Wydarzenia

Polcon 2019 – relacja z czwartku i piątku

Relacja pojawia się dosyć późno, bo zaraz po powrocie z Białegostoku rozłożyło mnie choróbsko. W związku z tym spędziłam większość tygodnia naprzemiennie śpiąc i smarkając. Możecie sobie wyobrazić, jak bardzo mnie to ucieszyło. Dlatego cofnijmy się do przyjemniejszych chwil, mianowicie tegorocznego Polconu, który odbył się na terenie Uniwersytetu w Białymstoku w dniach 8-11 sierpnia 2019.

Czwartek

Jak się okazuje, z Warszawy do Białegostoku jedzie się tylko dwie i pół godziny (trzy, wliczając korki spowodowane przebudową drogi na wjeździe do miasta). Miasto przywitało mnie lekkim, ale na szczęście też krótkim, deszczem. Na dzień dobry ucieszyły mnie wielce autobusy, bo nie tylko można do nich w kiosku kupić bilety, ale mają też innowacyjny system czytania podwójnie nazwy przystanku, tzn. nazwy ulicy, na której się od znajduje i nazwy samego przystanku. Genialne w swej prostocie, wszyscy powinni tak robić. Szkoda tylko, że na drukowanych rozkładach jazdy na przystankach nie zawsze tak jest.

Samego Białegostoku nie zwiedziłam, ale te kilka fragmentów, które widziałam, robią piękne wrażenie. Zachwyca też sam teren Kampusu Uniwersyteckiego – położony w lesie, składa się z czterech budynków ustawionych wokół dziedzińca, każdy poświęcony innej dziedzinie nauki. Przynajmniej mi się bardzo spodobał.

Całość porasta też bluszcz, a żeby ten mógł rosnąć, budynki pokrywa siatka. Siatka tworząca klatkę Faradaya. Yep, na terenie kampusu słabo jest nie tylko z Internetem, ale też z zasięgiem sieci komórkowej. Trochę to dziwne, żeby studenci, wykładowcy i pracownicy musieli w kółko biegać na podwórko, żeby móc się gdzieś dodzwonić albo chociaż wysłać sms-a…

Jeszcze jedna rzecz mnie zaskoczyła. Teren Uniwersytetu był otoczony ochroną, która sprawdzała torby wchodzących. I tej ochrony naprawdę było DUŻO. To był ten jeden moment, kiedy poczułam, że jednak jestem kurna w Białymstoku, bo nie bardzo potrafię zrozumieć, do czego ta ochrona była potrzebna – jedyne moje skojarzenie to ostatnie przykre wydarzenia na Marszu Równości… skuteczność tej ochrony to zaś inna bajka, może to zostawmy.

W tym roku prelekcje traktowałam przede wszystkim jako źródło nowych lektur na interesujące mnie tematy, dlatego zamiast szczegółowego opisu wystąpienia znajdziecie poniżej tylko ogólne wrażenia oraz listę paru polecanych tytułów, które byłam w stanie rozczytać z moich nabazgrolonych notatek.

Pierwszą prelekcją, której wysłuchałam, była „Architektura w popkulturze” prowadzona przez Agatę Kanię. Nie mogło oczywiście zabraknąć wielkiej, monumentalnej architektury wyśnionej przez Hitlera – nigdy co prawda nie zbudowanej, ale od czego mamy literaturę i filmografię? Poza tym dostałam kolejny powód, by w końcu kupić i przeczytać mangę „Blame!”.

Tu też okazało się, że w cenie jednej prelekcji można mieć dwie, jako że mikrofon z sali obok uparcie łączył się z głośnikami w S. Popkulturowej. Ci, co mają dobrą podzielność uwagi, mogli więc słuchać obu wykładów naraz 😀 Problemu z tego co wiem nie udało się rozwiązać, trzeba było radzić sobie bez mikrofonu, ale nie szkodzi, bo uniwersytet ma bardzo dobrą akustykę w salach.

Polecanki: „Atlas zbuntowany” i „Źródło” Ayn Rand; trylogia „Ghormenghast” Mervyn Peake; „Dworzec Perdido” China Miéville.

Na następną zaplanowaną prelekcję nie dotarłam, bo wolałam sobie pogadać z ludźmi. Nie dotarłam z resztą na wiele punktów programu, na które chciałam pójść, o czym trochę szerzej później. Skończyłam zaś dzień na „Szufladach pełnych tęczowych romansów” Agaty Włodarczyk. Z początku prelekcja zapowiadała się słabo, okazała się jednak wspaniała, bo prowadząca świetnie połączyła naukowe podejście do fanfików, boys love, erotyki, yaoi i wszystkiego pokrewnego z humorem i najzwyklejszą w świecie radością z fungirlowania. Można się było sporo dowiedzieć o początkach i rozwoju gatunku. Poza tym każda okazja jest dobra, żeby powspominać sławne polskie wydanie „Ai no kusabi”, którego jestem zresztą szczęśliwą posiadaczką. Dowiedziałam się na przykład, że kupowało się je na dowód (choć mnie to akurat ominęło), a redaktor był tak zażenowany treścią, że niezbyt dokładnie wykonał swoją pracę.

Polecanki: Agata Włodarczyk prowadzi bloga Pałac Wiedźmy dla wszystkich zainteresowanych tą tematyką.

Czwartek był też dniem, kiedy prawie nic nie zjadłam, ponieważ zgodnie z polconową tradycją (trwającą od 2018 roku, także, ehem, długą) pomiędzy kolejnymi prelekcjami, panelami, zakupami i pogadankami ze znajomymi nie potrafię znaleźć miejsca na zjedzenie czegoś porządnego. Poza tym znalezienie na szybko knajpy, która byłaby w miarę blisko, miała alkohol i jedzenie, a także była otwarta dłużej niż do 22 nie jest łatwym wyzwaniem.

Piątek

Piątek zaczęłam od prelekcji „Porozmawiajmy o niebinarności” Natalii Godryk. Na dzień dobry zaskoczyła mnie próba rozkminienia, czy kosmici z „Lewej ręki ciemności” mogliby funkcjonować tak, jak zostało to opisane, biorąc pod uwagę jak wygląda proces kształtowania się płci u ludzkiego płodu, a także różnych zwierząt. Przyznam, że do tej pory przyjmowałam pomysły fantastów na osiemnaście różnych płci na wiarę i nie próbowałam ich dokładnie analizować, dlatego też takie bardziej biologiczne i naukowe podejście było dla mnie odświeżające.

Polecanki: „Daleka droga do małej, gniewnej planety” Becky Chambers; „O mgle i trawie, i piasku” Vonda N. McIntyre; „Gracz” Iain M. Banks.

Świetny był też panel „Uff, jak gorąco. Kryzys klimatyczny w literaturze fantastycznej” z udziałem Krystyny Chodorowskiej, Marcina Zwierzchowskiego, Macieja Pitala i Cezarego Zbierzchowskiego (moderator Natalia Godryk). Aczkolwiek „świetny” to chyba złe słowo, biorąc pod uwagę, jak przygnębiający był jego wydźwięk. Uczestnicy przede wszystkim starali się wyjaśnić wciąż optymistycznie nastawionej publiczności, że na małe kroki jest już za późno, więc my jako jednostki możemy sobie segregować śmieci, ale niczego to nie zmienia, bo uratować mogą nas tylko zmiany systemowe, zdecydowane działania podjęte przez korporacje i rządy. Także gdybyście się zastanawiali, zmierzamy prosto ku zagładzie.

Paneliści zwrócili też uwagę, że istnieje wyraźna różnica pomiędzy książkami rzeczywiście skupionymi na zmianach klimatycznych, a tych wykorzystujących je tylko jako element tła, ewentualnie wygodną przyczynę, przez którą świat szlag trafił (patrz: literatura post-apo). Tej pierwszej jest na razie, zwłaszcza w Polsce, za mało.

Polecanki: „Nauka o klimacie” Aleksandra E. Kardaś, Marcin Popkiewicz, Szymon Malinowski; serial „Nasza planeta” produkcji Netfliksa; antologia „Dzieje się. Fantastyka społecznie zaangażowana”; „Nakręcana dziewczyna” Paolo Bacigalupi.

Oczywiście dla mnie najważniejszym punktem programu była premiera antologii „Rozstaje” Sekcji Literackiej „Logrus” Śląskiego Klubu Fantastyki. Na pytania Aleksandry Radziejewskiej na temat naszych opowiadań oraz przynależności do Klubu odpowiadałam razem z Krystyną Chodorowską, Anną Hrycyszyn, Alicją Tempłowicz, Martą Potocką i Martą Magdaleną Lasik.

Zdjęcie: Marta Magdalena Lasik

Przyznam że mistrzynią publicznych wystąpień nie jestem, zwłaszcza jak mam opowiadać o swoim pisaniu, także się trochę zestresowałam. Miło było jednak po premierze usłyszeć, że ktoś poczuł się zachęcony naszymi wypowiedziami i planuje zbiorek przeczytać. Poza tym sama też dowiedziałam się o innych opowiadaniach nowych, zaskakujących rzeczy, które sprawiły, że mam ochotę przeczytać je jeszcze raz i spojrzeć z nowej perspektywy. Przypominam, że wersja ebookowa jest dostępna do pobrania za darmo, a papierowa – na różnych nadchodzących konwentach i targach. Pierwsze recenzje są bardzo pozytywne (szczegóły do znalezienia na moim IG i FB), także chyba nie muszę więcej zachęcać. 🙂

Polecanki: „Rozstaje” oraz „Skafander i melonik” Sekcji Literackiej „Logrus” Śląskiego Klubu Fantastyki.

Następnie udałam się na „Zew Zajdla – po co to komu?” Jacka Falejczyka. Jeśli jeszcze jakimś cudem nie wiecie, czym jest Zew Zajdla, śpieszę z wyjaśnieniem. To akcja mająca na celu zachęcenie do przeczytania wszystkich nominowanych do Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla w danym roku książek oraz opowiadań, a następnie świadomego oddania głosu na swoich faworytów w trakcie Polconu. Wszystkie niezbędne szczegóły znajdziecie na facebookowej stronie akcji. Ja przeczytałam w tym roku wszystko i zagłosowałam, a na dowód mam przypinkę oraz naklejkę. 🙂

Akcja z roku na rok się rozkręca, w 2019 brało w niej udział już prawie sto osób. Zaskoczyła też liczba osób korzystających z akredytacji wspierających, bo tych było aż 62 (w porównaniu ze śladowym zainteresowaniem tą formą głosowania w latach poprzednich). Są to osoby, które nie mogły przyjechać na Polcon, ale zależało im, aby zagłosować, zrobiły to więc zdalnie. Wpływ na zwiększenie liczby akredytacji wspierających miał nie tylko Zew Zajdla, ale też wprowadzenie wygodnego głosowania przez Internet. W przyszłym roku na pewno Zew Zajdla znowu wystartuje – zachęcam do udziału, świetna okazja, by poznać się z najlepszą współczesną polską fantastyką. 🙂

Załapałam się jeszcze na kawałek Spotkania z autorami nominowanymi do Nagrody Zajdla. Anna Brzezińska, Krystyna Chodorowska, Michał Cholewa, Anna Hrycyszyn, Maciej Kaźmierczak, Marta Kisiel, Martyna Raduchowska oraz Robert M. Wegner odpowiadali na pytania Jacka Falejczyka m. in. o to, co znaczy dla nich ta nominacja i co w ich życiu zmieniła, a także o bardziej ogólnie o pisaniu. Ludzi na spotkaniu był taki tłum, że musiałam usiąść na schodach – w ogóle trzeba powiedzieć, że sale wypełniały się całkiem przyzwoicie, także na frekwencję narzekać nie można. Ba, na niektórych prelekcjach było tyle ludzi, że wychodzili z nich mocno straumatyzowani brakiem tlenu…

*Przynajmniej program wymienia tych wszystkich autorów, jestem jednak przekonana, że było ich mniej. Nie mogę jednak znaleźć żadnego zdjęcia (na pewno jakieś były, ale wiadomo, Facebook to taki śmietnik, że się już do nich nie dogrzebię…), by zweryfikować to na 100%, a nie chcę przez przypadek kogoś wyciąć, bo mi pamięć zaszwankowała.

Wieczorem było jeszcze parę rzeczy, na które chciałam pójść, ale zaczęło mnie dopadać zmęczenie i postanowiłam, że sobie odpuszczę. Zamiast tego udałam się na stoisko Śląskiego Klubu Fantastyki, by zluzować pracujących tam od rana kolegów i pozachwalać konwentowiczom nasze antologie oraz inne wydawnictwa. 🙂


Niestety, mimo że przyjechałam na Polcon w nastawieniu wakacyjnym, by odpocząć od trudów codzienności, prawie cały czas czułam się zmęczona. Nie jest to wina samego Polconu, raczej tego, że nie da się w cztery dni magicznie wypocząć na zapas. Jak jedna osoba zauważyła, w piątkowy wieczór wyglądałam jak zombie. No niestety tak mam, że za dużo ludzi, za dużo dźwięków i za dużo wszystkiego rozmiękczyło mi mózg. Na szczęście spacerek po lesie w miarę postawił mnie na nogi. Przepraszam też za małą liczbę porządnych zdjęć, ale jakoś ich po prostu zapomniałam robić i generalnie nie ogarniałam. Mam też nadzieję, że nie pokręciłam żadnych nazwisk ani tytułów, w razie czego dawajcie znać!

I tym umęczonym akcentem kończę pierwszą część podsumowania, druga ukaże się mam nadzieję już jutro albo w środę. A jak tam u was wrażenia popolconowe?

4 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *