Upadłe anioły
Czytam

Sprawozdanie czytelnicze: „Upadłe anioły”, Richard Morgan

„Upadłe anioły” to druga – po „Modyfikowanym węglu” – książka o Takeshim Kovacsu. Nie jest to jednak bezpośrednia kontynuacja, przenosimy się bowiem kilkadziesiąt lat w przód do zupełnie innego fragmentu kosmosu. Jest to w zasadzie samodzielna powieść, do lektury której nie jest wymagana znajomość wcześniejszej części.

Ma też kompletnie inną konstrukcję i, hmmm, atmosferę. Pomimo że ludzkość rozprzestrzeniła się po całej galaktyce, to „Modyfikowany węgiel” rozgrywa się w znajomych okolicach, czyli na Ziemi, główną osią jest zaś kryminalne śledztwo. Wzmianki o podboju kosmosu czy Marsjanach to tylko tło, smaczki bez znaczenia. „Upadłe anioły” znacznie mocniej wgryzają się w świat przedstawiony, bo tym razem fabuła dotyczy bezpośrednio ważnych jego elementów.

Przede wszystkim, znacznie więcej dowiadujemy się o Marsjanach, choć oczywiście nie dość, by choć minimalnie zrozumieć tę rasę. Dla jasności, Marsjanie wcale nie są mieszkańcami Marsa, lecz tajemniczą rasą kosmiczną o wysokim stopniu rozwoju technologicznego, ale wyglądzie przypominającym wielkie nietoperze, która zamieszkiwała kiedyś spory kawałek kosmosu (łącznie z Marsem), potem zaś… zniknęła. Jak? Dlaczego? Nikt nie wie. Pozostawione po nich mapy pozwoliły jednak ludziom na odnalezienie innych planet nadających się do zamieszkania, skanibalizowana została też część ich technologii, inne znaleziska zaś są traktowane jako fikuśne ozdoby.

Ciekawe jest to, że bohaterowie sami nie znają prawdy o Marsjanach, przerzucają się więc różnymi teoriami i domysłami. Co jeszcze ciekawsze, Gildia Archeologiczna ukrywa część odkryć i niszczy tych naukowców, których prace nie są zgodne z oficjalną propagandą. W związku z tym nawet gdy bohaterowie są przekonani, że znają jakiś fakt o kosmitach, tak naprawdę może być on całkowicie błędny. Tym bardziej czytelnik nie ma szans odnaleźć się w tym gąszczu kłamstw, spreparowanych półprawd, domysłów, stronnictw i nieodkrytych tajemnic. I jest to jeden z najlepszych elementów książki, a niejasność odnajdywanych po obcych pozostałości tylko nakręca zainteresowanie. Czy Marsjanie byli rzeczywiście łagodni, czy jednak toczyli wojny tak jak ludzie? Czy walczyli między sobą czy z jakąś jeszcze inną cywilizacją? Jak dokładnie wyglądało ich społeczeństwo? I czemu w ruinach ich miast znaleziono tak mało ciał? Od razu powiem, że książka nie daje odpowiedzi na te pytania – rzuca w nasze strony jedynie parę puzzli, które niekoniecznie się ze sobą łączą.

W posłowiu Morgan wymienia książki, które zainspirowały go do napisania „Upadłych aniołów” – i nie jest to fantastyka, lecz „najbardziej spójna, pełna i konstruktywna krytyka przemocy politycznej”. I o tym też jest przede wszystkim ta książka. Bohaterowie albo zdezerterowali, albo zdążyli już raz umrzeć w trakcie rozrywającej planetę wojny. Nie biorą już w niej bezpośredniego udziału, ale wojna wciąż ich otacza. Gdy stoją na plaży, widzą dym unoszący się ze spalonej ziemi, która pozostała po zbombardowanym mieście, a promieniowanie stopniowo zabija ich ciała. I wcale nie jest tak łatwo uciec przed dawnymi dowódcami. Jednocześnie, jak stwierdza w którymś momencie Takeshi, dowódcy obu stron są dokładnie tacy sami – przekonani, że to właśnie ich racje są całkowicie słuszne. Jest to obraz wojny nie tyle brutalny, co zwyczajnie przygnębiający. Nie ma podziału na dobrych i złych, nie ma znaczenia, kto wygra, bo nikt nie ma moralnej racji. Jest po prostu paskudnie.

Jedyna rzecz, która mi w tej książce przeszkadzała (podobnie jak w poprzedniej) to sceny erotyczne. W „Węglu” była chyba tylko jedna, tym razem dwie. Po pierwsze, są one strasznie długie, a wiadomo, że fabularnie niespecjalnie coś wnoszą, po drugie, czemu muszą mieć ten podejrzany smrodek? W „Węglu” były jakieś ekstra hormony, w „Aniołach” relacja Takeshiego i Tanyi jest ogólnie popierdolona, z jakimś dziwnym połączeniem, które wytworzyło uleczenie psychiki pani archeolog technikami Emisariuszy… W sumie dziwnym nie jest, że w świecie, gdzie można przeskakiwać między ciałami, istnieją wszelkiego rodzaju ulepszacze i wirtualne konstrukty seks nie odbywa się „normalnie”. Chyba po prostu jako wzrokowiec nigdy nie byłam fanką pisanych scen erotycznych i zwyczajnie mnie one nudzą albo irytują.

Przyznam, że po skończeniu „Upadłych aniołów” chętnie sięgnęłabym po kolejną (i ostatnią) część, czyli „Zbudzone furie”. Tyle że wynika to z mojej chęci kontynuowania historii, a tej mogę się przecież nie doczekać. Możliwe, że Morgan znów przerzucił akcję w miejscu i czasie. Wiadomo, jak to w wielkim kosmosie. Mimo to planuję doczytać serię do końca jeszcze w tym roku. Nawet jeśli nie będzie to bezpośrednia kontynuacja, może chociaż dowiem się więcej o Marsjanach?

4 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *