Piszę

NaNoWriMo – co, czemu i po co?

Gdy po raz pierwszy usłyszałam o NaNoWriMo, byłam jednocześnie podekscytowania i wystraszona. Jak to? Pięćdziesiąt tysięcy słów w miesiąc? Ile to w ogóle jest? W tamtym czasie operowałam głównie na liczbie znaków, nie słów i niezbyt przejmowałam się jakimikolwiek limitami i długościami tekstów. Ile napisałam, ile potrzebowałam, tyle miałam. I nigdy nie stanowiło dla mnie problemu klepanie w klawiaturę w nieskończoność i rozbudowywanie tekstu. Ale czy jestem w stanie napisać aż tyle tak szybko?

Okazało się, że jak najbardziej jestem w stanie to zrobić. Więcej, zrobiłam to trzykrotnie. Jeśli więc zadajecie sobie pytania podobne do moich, chcielibyście wziąć udział w NaNo, ale się boicie, nie jesteście przekonani, czy to dla was, albo pierwszy raz się z takim czymś w ogóle spotykacie – to tekst dla was. Garść moich przemyśleń, czy w ogóle warto się w to bawić, a jeśli tak, to jak?

Co to jest NaNoWriMo?

NaNoWriMo to skrót od National Novel Writing Month. Zaczyna się 1 listopada, a kończy 30. W tym czasie należy napisać 50 tysięcy słów. I to w sumie tyle. Nie, poważnie, więcej zasad nie ma. No, może jeszcze wypada zalogować się na stronie NaNoWriMo.org, by oficjalnie potwierdzić swoje dokonanie. Pisać zaś można co się chce i jak się chce. Może być powieść, zbiór opowiadań, praca dyplomowa, artykuł… można też puścić kota na klawiaturę, żaden problem. Nikt twojego tekstu nie będzie sprawdzał, nikomu nie trzeba go pokazywać i udowadniać, że rzeczywiście napisało się go samemu, naprawdę w wyznaczonym terminie i że słowa w ogóle układają się w logiczną treść.

Warto pamiętać, że NaNoWriMo jest dla ciebie – nie na odwrót. To tylko narzędzie, które ma pomóc w mobilizacji i zapewnić dobrą zabawę. Z początku można ulec wrażeniu jakiegoś przymusu, bo jak się zgłosiło, to trzeba skończyć, ale to naprawdę tak nie działa. Jeśli zdecydujesz się przerwać w połowie – trudno. W rzeczywistości ścigasz się wyłącznie z samym sobą i dla siebie piszesz te magiczne 50 tysięcy.

mgc

Czy da się napisać powieść w miesiąc?

To zależy, co przez termin „napisać powieść” rozumiemy. Czy chodzi nam o dosłowne pisanie słów na klawiaturze? Czy także risercz, przygotowanie postaci/świata powieści, rozpisanie mniej lub bardziej szczegółowo fabuły, pisanie, poprawianie, wyrzucenie wszystkiego do kosza w przypływie rozpaczy, pisanie od nowa, poprawianie, wysłanie do bety, redakcja, korekta…

Jedno należy podkreślić – w trakcie NaNoWriMo pewne rzeczy nie powinny mieć miejsca (ale mogą, bo jak powiedziałam, obowiązuje tylko jedna zasada – 50K). Z powodów czysto logistycznych. Owszem, można też wziąć stary tekst i w trakcie NaNo go redagować, ale jeśli planujemy pisać powieść od samego początku, musimy się liczyć z tym, że trzydzieści dni to jednak trochę mało. Zwłaszcza jeśli poza pisaniem ma się jeszcze życie – pracę, studia, rodzinę… tempo potrafi być zabójcze, jeśli więc jesteś perfekcjonistą, nieźle się sfrustrujesz, że nie będziesz mógł siedzieć piąty dzień nad tą samą sceną i ją dopieszczać. Jeśli chcesz osiągnąć cel, musisz przeć naprzód. Czasem nie ma nawet kiedy literówek poprawiać, a jeszcze jak w fabule nastąpi nieoczekiwany zwrot…

Po udziale w trzech edycjach powiem tak – przygotować należy się przed listopadem, w listopadzie pisać jakby od tego zależało twoje życie, a w następnych miesiącach skupiać na poprawianiu i sprawdzaniu, czy to wszystko w ogóle ma sens. Postępując według tej metody można spokojnie osiągnąć poziom 50, 100, 200 tysięcy.

Tylko po co tak pędzić?

Dla wielu osób właśnie to zabójcze tempo może być odstraszające – nie dlatego, że boją się, że nie zdążą, lecz z miłości do pisarskiego rzemiosła. Doskonale wiedzą, że to praca trudna i niewdzięczna, w której nie wolno korzystać ze skrótów. NaNoWriMo wygląda właśnie na taki skrót, działanie na szybko, byle jak. A przecież chcemy, żeby nasz tekst był idealny.

Cóż, po części mają rację – w końcu sama wyżej wymieniłam różne elementy procesu powstawania książki i powiedziałam, że większość z nich trzeba sobie na czas NaNo odpuścić. Powiedziałam też jednak coś innego, że NaNoWriMo jest tylko narzędziem. Jest wyzwaniem i jest zabawą.

Dlatego należy je traktować z pewnym dystansem, pamiętać o ograniczeniach tej formuły. Arcydzieła w miesiąc nie napiszemy (choć są tacy, którym podobno się udało!*), ale za to ile możemy się nauczyć! Po trzech edycjach zrozumiałam, że NaNoWriMo najlepiej sprawdza się właśnie jako ćwiczenie.

Trudna sztuka samodoskonalenia

Gdy mamy mało czasu, a tak wiele do zrobienia, musimy szybko wymyślać rozwiązania. Pracujemy inaczej niż zwykle, intensywniej. NaNoWriMo to przede wszystkim szansa na sprawdzenie samego siebie. Czy dam radę? I to pytanie niekoniecznie obejmuje liczbę słów. Raczej wypada pytać:

Co zrobię, gdy nagle się zatnę? Stracę wenę? Albo gdy fabuła skręci w niespodziewaną stronę? Albo w połowie tekstu wpadnę na genialny pomysł, który koniecznie trzeba teraz jakoś wpleść? Co jeśli nagle jakaś ważna postać zginie? Albo okaże się, że w sumie to niekoniecznie głównego bohatera lubię, za to ten trzecioplanowy zaczyna coraz bardziej rozpychać się łokciami?

happy-little-accidents

Jeśli wydaje ci się, że nie umiesz czegoś napisać, że się zaciąłeś na danej scenie – nie masz odwrotu, musisz spróbować. Czas i norma słów do osiągnięcia to tylko motywatory. Prawdziwym wyzwaniem jest zapanowanie nad swoją historią w ekstremalnych warunkach. Wysil wyobraźnię, wypij kolejną kawę i pisz dalej, nieważne, jakie kłody pod nogi rzuca ci tekst.

Co mi dało NaNoWriMo?

NaNo, właśnie dlatego, że nie daje nam zbyt wiele czasu na myślenie, jest idealnym momentem, by dać się porwać opowieści. Trochę zaszaleć. Napisać coś innego, nietypowego. Niezbyt się przejmować. Dobrze się bawić. Pisanie potrafi być męczące. Coś o tym wiem, tuż przed tegoroczną edycją dopadło mnie olbrzymie zmęczenie, miałam ochotę rzucić laptopem w kąt, a wszystkie zeszyty i długopisy – sru, za okno. Przygnębiał mnie risercz, gdy gubiłam się w pojęciach zbyt dla mnie skomplikowanych, o których nie umiałam dobrze napisać, frustrowałam, gdy nie mogłam rozwiązać problemu fabularnego, wściekałam, gdy ostateczny tekst nijak miał się do wybitnego dzieła, które sobie wyobrażałam. Traciłam wiarę w sens całego mojego wysiłku, gdy przegrywałam kolejne konkursy.

A potem przyszło NaNo, czas, gdy mogłam nie brać pisania całkowicie na poważnie. Nie bez powodu jedno z żartobliwych haseł brzmi – „my tu piszemy, a nie myślimy”. Wydawać się to może głupie i nieprofesjonalne, ale mi pomogło odzyskać radość z pisania. Nie musiałam pilnować w kółko nadużywanych „się” i „ale”, mogłam machnąć ręką na niedociągnięcia i wyżyć się na tekście. Po prostu się nim cieszyć.

Dlatego tegoroczne NaNo jest dla mnie ważniejsze od dwóch poprzednich. Mam wrażenie, że w końcu podeszłam do niego z właściwym nastawieniem. Nie stresowałam się przesadnie, traktując cały tekst jak jedną wielką próbę. Spróbuję nakreślić taki a taki portret psychologiczny, zobaczymy, jak to wyjdzie. Spróbuję napisać wzruszający dialog, ciekawe, czy dam radę. A tu wcisnę w usta postaci trochę własnych przemyśleń, żeby rodziny moimi marudzeniami nie męczyć (to akurat był średnio udany eksperyment). A jeśli pójdzie kiepsko, to…

To dopiero początek

Dzięki NaNoWriMo zaczęłam trzy powieści. Żadnej z nich nie skończyłam. W związku z tym warto sobie zadać pytanie, czy udział miał w ogóle sens? Dla mnie – owszem. Bo teraz mam trzy projekty, może i rozgrzebane, ale jednak istniejące. Wyrzuciłam je z siebie, spisałam, a następnie dostałam szansę, by przyjrzeć im się na spokojnie i pomyśleć, czego właściwie od nich chcę. Dwa pierwsze nie były przecież nowymi pomysłami, tylko szkicami, które zaginęły w czyśćcu dysku. Nie mogłam się za nie zabrać, zmusić, żeby w końcu nadać im sensowny kształt. NaNo dało mi szansę i motywację, by w końcu zabrać się do roboty.

Nie dla każdego może to być dobre podejście. Niektórzy pewnie wolą pisać na spokojnie, przemyślanie, będąc dokładnie przygotowanym. Ale pierwsze szkice mają do to siebie, że zwykle wymagają wielu poprawek, nieważne, ile je planowaliśmy. Równie dobrze można przepuścić swój pomysł przez młyn NaNoWriMo i zobaczyć, co się z tego urodzi.

Dlatego myślę, że warto dać tej zabawie szansę. Dla mnie to niekończące się źródło inspiracji, pomagające zrozumieć, o czym chcę pisać i jak. Czuję, że twórczo przez te trzy lata urosłam, że wielu rzeczy się nauczyłam i odnalazłam swój kierunek. A że jestem leniwą bułą, która żadnego projektu nie kończy… cóż, to mój następny cel. W końcu pisanie nigdy nie ustaje, nawet jeśli 1 grudnia człowiek czuje się kompletnie wyprany z sił.


Uff, tekst wyszedł strasznie długi i północ dochodzi. Więc może praktyczny poradnik jak przetrwać NaNo przeniosę do następnego postu. Zapraszam!

*Jack Kerouac napisał W drodze w trzy tygodnie. Tyle samo potrzebował Aurthur Conan Doyle na stworzenie Studium w szkarłacie, pierwszej opowieści o Sherlocku Holmesie. Na Gracza Fiodor Dostojewski poświęcił 26 dni. Z kolei John Boyne zarzeka się, że Chłopca w pasiastej piżamie napisał w dwa i pół dnia (!), ledwo jedząc i śpiąc.

3 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *