ale stopniowo dowiaduje się o nierównościach i niesprawiedliwościach systemu, który buduje jej ojciec, a następnie ucieka i dołącza do ruchu oporu – mogłaby to być fascynująca pod względem psychologicznym opowieść o dojrzewaniu i utracie niewinności, odrzuceniu złudzeń, buncie przeciwko własnej rodzinie, empatii względem tym, którym się w życiu nie poszczęściło. Wreszcie – historią o szpiegowaniu własnego ojca, podwójnej grze, ryzyku bycia wykrytym.

Zaciekawiłam was? To teraz znajdzie sobie inną książkę, w której będziecie mogli coś takiego przeczytać, bo w „SeeIT” całe dzieciństwo i bunt Sary to parę stron, napisanych na szybko i tak samo po łebkach jak cała reszta powieści. Bez żadnej głębi, bez wchodzenia w szczegóły, bez emocji. Po prostu tak bardzo chciałabym, żeby ta powieść dała mi coś więcej, coś czym mogłabym się zachwycić, zafascynować, wciągnąć w to.

Mam też problem ze sposobem, w jaki przedstawione są dzieci. Narracja na ich temat, wypowiedzi samych dzieci, sposób, w jaki dorośli do nich mówią – to wszystko wydaje mi się przesadnie zinfantylizowane. To ma być podobno thriller fantastyczny, jak dla mnie w takiej książce nie ma miejsca na tego typu język:

Wklejam fragment, bo mnie to strasznie razi, ale nie bardzo umiem wytłumaczyć, co mi przeszkadza. Sami zobaczcie – być może macie inne odczucia i ten język wam się podoba?

Ja natomiast jestem czepialska i raziły mnie też różne drobiazgi. Jedna z bohaterek nazywa się Allie Mc Anderson – nie znalazłam w Internecie żadnych dowodów na to, by prefiks Mc- kiedykolwiek był zapisywany oddzielnie od nazwiska (chyba że ktoś ma na nazwisko Anderson, a Mc to imię/ksywka). Dalej mamy fabrykę Space.corp. Znam masę prawdziwych i fikcyjnych korporacji i każda nazywa się Nazwa Corp. – skąd znowu taki dziwny zapis? Niby to fikcyjna firma, więc może się nazywać jakkolwiek, ale to udziwnienie niczego kompletnie nie wprowadza. Jedziemy dalej. Wszyscy mają imiona anglosaskie lub japońskie. Czemu więc Felicja jako jedyna została spolszczona, zamiast analogicznie do reszty być Felicią? Zresztą w trakcie lektury odruchowo ciągle czytałam jej imię właśnie jako Felicia, bo wtedy było spójne z resztą. A nie ma żadnej informacji o ewentualnych polskich korzeniach postaci.

Nie jestem też wielką fanką użytej (a raczej: nie użytej) w paru miejscach terminologii:

Sama poddała się sterylizacji jeszcze w szkole. Dała się uwieść propagandzie poprawności politycznej i zamiast obciążać Ziemię kolejnym obywatelem do wywiezienia na Arkę, zajęła się pracą na rzecz tych, którzy już istnieli.

Taka filozofia nazywa się antynatalizm. Ostatnio czytałam nawet wywiad na ten temat, który przedstawiał różne motywy antynatalistów, książka też zapowiada się interesująco. Sama filozofia cieszy się coraz większą popularnością. A jeszcze większą powinna się cieszyć w świecie, gdzie ludzie są przekonani, że każdy, kto zostanie na Ziemi, zginie w wielkiej katastrofie. Czemu w świecie, w którym rząd wyraźnie wspiera antynatalizm, nikt najwyraźniej o tej idei nie słyszał i nie używa tego słowa? Pewnie dlatego, że poprawność polityczna to taki ładny chłopiec do bicia.

Rozbroiło mnie też stwierdzenie, że czarnoskóra dziewczynka „wizualnie odstawała od preferowanego wzorca” zamiast powiedzieć, że generał jest zwykłym rasistą… choć nie potrafię powiedzieć, czy nie było to jednak celowo. Może słowo „rasizm” jest zabronione i dlatego bohaterka go nie używa… choć termin „poprawność polityczna” zna.

Doprawione seksizmem

Uwielbiam te opisy kobiet poprzez podawanie koloru włosów oraz wielkości biustu. Urzeka mnie osiemdziesięciolatek śliniący się do dwudziestoletniej „panienki”. Podoba mi się, że zarówno sześcioletnia dziewczynka, jak i dorosła kobieta są określane tym samym słowem „śliczna”. Wybitna jest scena, w której Sara ma wykonać niezwykle ważne zadanie nagrania rzezi, do której dochodzi na Arce, ale zajęta jest myśleniem, że obcy w sumie facet leżący obok niej ładnie pachnie i ją to kręci. Ale moim ulubionym fragmentem jest chyba ten:

A ty, jak mówił ten typ spod ciemnej gwiazdy, masz zhakowane soczewki Angeli. Swoją drogą, ładna z niej dziewczyna, chociaż ty jesteś ładniejsza. Mam nadzieję, że nic złego jej się nie przytrafiło?

Pozwólcie, że wyjaśnię wam kontekst. Pilot wahadłowca widzi, że w miejsce znanej mu stewardressy pojawiła się laska z ruchu oporu, którą ledwo zna, raz z nią rozmawiał i w sumie to nie wie, czy Angela nie została zamordowana, czy on sam nie zostanie zabity, a może wplątany w jakiś spisek, za który zarobi kulkę w łeb od służb ochrony państwa. Sytuacja wybitnie niejasna, a z pewnością niebezpieczna. Wszędzie inwigilacja, drugi pilot jest kompletnie niewtajemniczony, więc może na głos coś palnąć i wszystkich aresztują. Ja bym srała po gaciach. On rozważa, która laska jest ładniejsza. I wychodzi, że byłoby mu smutno z powodu ewentualnej śmierci koleżanki dlatego, że mu się podobała, a nie dlatego, że – no nie wiem – była, kurwa, człowiekiem.

Plus końcówka tej książki to festiwal gwałtów, bo wiadomo, czarny charakter nie będzie wystarczająco zły jak kogoś nie zgwałci. Zemstą na kobiecie też musi być gwałt, a nie na przykład – stosowne do sytuacji – odebranie władzy. Nie wiem, podmienienie jej tożsamości i zesłanie do fabryki. No ale to by pewnie wymagało postaci, które mają więcej niż jeden wymiar.

Podsumowując

Podczas lektury „SeeIT” myślałam głównie o tym, że mogłabym czytać coś lepszego. Lepszego językowo, z ciekawymi postaciami, z wciągającą intrygą, z rozbudowanym i pięknie opisanym światem. „SeeIT” zamiast tego jest perfekcyjnie nijakie. Na koniec zaś robi się irytujące i obrzydliwe.

4 komentarze

  • Iwona

    Będę okropna i powiem, że lubię jak opowiadasz o złych książkach. Bo robisz to w taki sposób, że ja sobie zawsze myślę „nigdy po to nie sięgnę”. A z z drugiej strony smutno mi, że musiałaś to czytać.
    Ja bym pewnie połowy tego co złe nie zauważyła — może czułabym, że coś tutaj nie halo, ale nie wiem, czy umiałabym tak to świetnie ocenić i wypunktować. Uczę się od Ciebie bardziej krytycznego spojrzenia na literaturę! Dzięki 🙂

    Ale kurcze, te Zajdle takie nijakie w tym roku, a przecież było tyle innych dobrych powieści. Czyżby nadzieja w Radku Raku? Dostał nominację do Nike za tę powieść o dziwnym tytule.

    • Ag

      Generalnie problem polega na tym, że przy dobrych książkach wpadam w zachwyt i to jest bardziej takie „patrzcie, jakie super, jakie świetne, koniecznie przeczytajcie” i nie chcę za bardzo spojlerować szczegółów, żeby nie psuć ludziom przyjemności. I też odpuszczam niedociągnięcia, jeśli całość mi się podoba i też przesadnie nie analizuję…
      Natomiast przy złych książkach aż się tak nie martwię o spoilerowanie (choć w przypadku tej o masie rzeczy nie napisałam, więc i tak dużo nie zdradzam), jak chcę coś przytoczyć, żeby podać przykład, to to robię. No i lubię rozkładać rzeczy na części pierwsze i tłumaczyć, czemu nie działają…

      Widziałam na lubimyczytać, że sporo ludzi chwaliło tę książkę. Aż tak to mnie nie dziwi, bo jest krótka i tak napisana, że można ją pewnie połknąć z łatwością w jeden wieczór. Nie wiem, ja chyba po prostu za dużo w życiu czytałam i jak widzę na okładce, że ta książka ma być podobna do „Opowieści podręcznej”, którą znam i z czytania, i z oglądania, to mam ochotę wyjebać czytnik przez okno. Dobrze, że mam wszędzie zainstalowane siatki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *