Czytam

Sprawozdanie z lektury: Wszystkie strony świata, Ursula K. le Guin

Jakiś czas temu zdecydowałam się zastąpić wpisy dotyczące jednej, przeczytanej właśnie przeze mnie książki, podsumowaniem miesiąca. Omawiałam w nim kilka pozycji na raz, każdej poświęcając akapit lub dwa.

Niestety moja skłonność do rozpisywania się sprawiała, że czasem musiałam kombinować, dzielić podsumowanie na dwie części itp., bo zdarzało się, że a to chciałam dodać cytat, a to szerzej wypowiedzieć się na kilka różnych związanych z książką tematów. Wydawało mi się wówczas mało sprawiedliwym, ale też mało estetycznym, tłoczyć te rozbudowane przemyślenia na temat kompletnie różnych tytułów w jednym wpisie.

Dlatego od nowego roku znów kombinuję – powracam do zasady „jedna przeczytana książka-jeden wpis”. Nie oznacza to absolutnie powrotu do pisania recenzji, gdyż niczego tak nie znoszę, jak pisania recenzji. Wciąż będą to uwagi co najmniej luźne, czasem nawet niekoniecznie na temat, jak w przypadku choćby poniższego wpisu. Czasem będę się czepiać szczegółów i wytykać najdrobniejsze niespójności fabuły, a czasem pozwolę sobie tylko stwierdzić, czy coś mi się podobało. Może się zdarzyć, że o czym będę miała ochotę napisać tylko akapit. Może się zdarzyć, że omówię coś zbiorczo. Słowem, chaos.

Oznacza to też, że notki publikowane tutaj będą się pokrywać z tymi na Jestem Ag, gdzie od początku rozdzielałam podsumowania miesiąca na pojedyncze wpisy. Ech, chciałabym czasem wiedzieć, co ja właściwie robię. Dziesięć lat prowadzenia różnych blogów (tak, naprawdę!) i dalej nie wiem, jak to się robi.

A teraz już przejdźmy do konkretów.


Jeżeli akcja fizyczna nie jest odbiciem akcji psychologicznej, jeżeli czyny nie są wyrazem osobowości, opowiadania przygodowe bardzo mnie nudzą; często ma się wrażenie, że im więcej akcji, tym mniej się dzieje. Widocznie moje zainteresowania obracają się wokół tego, co zachodzi wewnątrz człowieka. Kosmos wewnętrzny i te rzeczy.

Literatura Ursuli K. le Guin zawsze była dla mnie wielką inspiracją, dlatego gdy zaczęłam zbiór opowiadań „Wszystkie strony świata” – kolekcję jej najstarszych, pierwszych opublikowanych tesktów – szybko przestałam na nie patrzeć jak czytelnik, a zaczęłam jako autor.

Z dwóch powodów. Po pierwsze, cechuje te teksty pewna surowość, jak to na początku twórczej drogi. Ale niezmiennie powracają znajome motywy i tematy. Las i drzewa. Emocje i duchowość. Zwłaszcza ciekawie patrzy się na te opowiadania z perspektywy znajomości późniejszych powieści. To tak, jakbym w końcu sięgnęła do korzeni, do nagiej podstawy, która z czasem rozrosła się w lepiej przemyślane pomysły i wielkie światy. Tu się wszystko zaczyna. Mimo wielkiej różnorodności tych tekstów, wydają się też zaskakująco spójne, podskórnie połączone wrażliwością autorki.

„Skąd pani czerpie swoje pomysły, pani Le Guin?”. Z zapominania Dostojewskiego i z czytania znaków drogowych wspak. A skąd by?

Po drugie zaś, wszystkie zostały opatrzone krótkimi wstępami od samej autorki. Le Guin mówi więc o tych, czemu jakiś tekst napisała, skąd czerpała inspirację, w końca zaś – co po latach na potrzeby ponownego wydania zmieniła. Te notki, choć zwykle niezbyt długie i pisane charakterystycznym dla le Guin stylem, niejako wszystko tłumaczącym, ale jednak pozostawiającym wiele rzeczy niedopowiedzianymi, okazały się równie cenne, jeśli nawet nie cenniejsze niż same teksty. Są w końcu wglądem w proces twórczy. A ten został przedstawiony z rozbrajającą szczerością. Czasem chce się powiedzieć coś ważnego. Czasem przeczytało się napis na znaku drogowym od tyłu.

W wieku lat dwunastu z niekłamaną przyjemnością odebrałam prawdziwy druczek odrzucający, ale w wieku lat trzydziestu dwóch z niekłamaną przyjemnością odebrałam czek. Profesjonalizm nie jest cnotą; profesjonalista to po prostu ktoś, komu płacą za to, co amator robi z miłości. Ale z punktu widzenia ekonomicznego fakt, że za coś płacą, znaczy, że wykonana praca wchodzi w obieg, że będzie czytana; staje się środkiem porozumienia, co stanowi dążenie każdego artysty.

Fakt, iż le Guin zaczęła publikować prozę dopiero po trzydziestce dodaje mi trochę otuchy właśnie teraz, na parę miesięcy przed trzydziestymi urodzinami, gdy przychodzi zwątpienie, że w kwestii pisania mogę coś w końcu osiągnąć. Ale jest też dla mnie znaczące w obliczu tego, co napisałam wcześniej o opowiadaniach z tego zbioru. „Czarnoksiężnik z archipelagu” jest jedną z moich ulubionych książek, bo w tak doskonały sposób oddaje trudy dorastania. Ten zbiór zaś pokazuje dorastanie pisarskich celów i idei le Guin. Patrząc na moje własne teksty, zwłaszcza w ostatnim czasie, zwłaszcza mając na myśli parę rozgrzebanych projektów, nad którymi chciałabym w rozpoczynającym się roku popracować, myślę, że może nie warto było się spieszyć. Być może potrzebowałam tego czasu przed trzydziestką, żeby pewne rzeczy dojrzały i we mnie. Może cokolwiek będzie mi dane w przyszłości opublikować, będzie miało właściwy kształt.

A może po latach na potrzeby jakiegoś zbiorku też będę wprowadzać zmiany. Któż wie.

 

3 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *