Piszę

NaNoWriMo 2019 tydzień pierwszy – za stara na NaNo

Na razie wszystko idzie zgodnie z planem: cały czas utrzymuję się nad kreską, napisałam pierwszy akt powieści, dotarłam na WIP-a.

Marudzenie

Powiem wam jednak, że strasznie mnie to NaNoWriMo męczy. Trochę nie rozumiem dlaczego, bo przecież piszę praktycznie cały rok. Może nie codziennie, ale jednak zawsze coś tam dłubię. Może nie tak dużo na raz, ale całkiem sporo. Powinnam być więc pisarsko wyćwiczona i nie mieć problemu ani z dyscypliną, ani z normami, zwłaszcza że lubię się rozpisać i wszelkie limity znaków to moi wrogowie. Mimo tego wszystkiego tempo okazało się jednak niezwykle męczące.

Może to już jakieś zmęczenie formułą? Może starość? Wiem, że niektórzy znajomi po paru edycjach mieli dość i już w NaNoWriMo udziału nie biorą, ale ja jeszcze nie czuję się gotowa zrezygnować. Zwłaszcza w tym roku zależało mi, by przywołać ducha mojego pierwszego NaNoWriMo, bo bo był magiczny czas. Tymczasem idzie opornie, normę robię, ale jakim kosztem… Choć może za dużo od siebie wymagam, bo próbuję ogarnąć kilka rzeczy na raz, a jeszcze wydarzenia nieprzewidziane wchodzą w drogę.

Pisanie

Ale skończmy już z tym marudzeniem, porozmawiajmy o tym, co się urodziło. Otóż wykonałam mój plan, jakim było napisanie pierwszego aktu powieści (w tej chwili zatytułowanym „Część pierwsza: Kot”, ponieważ stwierdziłam, że nie chcę mieć ściany tekstu, ale nie chce mi się też rozdrabniać na rozdziały, więc będą trzy części, mniej więcej odpowiadające trzem aktom). Ogólnie jestem z niego zadowolona, bo choć tu i tam brakuje jakichś drobiazgów, coś jeszcze można by dodać, przerobić, zrobić risecz i lepiej opisać – to fabuła trzyma się kupy, jakieś klimat i relacje między postaciami są, a Zbyszek mniej lub bardziej kompetentnie prowadzi śledztwo. Co jednak najważniejsze, udało mi się wymyślić trochę postaci i szczegółów, które będą mogły powrócić pod koniec. W większości przypadków jeszcze nie wiem jak, ale to nie szkodzi, bo w ogóle nie wiem, co tam się będzie dziać, a tak to sama sobie zostawiłam trochę podpowiedzi – patrz, możesz wykorzystać to i to!

Problem polega na tym, że nie wymyśliłam, co się będzie dziać dalej. Jedyne, co mam, to trochę losowych dialogów i mglista idea, co chcę osiągnąć i do czego to prowadzi. Przez to w niedzielę pisanie szło mi wyjątkowo słabo, bo po prostu nie wiem, co mam pisać. Do kolejnych fragmentów podchodzę bardzo ostrożnie, zastanawiając się, czy dane rozwiązanie będzie pasować albo czy to już czas, by przekazać taką a taką informację… NaNoWriMo to nie jest dobry moment na takie rozmyślania!

Mocno mnie to martwi, bo mam dopiero niecałe 18 tysięcy słów, z powietrza pozostałych 33 nie wyczaruję… teoretycznie plan był taki, że przerzucę się w drugim tygodniu na opowiadanie, ale tak się wkręciłam w klimat „Trzynogiego boga”, że ciężko mi gładko przejść do cyberpunku. Ale będę musiała, bo obiecałam sobie, że w listopadzie napiszę wstępną wersję tego opowiadania, a innego materiału w tej chwili i tak nie mam.

To jeszcze macie fragment tekstu! Językowo to jeszcze do przepisania osiemnaście razy, ale ogólnie klimat chyba jest, c’nie?

Kot opadł na jedno kolano, unosząc w górę pięść, gotowy ostatecznie rozprawić się z przeciwnikiem, ten jednak zaczął wić się w konwulsjach. Rana po sztylecie zaczęła błyskawicznie rosnąć i babrać się, powodując natychmiastowy rozkład mięśni, po chwili zaś – także kości. Krawędzie rosnącej rany rozbłysły złotym światłem i istota zamieniła się w górę bezładnej, bulgoczącej papki. Kot opadł ciężko do pozycji siedzącej i obserwował, jak maź zasycha, a pył zaczyna rozsypywać się na słabym wietrze.

– Niezła sztuczka, panie łowco – skrzywił się, obrywając zakrwawioną bluzkę od rany po cięciu. Wyraźnie martwiła go bardziej niż ugryzienie. – Czym to wysmarowałeś?

– Tajemnica zawodowa.

– Szanuję… profesjonalizm – wydyszał z trudem.

– Co to było i czemu cię zaatakowało?

– Och, to zapewne jeden z pupilków wiedźm.

– Wiedźm?!

– Owszem. Wiedźmy za bardzo za mną nie przepadają, więc od jakiegoś czasu nasyłają na mnie takie… – skrzywił się, gdy treść żołądka podeszła mu do gardła. Odchylił się i zwymiotował, a rzygowiny wymieszały się z krwią i pyłem. – Normalnie radzę sobie z nimi bez problemu, ale tym razem jakiś idiota z wyjątkowo słabym celem postanowił mi pomóc.

– Nie próbowałem ci pomóc i trafiłem dokładnie tam gdzie chciałem – sprostował Zbyszek. – A teraz mów o tych wiedźmach.

– Spokojnie, panie łowco, najpierw przydałaby się wizyta u weterynarza, prawda?

– Daj spokój, widziałeś, co ten sztylet potrafi. Ta rana zabije cię w ciągu paru minut.

– Czyżby? – znów zły błysk w oku. Z gardła Kota wydobył się niski, groźny warkot. Mięśnie szyi napięty się, a ciałem rzucił gwałtowny skurcz. Z rany strzeliła złotawa ciecz, jakby ciało dosłownie odrzucało infekcję. Kot wysyczał przez zęby: – To tylko zadrapanie.

– Zawsze mogę poprawić.

– Owszem, możesz. Tylko wtedy nie dowiesz się niczego o wiedźmach, lesie i innych ciekawych rzeczach, które dzieją się w okolicy. Chcesz tępić zło? Nie bądź naiwny, panie łowco. Przypominam, że nawet mnie sam nie znalazłeś, ja znalazłem ciebie i zaoferowałem pomoc – opadł na plecy, brudząc włosy w wymiocinach. – A propos pomocy, na moje oko ten potwór nie był zainteresowany tylko mną. Może pan łowca też podpadł wiedźmom i nawet o tym nie wie?

Zbyszek przygryzł dolną wargę, rozważając różne scenariusze.

– Nie chciałbym być na twoim miejscu, panie łowco. Wpakowałeś się w naprawdę wielkie gówno, a nawet jeszcze nie zauważyłeś, że śmierdzi.

Nim Zbyszek zdążył odpowiedzieć, Kot zaczął gwałtownie maleć, powracając do zwierzęcej formy. Po chwili wśród sterty porwanych, zakrwawionych ubrań leżał wielki, czarny kot, ziejący ciężko.

WIP

W tym roku w Warszawie trwa WIP-owe szaleństwo, chętnych jest tyle, że się rozłożyliśmy między cztery WIP-y w jednym tygodniu! Ja pechowo dotarłam tylko na jednego, piątkowego, ale jak zawsze było warto, bo można było sobie pogadać o pisaniu i tak ogólnie o życiu, z nowymi i starymi znajomymi. Odkąd regularnie chodzę na pisarskie spotkania (a więc także poza NaNo), mam trochę więcej radości w życiu. Wszyscy ci ludzie są absolutnie wspaniali. <3

View this post on Instagram

WIP-ujemy!

A post shared by Agnieszka Żak (@agnieszkazakautorka) on

Nie będę jednak ukrywać, że najlepiej mi się pisało w mojej ulubionej Kawiarni Czarna Mańka, gdzie nie miał mnie kto zagadywać i rozpraszać, za to było grzane wino i przepyszny bajgiel. W godzinę napisałam ponad 1800 słów! Żebym w domu tyle pisała… Albo żebym codziennie mogła sobie skoczyć na godzinę do Mańki… Na pewno w listopadzie jeszcze nie raz tam zawitam, bo pracuje mi się naprawdę wybitnie.

Tydzień skończyłam z wynikiem 17678 słów. Ale to już za nami, nowe wyzwania przed nami. A wam jak poszło i jakie macie przewidywania na nadchodzący tydzień NaNoWriMo?

3 komentarze

  • Fraa

    Może rzeczywiście dopadło Cię NaNowe wypalenie? Been there, cztery lata temu 🙂 Wiadomo, że każdy przechodzi takie rzeczy po swojemu, ale u mnie pomogło po prostu no… zrobienie czegoś nowego, inaczej niż przez poprzednie lata. Jeśli wcześniej pisałam powieści, to nagle wzięłam się za zbiór opowiadań. Jeśli wcześniej planowałam, to tym razem poleciałam na żywioł. Znaczy okej, u mnie było też odcięcie się od ludzi, z którymi przedtem NaNowałam, ale u Ciebie, zdaje się, to by było zupełnie bez sensu 🙂 W każdym razie na parę lat mocno mi to pomogło. Wiesz: zakombinować tak, żeby NaNo znów było czymś nowym i świeżym.

    A z tym, że pisanie idzie Ci opornie, a przecież powinnaś być „rozpisana” – nie jest problemem aby to, że w swoim pisarskim rozwoju zrobiłaś się wobec swojej twórczości dużo bardziej krytyczna? Nie przejmowałabym się tym w każdym razie na Twoim miejscu. 😉

    Tak czy owak – powodzenia! 😀

    • Ag

      Opowiadania pisałam dwa lata temu, w zeszłym roku nawet NaNo nie ukończyłam, bo dłubałam tylko dwa opowiadania wtedy. Także ten pomysł ze zrobieniem czegoś nowego już wykorzystałam. :/

      Natomiast odcięcie się od osób, z którymi nanuję, to odcięcie się od jedynych znajomych jakich obecnie mam, także byłoby ciężko. 😉

      Myślę, że to połączenie zmęczenia z niezadowoleniem z siebie, że miałam poświęcić więcej czasu na przygotowania, mieć lepszy risercz. A tak to piszę takie sceny zapychacze, które wiem, że potem będę musiała porządnie przerobić, jak już zbiorę wszystkie potrzebne informacje. A mogłabym te sceny napisać od razu prawidłowo, gdybym się wzięła i te kilka ostatnich miesięcy naprawdę przygotowywała… No nic, może w przyszłym roku pomyślę o przerwie czy coś.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *