Czytam

Lektury stycznia 2017

BUM! Z miesięcznym opóźnieniem, ale co tam. Dziś zdecydowanie powiało wiosną, więc wybudziłam się trochę ze snu zimowego. Dlatego dziś będzie podsumowanie stycznia, a jutro podsumowanie lutego. Nie żeby dużo w nich było, bo czytelniczo jakoś ten rok ślamazarnie mi idzie, trochę dlatego, że postanowiłam wrócić do czytania prasy i próba bycia na bieżąco z rzeczywistością zajmuje mi sporo czasu normalnie przeznaczonego na czytanie książek. Poza tym wiadomości z kraju i świata są w kij przygnębiające, więc w ogóle czegokolwiek się odechciewa.

Ale mniejsza z tym. Styczeń należał do Scarlett O’Hary, mojej nowej ulubienicy. Pozwolicie, że w kwestie historyczne pozwolę sobie nie wchodzić.

Przeminęło z wiatrem, Margaret Mitchell

Śmierć, podatki i rodzenie dzieci! Żadna z tych rzeczy nie przychodzi nigdy w porę!
— Scarlett O’Hara, „Przeminęło z wiatrem”

Och, Scarlett! Kocham tę postać, choć w gruncie rzeczy nie jest zbyt sympatyczna. Scarlett jest samolubna, uparta, czasem nawet okrutna. Brakuje jej tak wykształcenia, jak i choć odrobiny empatii. Ale jest też silna. Prze naprzód, nieposkromiona, nie do zatrzymania, nie wahając się przed niczym. Słusznie inne postaci nie przepadają za Scarlett, bo i ona nie potrafi tak szczerze nikogo polubić – ale równie słusznie szukają w niej oparcia. Ta siła fascynuje i pociąga też mnie, bo Scarlett, pozornie tak nieustraszona, pozostaje mimo wszystko ludzka, spychając swoje lęki głęboko w podświadomość, pomagając sobie w przetrwaniu dnia za pomocą alkoholu czy odkładając problemy na jutro, bo gdyby musiała się z nimi wszystkimi zmierzyć na raz, zwyczajnie by się załamała. Scarlett jest więc silna siłą desperacji, wiecznie przyparta do muru, wiecznie walcząca i nieszczęśliwa, ale wierząca, że cały ten wysiłek kiedyś da jej w końcu tak upragnione bezpieczeństwo.

Największą jej tragedią jest jednak to, że nie potrafi już tego bezpieczeństwa rozpoznać i poczuć. Pracuje ciężko, by móc powrócić do beztroskich czasów dzieciństwa, by być znów słodką, rozpieszczaną zalotnicą, gdy jednak Rhett właśnie to próbuje dla mniej zrobić – uczynić ją swym słodkim dzieckiem, którego kaprysy może spełniać – okazuje się to niemożliwe. Nie ma powrotu do przeszłości. Scarlett nie potrafi być już beztroska, nie jest też więcej naiwna. Goni za ideałami, których już nigdy nie osiągnie, bo droga, którą wybrała, zbytnio ją zmieniła. Gdy pójdzie się w lewo, nie można się dziwić, że nie dojdzie się tam, gdzie prowadziła prawa odnoga. Scarlett trochę to sobie z czasem uświadamia, ale nie do końca, zawsze zakładając, że kiedyś, gdy nie będzie już musiała się niczym martwić, będzie taka, jak powinna być – jak jej idealna, prawie że święta matka. W rzeczywistości ani nie wie, kim się stała, ani kim chce być.

Scarlett jest postacią, która budzi we mnie smutek. Bo sprawia wrażenie uwięzionej w czasach, które nie pozwalają jej rozwinąć skrzydeł, w życiu, którego tak naprawdę nie chce.

Bardzo ważne dla mnie jest, by postaci były dobrze skonstruowane. A Scarlett i Rhett właśnie tacy są, przemyślani i konsekwentni, czasem paradoksalnie poprzez niekonsekwencję swoich działań, ciągłe miotanie się między tym, czego naprawdę od życia pragną. To postaci żywe i szczerze. Tak samo Melania jest wspaniałą postacią, silną w zupełnie inny sposób niż Scarlett, pewną swojego miejsca i pragnień.

Świetnie czyta się o takich postaciach.

PS. Dowiedziałam się, że powstała kontynuacja Przeminęło z wiatrem, co początkowo wzbudziło mój entuzjazm, szybko jednak odkryłam, że nie jest to dzieło tej samej autorki, a Alexandry Ripley i pochodzi z roku 1991. Przeczytałam sobie streszczenie fabuły na Wikipedii i gdzieś w okolicach łodzi rozbijającej się na bezludnej wyspie i bohaterach uprawiających z tej okazji seks w jaskini podczas sztormu ręce mnie opadły. Chyba sobie tę lekturę podaruję.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *