Czytam

Lektury lutego 2017

W tym miesiącu nadrobiłam kolejnego „klasyka”.

Bóg urojony, Richard Dawkins

Jestem szczerze zaskoczona, jak bardzo rozczarowała mnie ta książka. Tym bardziej, ze jako stara ateistka, zasadniczo w większości się z Dawkinsem zgadzam. Mimo to – wynudziła mnie lektura strasznie.

Podejrzewam, ze winny jest temu styl Dawkinsa. Mam zresztą punkt odniesienia, bo w zeszłym roku sięgnęłam po Rzekę genów. Dawkins w niezwykle interesujący sposób pisze tam o tańcu pszczół czy ewolucji oka – bo to w końcu jego dziedzina i jego pasja, nie dziwota więc, że potrafi o niej opowiadać. Tak samo jest w Bogu urojonym. Najciekawszy jest tu bodajże rozdział 5, w którym Dawkins stara się przedstawić, czemu w człowieku w ogóle wyewoluowała religijność. Spojrzenie na religię poprzez zasady doboru naturalnego jest dla mnie czymś zupełnie nowym. Do tej pory sama postrzegałam ją głównie w kategoriach potrzeb i mechanizmów psychologicznych, które po prostu w człowieku „są”. Dawkins zaś cofa się na samiuśki początek, próbując dociec skąd się w ogóle w człowieku wzięły. Teoria religii jako „produktu ubocznego” innych, potrzebnych człowiekowi do przetrwania zdolności jest szczególnie ciekawa. Gdy autor trzyma sie tego, co zna najlepiej, pisze też w najlepszy sposób. Jeśli więc miałabym coś z tej książki polecić, to właśnie rozdziały Korzenie religii i trochę też Korzenie moralności.

Natomiast reszta książki sprawia wrażenie niezbyt porywające. Przede wszystkim irytuje mnie często przyjmowana przez Dawkinsa postawa „no przecież to oczywiste” i stwierdzenia, że nie będzie czegoś dalej tłumaczył, bo nie ma po co. Kiedy ja właśnie lubię to drążenie, rozkładanie na czynniki pierwsze, analizowanie szczegółów. Lubię, gdy nie zostawia się suchej nitki, ogląda krytykowany przedmiot z każdej strony. Argumentacja Dawkinsa jest dla mnie zbyt ogólna, zbyt chaotyczna, zbyt mocno oparta na przekonaniu, że pewne rzeczy są oczywiste. Cały czas miałam wrażenie, że można było powiedzieć coś więcej.

Czasem też autor skupia się jakby nie na tym, co trzeba. Pierwsze cztery rozdziały wyglądają mi na jedno wielkie tłumaczenie siebie i innych. Ten a ten naukowiec nie był religijny i Dawkins koniecznie musi to udowodnić. Ok, ale co mnie to tak naprawdę obchodzi? Czy to aż tak istotne, by od tego zaczynać? Albo że taki a taki mówiąc o Bogu wcale nie ma na myśli Boga, tylko Naturę/Wszechświat/Cokolwiek? Albo argument ad hitlerum. Z jednej strony dobrze, że Dawkins się za niego zabrał, z drugiej – niby doskonale wie, że chodzi o wyjaśnienie, że Hitler i Stalin nie popełniali zbrodni z powodu czy w imię ateizmu, a jednak zamiast skupić się właśnie na tym, rozwodzi się przez piętnaście stron, że Hitler w sumie wierzył w Boga i cytuje Mein Kampf. Kładzie akcent zupełnie nie tam, gdzie trzeba.

Pozostał mi więc po lekturze niedosyt. Chciałam więcej, chciałam dosadniej… Ale może to moja wina, skoro do obiadu oglądam Bible Reloaded i przeczytałam jakieś pół reddita Exchristians…. Ciekawe, czy Hitchens okaże się dla mnie lepszą lekturą.

3 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *