Czytam

Lektury października ’17

Gorączka NaNoWriMo sprawiła, że zapomniałam przygotować posta wcześniej… cóż, z lekkim opóźnieniem, oto lektury października.

Ciemny las, Cixin Liu

Moją opinię o Problemie trzech ciał znajdziecie tutaj. O części trzeciej, Końcu śmierci, piszę tutaj.

Tak jak powiedziałam, tak zrobiłam i zaraz po skończeniu Problemu trzech ciał zabrałam się za „Ciemny las”.

Wiele jest drobiazgów, które mi się w tej książce podobają. Rzeczy, które nie mają bezpośredniego wpływu na fabułę, ale budują klimat. Jak winda kosmiczna, miasta zawieszone na orbicie czy strzelanie z pistoletu w przestrzeni kosmicznej. Ale świetny jest przede wszystkim trzon tej opowieści, tytułowy ciemny las – rozważania o paradoksie Fermiego i socjologia kosmiczna to 100% czystego, pięknego science-fiction, dokładnie to, o czym chciałabym w takich książkach czytać.

Dlatego tym bardziej frustruje mnie, jak wiele rzeczy w tej książce wydaje mi się głupich. Przyznam, że cały wątek wyśnionej kochanki Luo Ji był dla mnie jednym wielkim wtf…? Zgaduję, że miał pokazać, czemu Luo Ji jest taki specjalny, że ma wyjątkową wyobraźnię, czy coś, ale jednak tego nie kupuję. Po drugie zaś, zirytowało mnie, jak głupi są ludzie w tej książce. Nie mówię tu o pojedynczych postaciach, ale o ogóle (z drugiej strony, ostatnie parę lat powinno mnie uodpornić na głupotę… chyba). Po trzecie – nie rozumiem, czemu wszyscy Wpatrujący się w Ścianę (ludzie wybrali, by opracować tajny plan pokonania kosmitów) mieli takie apokaliptyczne pomysły. Jestem jeszcze w stanie zrozumieć pierwszego z nich, jego plan ma sens, ale to, co autor wymyślił dla Reya Diaza jest naprawdę głupie. A ten nagły zwrot akcji z Hinesem też nie wiem, czemu służy. Naprawdę dużo tu wątków, które kazały mi przewracać oczami.

Najbardziej do szału doprowadza mnie jednak jedna z finalnych scen, nad którą porozwodzę się w szczegółach w spoilerze, bo mnie to zbytnio męczy. Także ostrzegałam!

SPOILER

Niezwykle irytuje mnie, że w momencie przybycia na Ziemię sondy kosmitów, wszyscy popadają w dziwną euforię. I są przekonani, że sonda jest ofertą negocjacji/pokoju, bo jest taka ładna. Po raz kolejny, WTF? Ani jednego rozsądnego człowieka nie ma na całej Ziemi? Nie ma jakichś procedur, wojskowi nie są bardziej ostrożni? Jak można było nie mieć planu awaryjnego na wypadek podstępu??? Jak można było wysłać całą swoją flotę w formacji łatwej do zniszczenia??? Czytałam ten fragment książki z prawie fizycznym bólem, który kazał mi przeskakiwać przez akapity, bo nie mogłam tych głupot czytać.

Ale uwaga. To co naprawdę doprowadziło mnie do szału, to że autor przegapił okazję we własnej fabule! Przecież Hines tworzy „plombę mentalną”, która wmawiała ludziom pewne zwycięstwo. Gdyby ludzie masowo z niej korzystali, można by łatwo wytłumaczyć, czemu wszyscy są przekonani o słabości Trisolaris! I czemu nie czują się zagrożeni przez sondę! Wytłumaczenie dla dziwnego zachowania ludzi wpisane jest w fabułę! Tyle że „plomba” nigdy nie zostaje wykorzystana, a wręcz zostaje użyta w sposób odwrotny, wmawiając klęskę. Ale cały ten wątek urywa się bez sensu, nie wiem, czy jeszcze powróci w trzecim tomie. Szczerze mówiąc, wszystko mi jedno.

KONIEC SPOILERA

Czytając „Ciemny las” przypomniało mi się „Gniazdo światów” Huberatha. Książka, w której tak szalenie, szalenie kocham pomysł. Ale po prostu nie potrafię znieść wykonania. Z Cixinem Liu nie jest aż tak źle. Tak jak napisałam przy pierwszej książce, jeśli zawiesi się pewne swoje oczekiwania, czyta się znacznie lepiej. A przecież to kawał naprawdę dobrego science-fiction! Tu nie chodzi tylko o to, by polatać ładnymi stateczkami po kosmosie, ale by trzymać się teorii naukowych i praw fizyki oraz naprawdę zgłębić tematykę miejsca człowieka we Wszechświecie.

Najgorzej, że trzeci tom jeszcze nie został przetłumaczony na polski, także na zakończenie tej historii przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać…

Książka. Najpotężniejszy przedmiot naszych czasów zbadany od deski do deski, Keith Houston

Wydawałoby się, że nie ma niczego prostszego niż historia książki. Wszyscy to znamy – najpierw Egipcjanie pisali hieroglify na papirusie, potem Gutenberg wynalazł ruchomą czcionkę, a potem poszło już z górki.

Dlatego zachwyca mnie, jak szczegółowo napisana jest „Książka” Keitha Houstona. Bibliografia do tej pozycji spokojnie zapełniłaby cały pokój. Co więcej, Houston odszedł od najbardziej oczywistej formy opowieści, czyli od początku do końca. Zamiast tego skupia się na rozwoju poszczególnych elementów składających się na książkę – oddzielnie przeczytamy o różnych materiałach piśmienniczych, piśmie, ilustracjach, wreszcie samym kształcie książki. Podoba mi się to podejście, pozwala spojrzeć na te same momenty w historii książki z różnych perspektyw.

Co też ciekawe, autor sporo miejsca poświęca ludziom. W końcu wszystkie te innowacje i wynalazki nie wzięły się z powietrza. A co potraficie powiedzieć o Gutenbergu poza tym, że wynalazł ruchomą czcionkę? Houston zagląda głębiej w życie nie tylko tych najbardziej znanych postaci, co pozwala znacznie lepiej zrozumieć motywacje i potrzeby, które doprowadziły do konkretnych zmian.

Jedyne, czego mi zabrakło, to trochę większej liczby ilustracji, zwłaszcza tłumaczących działanie poszczególnych technik/maszyn. Nie żebym nigdy nie widziała obrazka wyjaśniającego różnicę między drukiem wypukłym a wklęsłym, ale dalej mam wrażenie, że w tak szczegółowej pozycji parę ekstra schematów pasowałoby idealnie. Trochę też mam wrażenie, że autor niewiele uwagi poświęcił współczesności.

W sumie jednak jest to pozycja obowiązkowa na półce każdego bibliofila. Możemy się oszukiwać, ile chcemy, że najważniejsza jest treść, ale w formie książki jest coś magicznego, co nas pociąga. Warto wyruszyć w podróż po historii książki i poznać wszelkie pikantne szczegóły jej powstania i rozwoju.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *