agnieszkazak.com
NaNoWriMo 2017 – tydzień 2, w którym dobiłam do 25 tysięcy słów – Agnieszka Żak
Minął tydzień drugi. Dopiero. Tak, zapewne widzicie spadek entuzjazmu w porównaniu z tygodniem pierwszym, ale to dlatego, że jestem nieprzerwanie chora, a czapka, którą robiłam na drutach okazała się wyjątkowo pracochłonna. Tydzień trzeci zapowiada się już chyba spokojniej, mam nadzieję. Co więc osiągnęłam? Przede wszystkim w poniedziałek dobiłam do 25 tysięcy słów, czyli połowy całego NaNoWriMo. Mimo narzekań wszystko idzie zgodnie z planem, utrzymuję równe tempo około 1750 słów dziennie, bo raz, że zadanie w Habitice do odhaczenia (1667 słów) mnie pilnuje, a dwa, że kwadraciki na kalendarzu trzeba zamalowywać, a pełne dwa rzędy są dopiero powyżej 1750. Właśnie, jeszcze w tym roku nie pokazywałam kalendarza! Co napisałam? Przede wszystkim skończyłam horror, który dalej nie doczekał się tytułu. O ile cały lubię, to nie podoba mi się zakończenie – może dlatego, że pisałam je w kiepskich warunkach i nie mogłam się zbytnio skupić. Trzeba je będzie przerobić. Tak samo trzeba będzie przerobić tekst, który zajął mi jakieś pięć dni z ostatnich siedmiu. Wyjątkowo ma tytuł: „Gdy ucichnie huragan”. Jest tak jakby o kosmitach, ale próbuje być romansem, a w sumie to dużo w nim o zmianach klimatycznych i postrzeganiu płci i… w sumie głównie dwójka bohaterów siedzi i gada. W którymś momencie się poddałam i stwierdziłam, że mniejsza z fabułą czy sensem, wyrzucę po prostu z siebie te wszystkie idee, a najwyżej już po NaNo nadam temu jakiś kształt. Na razie jest to więc surowy, niekoniecznie trzymający się kupy dialog. Nie zmienia to faktu, że mam ukończone trzy teksty („Bibliotekarka”, horror i „Gdy ucichnie huragan”). Cieszy mnie to wielce, nawet jeśli będą wymagać dużych poprawek, bo akurat z porządkowaniem opowiadań radzę sobie całkiem nieźle – listopad jest po prostu trochę szalony, gdy będę mogła do nich jedno po drugim usiąść na spokojnie, na pewno przerabianie i redakcja pójdą gładko. Teraz zaś jest czas wypluwania z siebie pomysłów i skakania od tekstu do tekstu… … Dlatego kolejne cztery opowiadania mam rozdłubane. Jedno z nich na pewno chcę w trakcie NaNo skończyć. Drugie było planowane jako zapasowe, gdybym nie miała już nic innego do pisania. Tak naprawdę mam na nie tylko bardzo ogólny pomysł, natomiast nie przygotowałam żadnego riserczu, w związku z czym po pierwszych dwóch akapitach nie mam już o czym pisać – dopóki sobie paru rzeczy nie doczytam, nie ruszę dalej. Trzeci tekst jest chyba o rzece, która wyschła, ale to nie szkodzi, bo na jej dnie stoi wanna, w której też można się wykąpać. Albo coś takiego. Przyznam, że to głównie taki luźny, niezobowiązujący tekst do nabijania słów kiedy nie mam siły na nic porządnego. Pisany jest w pierwszej osobie, w stylu trochę na strumień myśli, bo główny bohater opowiada trochę o sobie, swoich sąsiadach, miasteczku, rzece, lesie… Wszystko to wymieszane i chaotyczne, co by sobie czytelnik sam sens z tego poskładał. Niestety raczej nic z tego tekstu nie wyjdzie, bo o ile dobrze mi się w tym stylu zaczyna pisać, to im dalej, tym mocniej mnie męczy i zaczyna się rozsypywać. Wiem, bo nie pierwszy raz coś takiego robię. Ale nie szkodzi. Trafi do szufladki z inspiracjami. I w końcu czwarty, który rozgrywa się w świecie „Mechanofobii”, mojego pierwszego NaNoWriMo z 2014 roku! Ostatnio chodzi za mną ta powieść i domaga się uwagi, zwłaszcza że chcę w niej wprowadzić pewne zmiany, które mam nadzieję pomogą mi ruszyć z miejsca. To opowiadanie może być więc niezłą wprawką, przede wszystkim szansą na uporządkowanie pewnych elementów świata przedstawionego. Wszystko zostanie też pokazane z innej perspektywy, choć Edan też się na chwilę pojawi. Nie do końca wiem, co z tego wyjdzie, raczej tego w trakcie NaNo nie skończę, ale chociaż parę scen chcę napisać. Jest to niewątpliwie bardzo dziwne NaNoWriMo. Skaczę między wieloma tekstami, niektóre kończę, niektóre rozdłubuję, inne wyrastają nieplanowane, nie wiadomo skąd. Pisanie tego jest kompletnie inne od wcześniejszych NaNoWriMo, gdzie sceny potrafiły ciągnąć się w nieskończoność, a fabuła mogła sobie spokojnie narastać ile chciała. Powieść dawała jakby więcej swobody, a opowiadania wymuszają dyscyplinę. Tym razem częściej muszę powiedzieć „dość”, mimo że jest to wbrew intuicji mówiącej, że to nie czas na ograniczenia. Mimo to zamykam sceny i odhaczam kolejne punkty fabuły, by nieuniknienie dotrzeć do końca i musieć przeskoczyć do następnego świata. Najbardziej żałuję, że nie miałam czasu więcej siedzieć na forum i zobaczyć, co tam ciekawego inni ludzie piszą. Na WIP-a też nie dotarłam. Może teraz uda mi się to nadrobić, bo bardzo aspekt społeczny imprezy lubię, a w tym roku jakoś jednak piszę cicho sama. Nie wzięłam też udziału w corocznym wyzwaniu 11 sów, nie zabiłam Jurija i nie użyłam do tego wędrującej łopaty… Ugh, może jeszcze uda się to jakoś nadrobić. PS. „Fasolka i tofu” wciąż czeka. Jakoś mi ten tekst chyba nie idzie. Bardzo szybko posypał się na poziomie koncepcji i teraz muszę go jakoś wymyślić od nowa. Pewnie zyska kolejną szansę pod koniec listopada, gdy mi się wyczerpią inne opcje.
Agnieszka Żak