Czytam

Sprawozdanie z lektury: „Modyfikowany węgiel”, Richard K. Morgan

Modyfikowanym węglem zainteresowałam się w 2015, przy okazji czytania Neuromancera i szukania cyberpunkowych inspiracji. Niestety nakład był wyczerpany – udało mi się raz wypatrzyć przeceniony drugi tom, ale w końcu go nie kupiłam. Na ratunek przybył Netflix, który postanowił książkę zekranizować, a to oznaczało nie tylko nowy serial do obejrzenia, ale też wznowienia powieści.

Cóż mam powiedzieć, Modyfikowany węgiel kocham, bo można w nim znaleźć wszystko to, co mnie fascynuje – podróże kosmiczne i rozplenienie się ludzkości po całym wszechświecie, wizje technologii przyszłości, modyfikacje ciała, virtual, oderwanie świadomości od ciała, sztuczną inteligencję. A do tego dobrze zrobiony wątek kryminalny, o czym jednak za chwilę. Te klimaty i świat przedstawiony niesamowicie mi się podobają, czerpałam wielką przyjemność z lektury za każdym razem, gdy autor dodawał jakaś interesujący drobiażdżek tu i tam. Nie zmienia to faktu, że momentami książka bywała nudna.

Największym problemem są dłużyzny. Główny bohater chodzi i gada, chodzi i gada. Tu ma trochę zwidów, tu coś załatwia. Momentami było tego naprawdę za dużo. Irytowałam się, że akcja nie porusza się naprzód, że nie robimy żadnych postępów w śledztwie. Mam wrażenie, że można to było troszeczkę skrócić (zresztą serial niektóre rzeczy przyspiesza, trochę naprawiając ten problem).

Z drugiej strony, całe to gadanie nie było totalnie niepotrzebne, bo gdy Kovacs w końcu zdał sobie sprawę, co się naprawdę wydarzyło, wszystkie elementy układanki rzeczywiście można było wcześniej znaleźć. Główny bohater nie wyciągnął wniosków z dupy, tylko rzeczywiście z tego, czego się dowiedział. W ogóle sama intryga kryminalna szalenie mi się podobała, zarówno „rozwiazanie-kłamstwo” (w ogóle ten moment, kiedy Kovacs zaczyna wymyślać kłamstwo na potrzeby zamknięcia sprawy jest chyba najbardziej ekscytujący), jak i prawdziwy powód, dla którego popełniono morderstwo/samobójstwo. Plus lubię ten zabieg, gdy niby jakiś drobiazg, dotykający jednej osoby, okazuje się łączyć z dużym, ważnym wydarzeniem definiującym świat przedstawiony.

Mimo lekkich narzekań, drugi tom o Takeshim Kovacsu już czeka na kundelku i mam nadzieję, że niedługo się za niego zabiorę, bo jeśli ktoś myśli, ze może mnie utrzymać z daleka od tak świetnej mieszanki kryminału i cyberpunku, to się myli.

Słówko o serialu:

Dziwnie mi się oglądało ten serial zaraz po lekturze książki, bo o ile fabuła została zachowana mniej-więcej taka sama, o tyle szczegóły szalenie się różnią. Z początku nie byłam do wszystkich zmian przekonana (charakterystyka Bancrofta, mocne przerobienie Reileen czy Lizzy, dodanie całej historii z Quell), ale ostatecznie myślę, że stanowią one wartość dodaną. Serial trzyma się mocno oryginalnej fabuły i w tym względzie jest bardzo wierną adaptacją, z drugiej jednak wzbogaca znacząco świat przedstawiony, dodając różne drobiazgi tu i tam, czyniąc go bardziej żywym, pełnym i kolorowym. Przy okazji też miesza niektóre postaci i wątki tak, że jeśli ktoś czytał książkę, to dalej będzie dzięki zmianom czerpał przyjemność z oglądania. Plus finał bardzo czytelnie wyjaśnia wszystko, co się wydarzyło, mam nawet wrażenie, że troszeczkę lepiej niż książka.

Zastanawiam się tylko, czy pewne rzeczy zostały wymyślone przez twórców serialu, czy być może nawiązują do następnych tomów i przypadkiem zdradzono mi spojlery. Cóż, dowiem się niedługo, przy okazji lektury drugiego tomu.

3 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *