Wydarzenia

Warszawskie Targi Książki 2018 – fantastyczny fandom

Miałam dziś nie iść na Targi, ale Małż mnie pogonił, żebym nie marudziła, tylko choć na chwilę pojechała. I tak dotarłam w końcu do Strefy Fantastyki na dwa panele: „Czy pisarz powinien słuchać fanów?” oraz „Harda Horda – czyli fantastyka z perspektywy kobiety”.

Przyznam, że zauważyłam interesujący kontrast między tymi panelami. Na pierwszym ogólne odczucia względem środowiska były raczej pozytywne, na zasadzie „pisarze wywodzą się z fandomu, więc sami są fanami, wszyscy się znają, chodzą razem na piwo, atmosfera jest luźna i przyjazna”; na drugim zaś wylazła ciemniejsza strona, bo „środowisko nie rozmawia ze sobą o pewnych sprawach, o których powinno, jak finanse, kogo unikać, jak sobie poradzić ze słabym wydawcą”.

Znając życie, w obu tych perspektywach jest trochę racji i nie wątpię, że zdarzają się zarówno dobre, jak i złe doświadczenia. Natomiast, zwłaszcza w świetle tematyki poruszanej na drugim panelu, warto zauważyć, że na dziesięciu uczestników dyskusji, aż osiem to kobiety, a z dwóch panów tylko jeden był wymieniony w programie. Także fantastyka polska powoli się feminizuje.

Czy pisarz powinien słuchać fanów?

W panelu brali udział Maria Zdybska („Wyspa mgieł”), Marta Krajewska („Idź i czekaj mrozów”), Małgorzata Lisińska („Tropiciel”), Bartek Biedrzycki („Kompleks 7215” i cała seria post-apo) i Jerzy Rzymowski (redaktor „Nowej Fantastyki”), prowadziła zaś Karolina Fedyk.

Od lewej: Jerzy Rzymowski, Bartek Biedrzycki, Karolina Fedyk, Marta Krajewska, Małgorzata Lisińska, Maria Zdybska
Relacje z fandomem

Najpierw autorzy zostali zapytani o relacje z fandomem, z fanami. Rozpoczął Bartosz Biedrzycki od stwierdzenia, że trudno zdefiniować fandom, ale powiedziałby, że to nie tylko ci, którzy czytają fantastykę, ale też wchodzą w interakcje z autorami, przebierają się za bohaterów, uczestniczą w imprezach. Poza tym wiele osób w fandomie pisze i wielu pisarzy się bezpośrednio z fandomu wywodzi, więc fani to są w zasadzie bardziej znajomi, kumple, relacje są mocno towarzyskie, a na konwentach wszyscy mówią do siebie na ty. Jego zdaniem fandom wszystkich wyrównuje.

Podał też ciekawy przykład nawiązywania relacji z fanami, kiedy to Robert J. Schmidt umieścił ich w swojej powieści „Szczury Wrocławia” jako drugoplanowe postaci, często ginące. Sam Biedrzycki też tam jest.

Marta Krajewska przyznała, że nie wiedziała nawet, że coś takiego jak fandom istnieje, czytała książki i pisała, ale robiła to bardziej dla siebie. Dopiero gdy wydała książkę i zaczęła jeździć na konwenty zdała sobie sprawę, jak to środowisko wygląda. Wraca z konwentów zawsze naładowana pozytywną energią. Istotne było też dla niej przyłączenie się do forum Nowej Fantastyki – pozwoliło jej to zacząć pisać nie tylko dla siebie, ale też dla innych, choć początkowo bardzo emocjonalnie podchodziła do rad, dopiero z czasem zyskała dystans.

Małgorzata Lisińska również wywodzi się z forum Nowej Fantastyki. Stwierdziła, że bardzo ważne jest dla pisarza, by nie pisał sam dla siebie, tylko dla czytelnika. Tam też każdy może coś opublikować i komentować, można nawiązać dobry kontakt z wieloma ludźmi i tam wszystkiego się nauczyła.

Dla Marii Zdybskiej fandom jest niesamowitą potężną siłą, której chyba nie ma wśród fanów innych gatunków. Zwłaszcza że dialog z fanami jest bardzo specyficzny, bo jakaś połowa czytelników także pisze, z nimi rozmawia się inaczej niż z tymi, którzy są tylko odbiorcami książek. Lubi też kontakt indywidualny, albo gdy ktoś zagaduje przez Internet, mówi, co mu się podobało, a co nie. Dzięki temu książki mają drugie życie.

Jerzy Rzymowski dodał, że na stronie Nowej Fantastyki powstało środowisko piszących i czytających, więc może potwierdzić, że wielu pisarzy wywodzi się ze środowiska.

Czy autorzy czytają recenzje i fanowskie teorie, jak już coś opublikują?

Jerzy Rzymowski przyznał, że czyta, co ludzie mówią o czasopiśmie, bo zwyczajnie musi, tworzy je w końcu dla czytelników, musi więc wiedzieć, czego oczekują.

Bartosz Biedrzycki nie zgadza się z tym, by czytelnicy kreowali mu świat książki. On pisze to, co chce napisać, choć oczywiście czasem słucha sugestii i jeśli coś mu się spodoba, to może to wykorzystać. Czasem też fani znają się na czymś lepiej, np. na broni i ich uwag warto słuchać. Słuchanie czytelników jest ok, ale dostosowywanie się do ich oczekiwań ma wady i zalety. Za to najlepiej czyta się oceny krytyczne od ludzi, którzy naprawdę znają się na pisaniu opinii, nie ma zaś sensu przejmować się każdym blogiem, bo niektórzy po prostu się nie znają. Dobrze się też słucha uwag innych autorów, bo oni rozumieją, jak wygląda proces i czemu pewne decyzje się w pisaniu podjęło.

Marta Krajewska czasem szuka pozytywnych opinii, gdy ma problemy z pisaniem, bo to jej dodaje skrzydeł i przywraca wenę. Z początku reagowała bardzo emocjonalnie na złe opinie, ale z czasem nabrała doświadczenia i podchodzi do nich bardziej racjonalnie. Ma świadomość, że nie zadowoli każdego. Co do recenzji od innych pisarzy, to ci czasem przekombinowują, za bardzo analizują, zresztą ona też tak ma. Ważne są opinie zwykłych czytelników, bo oni potrafią czytać dla przyjemności, odbierać fabułę emocjonalnie, nie skupiać się tak na konstrukcji itp.

Czasem też bardzo ją korci, by odpowiedzieć na krytykę, choć autorowi to podobno nie wypada. Zwłaszcza ma ochotę sprostować, gdy ktoś ewidentnie nie ma racji, krytykuje, a sam nie wykonał swojej pracy i nie przeczytał książki uważnie.

Małgorzata Lisińska opisała własne książki jako prostą, mało intelektualną rozrywkę, przez co czasem wywołuje skrajne emocje. Jeśli krytyka jest uzasadniona, to potrafi zaboleć. Natomiast niektórych krytyków ma się ochotę odesłać do gimnazjum, bo tam są egzaminy z czytania ze zrozumieniem, z czym sobie niektórzy wyraźnie nie radzą. Jeśli ktoś twierdzi, że w tekście jest coś, czego tam wyraźnie nie ma, to znaczy, że nie czytał dokładnie.

Z początku Maria Zdybska bez przerwy sprawdzała, czy przybyło jej gwiazdek czy ubyło, z czasem przestała, bo najważniejsze jest, by czytelnik przeżywał to co przeczytał. Stara się dotrzeć do różnych ludzi i chce wzbudzić w nich emocje. Natomiast fani potrafią czasem dyskutować w nieskończoność nad jakimś jednym zdaniem, a autor powinien się takimi szczegółami zajmować z redaktorem, nie czytelnikami.

Jerzy Rzymowski również najbardziej ceni sobie opinie kogoś, kto przeczytał, zrozumiał, wie o czym mówi i potrafi być merytoryczny. W pozostałych przypadkach może tylko wzruszyć ramionami. Nie do końca zgodziła się z tym Marta Krajewska, bo przez wprowadzające w błąd recenzje ktoś może nie sięgnąć po książkę. Małgorzata Lisińska dodała, że Internet daje uprzedzonym czytelnikom wielkie możliwości, ale z drugiej strony – jak zauważyła Marta Krajewska – gdyby nie Internet, wciąż pisałaby do szuflady.

Etyczna strona kontaktu z fanami

Jerzy Rzymowski stara się rozgraniczać bycie redaktorem Nowej Fantastyki od opinii prywatnych, na Facebooku ma tylko konto „cywilne”. Wie, że i tak jest postrzegany przez pryzmat swojej pozycji, ale świadomie nie powołuje się na to, kim jest

Bartosz Biedrzycki w trakcie debat, gdy siedzi na scenie, wypowiada się z pozycji eksperta, ale potem wychodzi z sali prelekcyjnej i staje się fanem fantastyki takim samym jak inni. Nie czuje się „panem autorem”, nie wywyższa się, choć zdaje sobie sprawę, że więcej ludzi rozpoznaje jego niż on ich.

Marta Krajewska zdała sobie w pewnym momencie sprawę, że jest jakaś grupa osób, która ceni sobie to, co ona powie, co poleci. To sprawiło, że stara się nie poruszać kwestii politycznych czy społecznych publicznie. Zastanawia się, czy autor może wziąć na siebie taką odpowiedzialność, by pociągnąć za sobą fanów w jakiejś ważnej sprawie. Wydaje jej się jednak, że na razie jest za to „za mała” i boi się, że raczej by jej to zaszkodziło.

Dla Małgorzaty Lisińskiej oczywiste jest, że autor staje się osobą publiczną, jest opiniotwórczy, dlatego pilnuje tego, co pisze, nie dodaje opinii ani o polityce, ani o filmach czy książkach.

Do Marii Zdybskiej po wydaniu książki zaczęli zgłaszać się fani z pytaniami, jak się wydać, czy mogłaby coś poradzić, przeczytać ich opowiadanie. A ona nie czuje się ekspertem. Stara się tylko optymistycznie zapewniać, że warto wysyłać teksty, próbować i możliwy jest debiut.

Spotkanie w dużym stopniu pokazywało perspektywę debiutanta czy też właśnie pisarza mocno wyrastającego bezpośrednio z grupy fanów gatunku, co stworzyło ciekawy kontrast z drugim spotkaniem, w którym brały udział trochę bardziej doświadczone autorki.

Harda Horda – czyli fantastyka z perspektywy kobiety

W panelu brały udział Aneta Jadowska (seria o Dorze Wilk), Marta Kisiel-Małecka („Toń”), Ewa Białołęcka (seria Kroniki Drugiego Kręgu), Agnieszka Hałas („Olga i osty”), prowadziła zaś Aleksandra Radziejewska.

Od lewej: Aleksandra Radziejewska, Ewa Białołęcka, Aneta Jadowska, Agnieszka Hałas, Marta Kisiel-Małecka.

Na początek warto wyjaśnić, czym jest Harda Horda. To grupa polskich pisarek, które założyły prywatną grupę na Facebooku, bo potrzebowały miejsca, gdzie mogłyby w zaufanym towarzystwie porozmawiać o ważnych dla nich sprawach. Łączyły ich wspólne doświadczenia, dobrze im się razem rozmawiało, ale nie chciały tworzyć wielkiej inicjatywy, nic nie było zaplanowane. Dla Ewy Białołęckiej to przede wszystkim bezpieczny kąt, gdzie można pomówić o sprawach osobistych, wydawcach, pieniądzach, braku weny. Wszyscy sobie ufają, nic nie wychodzi poza grupę, nikt nikogo nie traktuje z góry. Dlatego też do grupy nie są przyjmowani mężczyźni, bo to po prostu miał być babski kąt.

Jak to ujęła Aneta Jadowska, w którymś momencie Ola Janusz wypiła kawę i wymyśliła, że stworzy anglojęzyczny katalog z twórczością polskich autorek fantastycznych należących do grupy i pojedzie z nim na Targi w Londynie.

Kobiety z grupy przygotowały katalog w ekspresowym tempie trzech tygodni. Każda wykorzystała swoje zdolności, czy to przy tłumaczeniu, czy korekcie, składzie. Agnieszka Hałas opowiedziała, że na Targach w Londynie udało się dużo egzemplarzy rozdać, odbyło się sporo rozmów, i mimo że finalnie nikt nie podpisał umowy na tłumaczenie na angielski, to szlag został przetarty, wielu rzeczy się nauczyły, zdobyły cenne informacje. Marta Kisiel-Małecka dodała, że udało się też nawiązać współpracę z Instytutem Książki, a wydawcy również byli zadowoleni, że ich autorki są tak aktywne, próbują się dodatkowo promować.

Aneta Jadowska dodała, że udało się przełamać pewne mity, na przykład, że za granicą oferuje się olbrzymie nakłady. Odniosła się też do promocji – wydawcy nie zawsze się tym zajmują, różnie bywa, a one nie chciały czekać, aż ktoś zrobi coś dla nich, lecz wzięły sprawy w swoje ręce. Poza tym w grupie jest łatwiej, bo każdy ma trochę inne zdolności, a czasem łatwiej mówić dobrze o cudzej książce niż swojej własnej.

Musiało oczywiście paść pytanie o to, czy kobietom trudniej jest się wydać. Marta Kisiel-Małecka stwierdziła, że wciąż rządzi opinia, iż fantastyka to panowie z wąsem, Sapkowski, Dukaj. Autorki są mniej znane. Dowiedziała się na przykład, że wydawca nie był zainteresowany jej książką, bo właśnie urodziła dziecko, więc pewnie nie będzie miała czasu się promować. Polecała też znajomym powieść Agnieszki Hałas i wszystkim się spodobała, ale zwyczajnie nigdy wcześniej o niej nie słyszeli, sami by jej nie znaleźli. Dlatego Harda Horda jest taka ważna, bo pozwala wziąć sprawy we własne ręce i mieć wsparcie, gdy wydawcy go nie udzielają.

Aneta Jadowska narzekała na upupianie autorek, na próbę wsadzania ich do jednej szufladki tylko dlatego, że są kobietami, a one przecież piszą kompletnie różne rzeczy, nawet dla pojedynczej autorki ciężko znaleźć szufladkę, bo sięgają po różne podgatunki fantastyki. Zauważyła, że istnieje przekonanie, że jeśli autor pisze o doświadczeniach mężczyzny, to pisze o doświadczeniach człowieka. A jeśli pisze o doświadczeniach kobiety, to odnoszą się one tylko do kobiety, pierwiastek człowieczy się gubi. (Sama jakiś czas temu dostrzegłam tę tendencję i opisałam ją w tym artykule.) A stereotypy są w gruncie rzeczy złe dla obu płci, bo kobiety nie są traktowane poważnie, a mężczyźni stają się oddzieleni od swoich uczuć.

Marta Kisiel-Małecka dodała, że mówi się, iż autorka się nie sprzeda, bo takiej książki nie kupią mężczyźni. A przecież większość kupujących to kobiety. Istnieje przekonanie, że rzeczy pisane przez kobiety nie nadają się na mężczyzn, jakby ci mieli tego nie zrozumieć, byli jacyś głupsi.

Jest jeszcze kwestia przekonania, że kobiety nie mogą pisać science-fiction, bo na pewno nie znają się na szczegółach technicznych.

Marta Kisiel-Małecka wyjaśniła, że przecież są autorki po różnych ścisłych kierunkach studiów, choćby Agnieszka Hałas, że one wiedzą, co piszą, zrobiły risercz, a i tak niektórzy odczuwają potrzebę, by je sprawdzać i wytykać każdy szczegół. Agnieszka Hałas stwierdziła, że gdy oceniała konkurs, w którym autorzy byli anonimowi, nie potrafiła odgadnąć ich płci i wiele tekstów ją zaskoczyło. Czasem po szczegółach stylu można poznać mężczyznę, ale w drugą stronę bardzo trudno. Potwierdził tę obserwację głos z sali (męski), że też był jurorem w takim konkursie i był przekonany, że brutalny, silny tekst był dziełem mężczyzny i okazało się, że nie miał racji. Z kolei Ewa Białołęcka, która pracuje jako redaktor, trafia na autorów, którzy niby powinni być tacy techniczni i zorientowani, a potrafią popełniać podstawowe błędy i ona musi ich poprawiać.

Na koniec prowadząca poprosiła o rady dla kobiet, które boją się wysyłać swoje teksty. Co im można poradzić?

Anna Jadowska zaproponowała trzy rzeczy:

  1. Po prostu wyślij tekst. Mężczyźni często kończą pracę nad tekstem po ostatniej kropce, kobiety zaś w kółko go poprawiają. (Koleżanka ostatnio szuka pracy i rozsyła CV. Przeczytała badania, że kobiety wysyłają CV jeśli spełniają przynajmniej 80% warunków, a mężczyźni – 40%. Także coś w tym jest…) Przywołała rozmowę ze znajomą redaktorką, która na 30 tekstów dostaje tylko 3 od kobiet, ale te zwykle są lepiej napisane, dopracowane, bez błędów już na pierwszej stronie. To im daje przewagę, mają większe szanse na publikację.
  2. Istnieją zorganizowane formy pomocy, warsztaty pisarskie, warto z nich skorzystać.
  3. Znajdź sobie grupę. Ważna jest socjalizacja, forum do wymiany poglądów, wsparcie, także techniczne. Nikt nie dostaje podręcznika, jak sobie radzić na rynku wydawniczym, warto korzystać z cudzej wiedzy, wymieniać się doświadczeniem.

I z tymi radami was zostawiam, przypominam jeszcze, że oficjalnym „ramieniem” Hardej Hordy jest fanpage na Facebooku Fantastic Women Writers of Poland.


Jeszcze słowo o strefach specjalnych – w tym roku na WTK przygotowano kilka specjalnych stref tematycznych. Jedną z nich był Festiwal Komiksowa Warszawa, wyjątkowo nie ma poziomie -1, ale dalej jak się tam weszło, to od razu się wiedziało gdzie jest. W końcu wszędzie dokoła były komiksy 😉 Ale też sala, gdzie odbywały się powiązane tematycznie wydarzenia. Po przeciwnej stronie Biznes Klubu ulokowano Strefę Kultury Górskiej – również ciężko było przegapić wyraźne plakaty z programem przed salą konferencyjną, obok zaś znajdowało się stoisko Narodowego Parku Tatrzańskiego.

Natomiast strefa fantastyki i pop-kultury… Ech, szkoda że organizatorzy nie zdecydowali się na przygotowanie paru stoisk, choć jestem sobie w stanie wyobrazić, że byłoby to skomplikowane dla wydawców, którzy wydają nie tylko fantastykę. W każdym razie myślałam, że będzie to jakiś kącik z książkami, wystawami czy czymś na kształt Komiksowej i Górskiej, tymczasem okazało się, że była to scena na antresoli, nawet nie zamykana sala, gdzie odbywały się debaty i spotkania. Do tego dosyć jednak ukryta, z dala od pozostałych części imprezy. I jeszcze pani w informacji pokierowała mnie do sali Komiksowej Warszawy, choć ją dopytywałam, czy tam na pewno nie trzeba wjechać piętro wyżej…

Ale mimo tego ukrycia frekwencja dopisywała, a i ja dodarłam na czas. Ogólnie pomysł z takimi strefami tematycznymi jest bardzo fajny, tylko po prostu nie wszystkie były równie interesująco urządzone i wyeksponowane.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *