Czytam

Sprawozdanie z lektury: Dary, Ursula K. Le Guin

Czytelniczo na razie ten rok idzie wybitnie, udało mi się w styczniu skończyć cztery książki. Kij z tym, że dwie z nich zaczęłam jeszcze jakoś w listopadzie. Ważne, że udało mi się powrócić do codziennego czytania. I to nawet nie takiego wymuszonego – bo jak mnie Dary wciągnęły, to połknęłam połowę w jeden dzień. Jest więc szansa, że odkopię się trochę spod sterty zaległości i dojrzę światełko nadziei… Tak jakby można było nie mieć zaległości w czytaniu. Ha ha. Pamiętajcie, nie ma czegoś takiego, jak za dużo książek… ale o czytelniczej kolejce i kupowaniu nowych tytułów będzie w innym poście.

Kontynuując Wielkie Czytanie Le Guin dotarłam do Darów, wyjątkowo na razie nie uwzględnionych w żadnym z grubych tomiszczy wydanych przez Prószyńskiego – zakładam jednak, że przyjdzie taki piękny dzień, gdy pojawi się tom 4 i będzie zawierał całą trylogię Kronik Zachodniego Brzegu i parę innych rzeczy. Bibliografia Le Guin jest imponująca.

 

Fantasy nieepickie, magia niemagiczna

Dary bardzo przypominają mi w klimacie Czarnoksiężnika z Archipelagu, jedną z moich ulubionych książek. W obu tych książkach widać pewną cechę pisarstwa Le Guin, która od zawsze mnie fascynowała – kompletny brak epickości. Zdawałoby się, że znajdziemy w tych książkach wszystko, co potrzeba: magię, smoki, czarnoksiężników, skarby, zwaśnione królestwa. A jednak jest to fantasy bez epickości. Magia bez rozmachu. Przede wszystkim zaś, nic nie jest łatwe i ma swoją cenę.

I tak w Darach poznajemy szereg rodów, z których każdy posiada inny dar. Jedne rodziny potrafią przywoływać zwierzęta, inne władają ogniem, inne wywołują powoli wyniszczającą chorobę. Rody walczą między sobą zarówno dosłownie, jak i o dumę i dominację, podbijają się, kradną od siebie nawzajem bydło i konie. A jednak wszystko to odbywa się na malutką skalę, kompletnie bez rozmachu. Ot, parę w gruncie rzeczy bardzo ubogich rodzin, które muszą dbać o każdy kawałek przynależnego im lasu i pojedynczą krowę, bo inaczej zaczną głodować. Starcia na góra dziesięciu wojowników. Wszystko to są bardziej kłótnie sąsiednie z użyciem magii niż prawdziwe wojny.

Zawsze mnie to przeskalowanie w dół fascynowało. Nie wiem, czy u jakiegoś innego autora spotkałabym się z podobnym klimatem, podobnym sposobem budowania świata. U Le Guin zawsze wszystko jest bardzo proste, bardzo przyziemne – przynajmniej w fantasy.

Przekłada się to też na ukazanie magii. Ta zawsze trzyma się jasnych zasad, zawsze ma obostrzenia i oczywiście cenę. Zwykle stanowi dla bohaterów jakiś rodzaj wyzwania, ciężaru, obowiązku. Darem Orreca jest odczynianie, co w praktyce oznacza unicestwienie – to potężna i groźna broń. Ale chłopiec najpierw nie potrafi swojego daru przywołać, a potem nie potrafi nad nim zapanować. Gdy okazuje się, że posiada dziki dar, potężniejszy od swojego ojca, potężniejszy od głów wszystkich pozostałych rodów, musi się oślepić, by nie zniszczyć wszystkiego wokół siebie. Jest to więc magia pozbawiona radości, niezwykłości. Magia w pewnym sensie niemagiczna.

 

Z chłopca w mężczyznę

Dary przypominają mi Czarnoksiężnika także z innego powodu. Jest to przede wszystkim książka o dorastaniu. Ponieważ Orrec, poza mocą niszczenia, posiada też dar opowiadania, prowadzi czytelnika przez całe swoje dosyć krótkie życie, po drodze wplatając zasłyszane legendy czy historie, które opowiadała mu matka. O ile w Czarnoksiężniku Ged musiał się zmierzyć przede wszystkim z samym sobą i swoimi lękami, o tyle w Darach Orrec przede wszystkim musi przejść przez trudny etap oddzielenia się od rodziców i odkrycia własnej osobowości.

To bardzo subtelnie napisana opowieść o dojrzewaniu i związanym z nim buncie. Orrec wspomina, że jako mały chłopiec znajdował radość w wykonywaniu poleceń ojca, lubił mu usługiwać i znajdował sens w czynieniu go szczęśliwym. Z czasem jednak tak ojciec, jak i syn, zmieniają się. Ich związek staje się bardziej złożony, pojawia się w nim niewypowiedziany żal, niespełnione oczekiwania. Orrec musi wybrać, czy chce dalej robić wszystko, by zadowolić swojego ojca, czy też najwyższa pora zacząć samemu decydować o swoim losie.

Tak samo skomplikowane są jego relacje z matką, która choć go kochała, to nigdy do końca nie rozumiała. Mimo to to właśnie ona przekazała synowi najważniejszy dar – zupełnie niemagiczny, ale mający zadecydować o jego przeszłości. Kobieta z nizin, obca wśród ludzi obdarzonych śmiercionośnymi darami, zbudowała silne podwaliny pod charakter Orreca, pozwalając mu połączyć w sobie kultury dwóch różnych światów.

Ale nie chodzi tylko o relacje rodzinne, lecz dobro całego rodu. Orrec rozumie, jakie obowiązki na nim spoczywają. Lawiruje cały czas pomiędzy sprzecznymi uczuciami, gniewem i nienawiścią a swoją dobrą i łagodną naturą. Czasem chce pełnić powierzoną mu funkcję i rozumie jej wagę, innym – jest ona dla niego za dużym ciężarem i czyni głęboko nieszczęśliwym. Orrec, postawiony w brutalnie trudnej dla dziecka sytuacji, musi kawałek po kawałku zrozumieć, kim naprawdę jest, co potrafi i co powinien zrobić.

 

Powrót do młodości

Jako nastolatka niewiele czytałam książek skierowanych typowo do nastolatków. Jakoś w większości przeskoczyłam ten etap, przeskoczyłam nawet Harry’ego Pottera i powędrowałam wprost do książek dla dorosłych. Dlatego miło mi się czyta książki takie jak Dary czy Czarnoksiężnik z Archipelagu, bo mimo że dawno już nie jestem grupą docelową, dalej sprawiają mi przyjemność. Le Guin ma dar pisania o dorastaniu.

10 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *