Wydarzenia

Warszawskie Targi Książki 2019 – sobota

Sobota jest najgorętszym dniem targów – kolejki po autografy ciągną się tak długie, że nie widać nawet do jakiego autora, na korytarzach ciasno, a krzesełka na prelekcjach są wypełnione. Tak bardzo, że musiałam siedzieć na podłodze! Także zapraszam na relację. (Przepraszam, jeśli momentami jest chaotycznie, ogarnianie własnych notatek to nie buła z masłem.)

Na targi przyjechałam wcześniej, żeby trochę się pokręcić, popatrzeć, nie daj boru kupować! Ale oczywiście kupiłam, także stwierdziłam, że bezpieczniej będzie gdzieś przysiąść. Tak dotarłam na trwającą właśnie prelekcję w strefie popularno-naukowej.

Przyczyny popularności pseudonauki

O płaskiej Ziemi, szczepionkach i innych dziwnych wymysłach rozmawiali Mateusz Wielgosz (weglowy.blogspot.com), Paulina Łopatiuk (Patolodzy na klatce) i Anna Rahnama (Medycyna oparta na nauce).

Od lewej: Anna Rahnama, Mateusz Wielgosz, Paulina Łopatiuk.

Po pierwsze, polecam wam Patologów, świetny blog o dziwach biologii i medycyny, o ile oczywiście nie przerażają was zdjęcia nowotworów i zdeformowanych chorobą organów. Paulina Łopatiuk wydała też niedawno książkę „Patolodzy. Panie doktorze, czy to rak?”.

Prelegenci radzili jak chronić się przed naukowymi bzdurami – Mateusz Wielgosz podkreślił znaczenie uczenia krytycznego myślenia w szkole (z czym niestety kiepsko idzie…), a Anna Rahnama radziła sprawdzać dokładnie stronę, na której wyczytaliśmy coś sensacyjnego. Musimy niestety samodzielnie sprawdzić źródła czy zacytowaną literaturę. Brzmi jak masa roboty, ale Paulina Łopatiuk trochę nas pocieszyła mówiąc, że prawdziwe przełomowe odkrycia są sprawdzane przez wiele ciał badawczych i ich opisy pojawiają się w wielu miejscach, dlatego nie powinniśmy wierzyć pojedynczym osobom czy doniesieniom, ale szukać informacji potwierdzonych przez wiele źródeł. Możemy ufać gremiom medycznym, bo to nie są pojedyncze osoby, tylko ciała złożone z wielu ludzi aktywnych naukowo – oni sprawdzają wszystko dokładnie, zanim puszczą informację w świat. Lepiej też korzystać z baz medycznych niż wujka Google.

Niestety, zdaniem prelegentów nie możemy do końca ufać nawet lekarzom – czasem mają braki w wiedzy, czasem kierują się zyskiem, a czasem po prostu ludzko się mylą. Biologia jest też pełna nietypowych przypadków, dlatego lekarz nigdy nie może mówić o gwarancji wyleczenia, a jedynie o szansach, procentach. To może być trudne dla pacjenta, który szuka jasnych odpowiedzi i stuprocentowo skutecznego leczenia, które mogą mu obiecać tylko hochsztaplerzy.

Biorące udział w panelu panie nie przyznały się do uwierzenia kiedykolwiek w jakąś naukową bzdurę. Z kolei Mateusz Wielgosz przyznał, że kiedyś nabrał się na film zaprzeczający globalnemu ociepleniu. Tak się tego zawstydził, że zaczął walczyć z tą i innymi naukowymi bzdurami.

Z sali padło pytanie, czy można połączyć prawdziwe leczenie z alternatywnym, po to, by zdobyć zaufanie pacjenta. Na przykład podawać chorym na raka witaminę C. Anna Rahnama odpowiedziała, że to zależy, bo np. ziołolecznictwo może wejść w reakcję z lekami i pogorszyć stan pacjenta. Przywołała też badania, z których wynika, że pacjenci, którzy poza leczeniem tradycyjnym stosowali też to alternatywne, częściej rezygnowali z tradycyjnego. Bo jest ono trudne, a chorzy wierzą, że choćby nieszczęsna witamina C będzie rozwiązaniem łatwiejszym.

Ostatecznie pacjent ma prawo odmówić leczenia i leczyć się tak, jak chce, byleby miał świadomość, że może umrzeć.

Nagrody Nowej Fantastyki

W trakcie targów po raz szósty już przyznano Nagrody Nowej Fantastyki. W tym roku zamiast dwóch kategorii przyznawano statuetki w aż pięciu. Zwycięzców ogłosił redaktor naczelny pisma, Jerzy Rzymowski. A oto zwycięzcy:

W kategorii Reflektor (dla pisarza, niekoniecznie debiutanta, ale szerzej nieznanego, na którego warto zwrócić uwagę): Przemysław Zańko.

Przemysław Zańko odbiera nagrodę Nowej Fantastyki w kategorii Reflektor.

W kategorii Komiks Roku: „B. B. P. O. Plaga żab” z wydawnictwa Egmont.

W kategorii Wznowienie Roku: „451 stopni Fahrenheita” Raya Bradbury’ego z wydawnictwa Mag ex aequo z „Wracać wciąż do domu” Ursuli K. Le Guin wydawnictwa Prószyński i S-ka.

W kategorii Zagraniczna Książka Roku: „Poklatkowa rewolucja” Petera Wattsa.

W kategorii Polska Książka Roku: „Woda na sicie” Anny Brzezińskiej.

Wydawca odbiera za Annę Brzezińską nagrodę Nowej Fantastyki za Polską Powieść Roku.

Dlaczego główny nurt nie przyznaje się do fantastyki? 

Kolejny panel powstał, jak mi się wydaje, częściowo w odpowiedzi na ostatnie „afery” w fandomie, jakimi były niesławny odcinek programu „Xięgarnia” oraz artykuł w „Newsweeku” o Pyrkonie. Brali w nim udział Marta Krajewska, Marta Malinowska, Marcin Podlewski i Andrzej Pilipiuk.

Od lewej:  Andrzej Pilipiuk, Marta Krajewska, Marcin Podlewski i Marta Malinowska, prowadzi Jerzy Rzymowski.

Na pytanie, czemu główny nurt nie lubi fantastyki, a nawet się z niej naśmiewa, najbardziej bezpośrednich odpowiedzi udzielał Andrzej Pilipiuk. Jego zdaniem główny nurt zazdrości nam wszystkiego: fanów, zwłaszcza ładniejszych fanek, dłuższych kolejek po autografy, lepszych pieniędzy oraz lepszych imprez i konwentów, bo oni to w sumie żadnych nie mają.

Stwierdził też, że literatura głównego nurtu przegląda się w fantastyce i widzi swoje niedostatki – książek przygodowo-historycznych w głównym nurcie nie ma, a w fantastyce są; w głównym nurcie są bohaterzy rozdarci, wątpiący, a w fantastyce – bohaterowie z krwi i kości; u nas są kobiety, a u nich feministki. Jak człowiek chce poczytać coś dla przyjemności, to sięga po fantastykę.

Jak widzicie, Andrzej Pilipiuk mocno podkreślał podział na „my/oni”. Także Marta Malinowska zwróciła uwagę na problem świadomości plemiennej – przekonanie, że nasze książki są nasze, a ich są ich. I to, że ludzie definiują siebie wobec tych z zewnątrz. Fani fantastyki sami budują swoją tożsamość w opozycji do głównego nurtu. Była jednak dużo łagodniejsza i rozsądniejsza w ocenach, zauważając, że w czasach silnej polaryzacji nie powinno się tak nakręcać wzajemnej niechęci. Zwłaszcza że dla kogoś nie czytającego fantastyki fandom może wydawać się zbyt hermetyczny, inny, za trudny. A to odrzuca, zniechęca do spróbowania czegoś nowego, sięgnięcia po fantastykę i wejścia do tego świata.

Także Malinowska zauważyła, że czytanie fantastyki wymaga innego zestawu umiejętności niż czytanie literatury pięknej. Czytelnik musi przyjąć olbrzymie ilości nowych informacji o świecie przedstawionym. Może sobie pomyśleć, że po co ma to wszystko zapamiętywać, skoro w sumie te elementy fantastyczne są niepotrzebne i można by się skupić tylko na prawdziwych, życiowych sprawach.

Marta Krajewska zwróciła też uwagę na dziwne wyparcie fantastyki ze świadomości. Co drugi film w kinie to fantastyka, wszyscy się w niej nurzamy, bo jest obecna mocno w kulturze, ale jednocześnie ją wypieramy, nie chcemy używać tego określenia do oglądanych filmów. Tak samo wszyscy dyskutują o „Grze o Tron”. Jerzy Rzymowski zauważył, że gdy chce polecić znajomym spoza fandomu fantastykę, np. Bradbury’ego albo „Diunę”, to słyszy, że już to czytali, bo dla nich to już nie fantastyka, tylko klasyka literatury w ogóle. Niektórzy czytelnicy stosują dziwne podziały. Do tego dołożył się Marcin Podlewski, zauważając, że wszystkie klasyki literatury – „Rok 1984”, „Mistrz i Małgorzata”, „Nowy wspaniały świat” to przecież fantastyka. Na co Pilipiuk dodał, że główny nurt robi to z małości, nazywając takie dzieła dla niepoznaki realizmem magicznym.

Spora część dyskusji poświęcona była postrzeganiu fantastyki jako niepoważnej. Marcin Podlewski zauważył, że w Polsce w latach ’80 i ’90 zalał nas fantastyczny chłam (choćby wszystkie te Conany w paskudnych okładkach), a dopiero teraz dochodzimy do fantastyki wysokiej. Tymczasem literatura piękna ma Słowackiego, Mickiewicza, całą to dającą poczucie bezpieczeństwa podbudowę.

Marta Krajewska próbowała zrozumieć sposób myślenia głównego nurtu. Otóż fantaści lubią się bawić, lubią eksponować swoją fascynację różnymi uniwersami, na konwentach jest wesoło, są cosplayerzy. Ludzie spoza fandomu nie próbują tego zrozumieć, lecz patrzą na to płytko, jak na coś dobrego tylko dla dzieci, interesują ich tylko poważne dyskusje. Nie potrafią docenić pracy i wysiłku włożonego choćby w przygotowanie strojów, bo przebieranki nie są poważne. A przecież nie ma nic złego w lekkiej, zabawnej lekturze.

Prowadzący zapytał w takim razie, czy rzeczywiście fantastyka jest domeną dziecięcą? Bo przecież dla dzieci baśnie są naturalne, więc chęć bycia dorosłym i bicia traktowanym jak dorosły może nam kazać postrzegać fantastykę jako infantylną. Marta Malinowska odpowiedziała, że wynika to z mityzacji dzieciństwa, wpajania nam, że było takie wspaniałe, a dorosłość okropna. Przez to oceniamy bez przerwy, kto ma w sobie więcej dziecka, a kto więcej dorosłego. Dzieciom pewne rzeczy wolno, ale dorosłym już nie.

Z kolei Marta Krajewska wyjaśniła, że dzieci na różnych etapach dorastania muszą odrzucać to, co wcześniej lubiły lub się z tym kryć, ze względu na grupę rówieśniczą. Chcą być dorosłe, samodzielne, odrzucają to co niedojrzałe, np. jeśli Little Pony były lubiane w zerówce przez wszystkich, ale w pierwszej klasie już nie są, muszą zostać odrzucone jako coś dla mniejszych dzieci.

Na koniec prowadzący zapytał, co zrobić, by odczarować fantastykę dla głównego nurtu. Otrzymał na to głównie odpowiedzi, że wcale nie trzeba tego robić. Pilipiuk posunął się wręcz do stwierdzenia, że „my już tę wojnę wygraliśmy” i to kwestia 5-10 lat, kiedy pojawią się dobre ekranizacje polskiej fantastyki i zostaną docenione tak jak „Władca Pierścieni”, „Harry Potter” czy „Opowieści z Narni”. Tak samo stwierdził Marcin Podlewski – fantastyka generuje więcej memów kulturowych, tworzy jedność przeżyć ponad podziałami, jak choćby Harry Potter. A główny nurt jest skostniały, ograniczony. Fantastyka jest bogatsza.

Marta Krajewska dodała, że zmiana musi się dokonać już tylko w głowach, sami przed sobą musimy przyznać, że lubimy fantastykę, bo ona już wszędzie dokoła nas jest. Rozwinęła to Marta Malinowska, mówiąc, że nasze wyobraźnie nie nadążają za rzeczywistością. Opowiadanie o astronaucie wyruszającym na misję w jedną stronę na Marsa uważamy za fantastykę, choć przecież astronauci i misje na Marsa istnieją, są elementem naszej rzeczywistości.

Na podsumowanie zacytuję Jerzego Rzymowskiego: „Jak coś nas zachwyca, to mówimy, że jest fantastyczne”. Wnioski wyciągnijcie sobie sami. 🙂

Spotkanie z autorami nominowanymi od Nagrody Fandomu im. Janusza A. Zajdla.

Na spotkaniu obecni byli Marta Kisiel (nominowana za powieść „Małe licho i tajemnica niebożątka” oraz opowiadanie „Pierwsze słowo”), Martyna Raduchowska (nominowana za „Spektrum”), Michał Cholewa (nominowany za „Sente”), Maciej Kaźmierczak (nominowany za opowiadanie „Moloch”) oraz Krystyna Chodorowska (nominowana za powieść „Triskel. Gwardia” oraz opowiadania „Ostatni spalony rzut i „Dzikie stworzenia”).

Od lewej: Krystyna Chodorowska, Martyna Raduchowska, Marta Kisiel, Maciej Kaźmierczak, Michał Cholewa. Prowadząca Aleksandra Radziejewska.

Autorzy opowiadali o swoich powieściach oraz opowiadaniach, zachęcali do ich przeczytania, a także zdradzali plany na najbliższą przyszłość. Wszyscy gorąco chwalili też akcję Zew Zajdla, która promuje świadome głosowanie i motywuje uczestników do przeczytania wszystkich nominowanych tytułów. Wszyscy autorzy zapowiedzieli, że postarają się przeczytać tegoroczne opowiadania, jednak w przypadku powieści będzie im ciężko ze względu na brak czasu lub sił. Marta Kisiel i Martyna Raduchowska przyznały, że w przypadku Wegnera i Cholewy nie wyobrażają sobie, by w tak szybkim czasie mogły nadrobić 4-5 książek, by móc uczciwie ocenić nominowane dalsze części cyklu. Z drugiej strony, Krystyna Chodorowska powiedziała, że nie oddanie głosu na autora to tak, jakby dać mu ostatnie miejsce, w związku z czym zachęcała, by jednak te dalsze tomy czytać, bo coś w nich może się czytelnikowi jednak spodobać i może ostatecznie dać autorowi wyższą notę.

(Na pocieszenie powiem, że do powieści Wegnera dostępne jest już streszczenie wcześniejszych części, zaś do powieści Cholewy właśnie się pisze!)

Autorzy byli też pytani, czy nominacja wpłynęła na wzrost uwagi książką lub opowiadaniem. Marta Kisiel miło wspominała swoją zeszłoroczną nominację (i wygraną), mówiąc, że na Polconie sporo osób do niej podchodziło i mówiło, że po raz pierwszy zetknęło się z jej utworem. Dzięki nominacji zyskała więc nowych fanów, stała się lepiej rozpoznawalna w fandomie. Z kolei Krystyna Chodorowska pochwaliła się, że odkąd dwa opowiadania z antologii „Skafander i melonik” zostały nominowane, ludzie wypisują maile do Śląskiego Klubu Fantastyki z prośbą o papierowe egzemplarze, mimo że ebook dostępny jest za darmo. ŚKF właśnie przygotowuje dodruk publikacji, bo wszystkie dostępne egzemplarze się już rozeszły!

Maciej Kaźmierczak ucieszył się ze swojej pierwszej nominacji i potwierdził, że w środowisku weird fiction rzeczywiście widzi zainteresowanie swoim tekstem, choć na razie nie wie, czy przełoży się to na zasięg wśród szerszej publiki. Michał Cholewa z kolei widział, że niektórzy uczestnicy Zewu Zajdla zapowiedzieli, że kupią wszystkie części jego cyklu. Stwierdził, że nominacja pomaga przede wszystkim autorom mało znanym, zwłaszcza w przypadku opowiadań. Krótkiej formy jest tak dużo, że ciężko poznać wszystkie, pojawiła się też masa antologii czy fanowskich inicjatyw. Jako jedyny obiecał, że przeczyta wszystkie powieści, bo to dla niego kwestia ambicjonalna.

Pogaduszki

Sobota była dla mnie też dniem pogaduszek. Dziękuję gorąco wszystkim autorom i pasjonatom fantastyki za niezwykle miłe rozmowy, żarty, zdjęcia, autografy. Część towarzyska targów jest dla mnie zawsze najważniejsza – miło jest pogadać z ludźmi, od których czerpie się inspirację, zobaczyć twarz na co dzień schowaną za awatarem, albo po prostu sobie pogadać o głupotach. Trzymajcie się wszyscy ciepło!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *