
Sprawozdanie z lektury: “Koniec śmierci”, Cixin Liu
Naprawdę dobrze wspominam lekturę Problemu trzech ciał – książka miała swoje wady, ale też ciekawe realia, parę interesujących pomysłów i mnie wciągnęła. Potem przyszła pora na Ciemny las, gdzie musiałam trochę się natrudzić, by ignorować irytujące głupoty i wyłuskiwać to, co dobre. Czytając zaś Koniec śmierci… przede wszystkim się nudziłam.
To, co dobre
Zacznijmy może od pochwał. Jak zawsze, najbardziej przypadła mi do gustu część “naukowa” książki. Czyli rozważania o konstrukcji Wszechświata, budowanie napędu krzywiznowego osiągającego prędkość światła, teoria ciemnego lasu, manipulacje prędkością światła w celu ukrycia układu słonecznego wewnątrz czarnej dziury, statki-miasta, przestrzenie cztero- albo dwuwymiarowe… Słowem, wszystko co podpada pod hard sci-fi klimaty. Chyba pierwszy moment, kiedy zaczęłam odczuwać przyjemność z lektury, to gdy dwa statki z ludźmi napotykają na anomalię i zaczynają ją badać. A było to jakoś w okolicach 40% wgłąb książki…
Poniższy akapit zawiera informacje o zakończeniu. Zostaliście ostrzeżeni.
W ogóle mam wrażenie, że książka lepiej się kończy niż zaczyna. Bo drugą rzeczą, którą bym wyróżniła, jest właśnie zakończenie. Jest coś przyjemnie niepokojącego i poruszającego w wyruszeniu daleko poza czas i znaną nam przestrzeń, by ujrzeć jednocześnie koniec i początek Wszechświata. Szkoda tylko, że autor postanowił zatrzymać się tuż przed wielkim finałem. Lubię, gdy książka, film tudzież inne dzieło, wali mnie mocno po głowie lub sercu, a tutaj zakończenie rozbudza świadomość, jakie to wszystko wokół nas jest wielkie, a my tacy malutcy, jaki nieskończony jest czas, a my w nim tylko mgnieniem, a w ogóle to krąg życia… wiem, że trochę banał, ale szanuję takie klimaty.
Kolejnym ciekawszym fragmentem były dla mnie trzy baśnie Yun Tianminga, które zawierały ukryte wiadomości i należało je rozszyfrować. Z drobiazgów chciałabym zaś pochwalić skład e-booka, ponieważ w tekst były wplecione chińskie znaki i były ładnie wpasowane, nic się nie rozjeżdżało.
Bohaterowie
Jak wiemy już z Ciemnego Lasu, Liu nie potrafi pisać bohaterów. A najbardziej to nie potrafi pisać o miłości, a złośliwie przez fabułę musi się przeplatać wątek romantyczny i niestety jest ważny. W ogóle sposób w jaki autor opisuje relacje międzyludzkie, a także płcie i relacje między nimi jest płytki i momentami żenujący. W ogóle nikt tu się nie zachowuje jak normalny człowiek, także reakcje na poziomie całej cywilizacji są dla mnie trochę dziwne (choć to już bardziej moje czepialstwo, przedstawiony w powieści eskapizm wydaje mi się mało realny, ale autor miał sobie prawo coś takiego wymyślić). Bardzo, bardzo bym chciała, żeby Liu więcej pisał o prawach fizyki, a mniej o ludziach.
Przejdźmy teraz do powodu, przez który większość książki była dla mnie zupełnie niezjadliwa. A jest nim główna bohaterka, Cheng Xin. To taka typowa delikatna lelija, irytująca mameja, patrzcie, jaka ona jest wrażliwa i kochająca, jak to ona poczuwa się do bycia matką całej ludzkości i chronienia swych ludzkich dzieci matczyną miłością (tak, naprawdę), jak to ona wygląda niczym azjatycka Matka Boska (tak, naprawdę), jak to ona aż ze współczucia i zmartwienia nad losem ludzkości w jednej chwili oślepła (tak, naprawdę!). A w ogóle to najlepiej się czuje w towarzystwie tych wspaniałych, wielkich mężczyzn, wśród których wymienia Wade’a. Który próbował ją zabić. Nie mam pytań. (Aczkolwiek z czasem też zaczęłam doceniać Wade’a, bo może i jest irytującym burakiem, ale przynajmniej robi coś ciekawego i nie jest NUDNY.)
Domyślam się, że Cheng Xin miała symbolizować kobiecość, miłość, życie i tak dalej, ale mam to naprawdę głęboko gdzieś. Po prostu nie mogę jej znieść. Jest taki moment mniej więcej w połowie, gdzie bohaterka rozważa popełnienie samobójstwa, niestety tego nie robi. Autentycznie liczyłam, że się zabije i nie będę musiała już na nią patrzeć. Ale ona jest jak cholerny karaluch, wszystko przeżyje. Generalnie problem polega na tym, że Cheng Xin głównie zajmuje się udręczaniem. O jak to ona cierpi. O jak to jej jest ciężko targać tę wielką odpowiedzialność. O jak to jej serce umarło ze smutku. Tylko że ja, czytelnik, nijak nie jestem w stanie jej współczuć, bo zamiast naprawdę czuć, że bohaterka mierzy się z wielkimi problemami, mam wrażenie, że ona po prostu lubi sobie pomarudzić. I jeszcze inne postaci ją podziwiają, a ja nie rozumiem za co. Czemu wam na niej tak zależy??? Czemu się nią opiekujecie, czemu ją chwalicie??? To po prostu nie jest napisane w przekonujący sposób. Cheng Xin jest irytująca, nudna i celebrująca nieszczęścia, które sama na siebie sprowadziła. A fakt, że dotrwała aż do końca całej opowieści, to dla mnie jak uderzenie w twarz. Naprawdę rzadko się zdarza, żeby mnie jakaś fikcyjna postać aż tak wkurwiała.
Streszczenie zamiast książki
Problemem sporych części tej książki jest to, że wyglądają jak streszczenie. Ponieważ autor miał dużo do opisania, nie mógł zawsze wchodzić w szczegóły i ja to rozumiem, jednocześnie jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że czytam artykuł z Wikipedii na temat fikcyjnego wydarzenia, a nie powieść. Zwłaszcza fragment dotyczący Australii wygląda, jakby można go było rozciągnąć w dwie kolejne książki. Strasznie mi to rozbijało rytm i utrudniało czytanie.
Drobiazgi
Chciałabym wspomnieć o paru pomniejszych sprawach, które podnosiły mi ciśnienie. Po pierwsze – Spis Er. Gratuluję geniuszowi, który postanowił umieścić go zaraz na początku książki, gdyż jest to oczywisty spoiler.
Po drugie – trzy baśnie Yun Tianminga. Ja wiem, że to jest naprawdę drobiazg, zupełnie nieistotny szczegół, ale na litość boru, to nie są trzy baśnie!!! To jest jedna opowieść podzielona na trzy rozdziały! One nie mogą funkcjonować oddzielnie, bo mają jedną wspólną fabułę, początek, środek i zakończenie, każdy element w jednej z trzech części! Byłam przekonana, że dostanę do przeczytania trzy zupełnie niepowiązane historie… zupełnie nie rozumiem tego nazewnictwa.
Po trzecie zaś, podejście autora do psychologii. Psycholog zostaje przedstawiony jako niekompetentny, niesłuchający pacjentów, a inne postaci nie chcą chodzić do niego porozmawiać, bo z góry zakładają, że ten im będzie próbował coś wmawiać i traktować jak wariatów… Ktoś go nawet wprost nazywa idiotą. Poza tym autyzm zostaje nazwany chorobą psychiczną, a z tego co wiem, nie jest to prawidłowa klasyfikacja. Mierzi mnie ogólny ton ten książki w odniesieniu do wielu kwestii, w tym zdecydowanie do psychologii.
Podsumowanie
Wspomnienia o przeszłości Ziemi to znany, lubiany i nagradzany cykl, ale ja go z czystym sumieniem nie mogę polecić. O ile część science jest świetna, o tyle za dużo się nafrustrowałam i nadenerwowałam nad częścią fiction. To jeden z tych przypadków, gdzie wolałabym, żeby ktoś inny wziął te same pomysły i napisał o nich inaczej.

Z notatek pisarzyny: Lipiec 2018
Zobacz również

Sprawozdanie czytelnicze: “Anatomia zbrodni”, Val McDermid
30 grudnia 2021
4 komentarze
Andrzej Marszałek
Te 3 części to jak walenie głową w ścianę. Dobrnąłem do końca, ale głowa dalej boli. Bohaterowie, ludzkość – dokładnie tak, jak napisałaś, kiepsko. Scena z powrotem statku, który uciekał przed zagładą: wiwatujące tłumy a po chwili eskorta wojska. Po prostu żenujące, nie było innego pomysłu na rozwiązanie tej kwestii? Dla mnie osobiście, jako fizyka, słabo także wygląda science. Autor stara się, rzuca terminami na lewo i prawo, by w końcu nic z tego nie wyszło. Chyba żadna naukowa kwestia nie została rozwiązana. Ludzkość, mając kontakt z obcą cywilizacją, nic z tego nie wyniosła. Po kilkuset latach akcji mamy silniki jądrowe, kilkadziesiąt miast w Układzie Słonecznym. Autor nie potrafił wiarygodnie (czytaj: spójnie) przeprowadzić prognozy rozwoju techniki, więc ją sobie darował. Naukowcy jak dzieci, właściwie cała ludzkość to piaskownica dzieciaków. Masa niekonsekwencji: najpierw nie można się nigdzie ukryć przed podsłuchem a potem okazuje się, że wystarczy klatka Faradaya. Pomysł z czytaniem z twarzy… Po co to było, skoro nic nie wniosło? A może to był opis miłości (ups). Sam pomysł z ciemnym lasem nie był taki zły, ale gdyby wybić ludzkość w połowie pierwszego tomu, to niewiele byśmy na tym stracili (jako czytelnicy).
Ag
Racja, sporo fajnych pomysłów jest w tych książkach, ale rzeczywiście są mocno niedokładnie i niekonsekwentnie przedstawione. Myślę, że to wynika z zamysłu twórcy, żeby właśnie tak mocno skoczyć w przyszłość… ale wtedy te wszystkie szczegóły z konfliktu Ziemia-Trisolaris są w sumie zbędne. Ech, pewnie by można napisać oddzielną trylogię o tym, co jest nie tak z tą trylogią. 🙁
Pingback:
Pingback: