
NaNoWriMo tydzień 4 – 50 tysięcy słów to nie w kij dmuchał
Jestem, przybiłam do bezpiecznego wybrzeża, mogę cię schlać w przybrzeżnej tawernie czy coś w tym stylu. W niedzielny wieczór w końcu zebrałam się w sobie, napisałam finalną scenę i osiągnęłam wynik 51057 słów.
Było więc to szczęśliwe zakończenie dosyć trudnego na pisanie tygodnia. Najpierw się pochorowałam, potem nie dotarłam na W.I.P.-a, za to w sobotę poszłam na parapetówkę, a w niedzielę oglądałam ostatni już w tym sezonie wyścig Formuły 1. Ricciardo dopiero piąty, ale w klasyfikacji ogólnej trzeci. W porównaniu z 2015 to i tak był bardzo dobry sezon dla Red Bulla.
Ale dosyć o sporcie, bo cóż was to interesuje, prawda? W każdym razie pisałam nierówno, w niektóre dni stosunkowo mało. Najgorsze było jednak to, że gdy dobiłam do 40 tysięcy nagle straciłam flow. Otóż rozpisałam sobie fabułę na 10 punktów i przez pierwsze 40 tysięcy zrealizowałam ledwie 3 z nich, głównie zajęta płaczami i smutkami postaci. Gdy zaś nastąpił punkt 4, czyli Derleth wylądował w pierdlu, wszystko się posypało. A przecież to był najlepiej zaplanowany moment powieści! Doskonale wiedziałam, co ma się wydarzyć! A mimo to sceny zwyczajnie się ze sobą nie kleiły, nie wiedziałam w jakiej kolejności opisać poszczególne z nich, nie wiedziałam, gdzie rozlazły mi się postaci. Słowem, sama końcówka to niewyobrażalny wręcz chaos, tempo akcji jest po prostu nie do zniesienia i różne szczegóły zaginęły po drodze. Jeden tylko Reemtsma wie, co się dzieje, ale on nie może pojawiać się w każdej scenie. :/
Przez ostatnie dziesięć tysięcy przedzierałam się w olbrzymich bólach… a to przecież jeszcze nie koniec! Skończyłam w momencie, w którym część postaci wyssało w kosmos, część potraciła kończyny, a z częścią nawet nie wiadomo, co się dzieje! Nie można tego tak zostawić! Zostały trzy dni i być może uda mi się w tym czasie napisać zakończenie, ale już nie poprawić środek. Kurde, może nawet ukończę tę powieść w listopadzie. Szkoda tylko, że z tak szarpaną fabułą nie nadaje się do czytania. Ale o tym następnym razem.
Macie jeszcze fragmencik, rozcięty na pół, co by szczegółów fabuły nie zdradzać. Zamiast tego cieszcie się postaciami:
Arigbabu piła jak nigdy, licząc, że alkohol rozcieńczy jej gniew. Chciała działać, najlepiej rozbić parę czaszek, ale mogła tylko siedzieć na dupie i czekać. Doprowadzało ją to do obłędu. Ekwensi podpierała brodę na pięści, wodząc oczami za wódką, wędrującą od butelki do szklanki, od szklanki do ust kapitan.
– Gnojki – warknęła między jednym a drugim drinkiem. – Żebyś ty widziała tę kasę! I jeszcze było im żal dopłacić nam ekstra za kurs na Księżyc. Skąpe gnojki. To przez nich siedzimy w tym gównie.
– Jestem pod wrażeniem, że jeszcze możesz składać całe zdania.
– Jestem cyborgiem, Ekwensi! Wymieniłam sobie wszystko, co można było wymienić, łącznie z wątrobą! Nawet nie wiem, czy jeszcze mam wątrobę – odpłynęła na chwilę, próbując sobie przypomnieć. – Ale to nieważne! Ważne jest, że dopóki nie wypiję całego baru, niczego nie poczuję.
– Masz na to mnóstwo czasu, więc możesz trochę zwolnić – wtrącił Reemtsma, delikatnie acz stanowczo wyciągając butelkę z jej dłoni. Rzeczywiście kapitan miała imponującą odporność na alkohol, ale lubiła ją testować. A Reemtsma nauczył się rozpoznawać, kiedy zaczynała przekraczać granicę.
[…]
– Skopię jej dupę.
– Ja też.
Obie znacząco spojrzały na Reemtsmę, skubiącego niespokojnie skórkę u paznokcia.
– Ale tylko tak metaforycznie, prawda?
– Pozwolisz Magdzie, żeby cię tak traktowała?
– Nie, ale to matka Derletha i…
– No właśnie! – wrzasnęła Arigbabu. – Pozwolisz, żeby jego tak traktowała?!
– Po prostu nie sądzę, żeby przemoc fizyczna mogła rozwiązać nasze problemy.
– Uch – przewróciła oczami i pociągnęła łyka prosto z butelki. – Czy wy we dwóch z Derlethem to macie chociaż jedno jądro? Chłopcy ma Marsie zrobili się tacy miękcy!
– Możecie się wyżywać na Magdzie ile chcecie, ale nie wyciągnięcie w ten sposób waszego szefa z więzienia. Ja nie należę do załogi, mogę polecieć na Marsa i dowiedzieć się, czego mu potrzeba. Trzeba użyć głowy! Spokojnie pomyśleć, co należy zrobić.
Kapitan poderwała się z miejsca i zatoczyła. Reemtsma, o połowę od niej mniejszy, z trudem ją przytrzymał.
– Bzdury gadasz! Jak nie chcesz pomóc, to ja będę białym koniem!
– Czym?!
– Tym, no – rysowała dłonią kółka w powietrzu, próbując znaleźć uciekające słowa. – Koniem… w wieży… i na ratunek jedzie ten, rycerz. W sensie, że szef to księżniczka…
– Cholera – Ekwensi spojrzała na prawie do dna opróżnioną butelkę wódki. – Chyba jakieś obwody jej się przepaliły.
– Pomóż mi – pisnął Reemtsma uginając się pod ciężarem Arigbabu. We dwoje uwalili ją z powrotem na kanapę. – Może naprawdę lepiej będzie, jeśli ja się tym zajmę. Proszę, nie róbcie niczego głupiego, przynajmniej dopóki ja nie spróbuję jednej rzeczy… mam pewien pomysł – spojrzał na zegarek. – Odkąd przylecieliście, nie skończyłem ani jednej zmiany. Wylecę przez was z roboty.
A już wkrótce – podsumowanie całego NaNoWriMo 2016! A potem grudniowa przerwa na zregenerowanie sił.
Zobacz również

Z notatek pisarzyny: wrzesień ’20
2 października 2020
NaNoWriMo 2018 – tydzień pierwszy
9 listopada 2018
4 komentarze
Anna Siemomysła
Ale nie zostawisz tego w stanie rozgrzebanym? T_T Ja to chcę czytać, odkąd zobaczyłam pierwszy mały fragmencik!
Ag
Bardzo chciałabym to skończyć. Na razie coś tam spróbuję popoprawiać, ale tak myślę, że mogłabym ci to wysłać takie jak jest z zastrzeżeniem, że właśnie brakuje różnych scen. Nie wiem, pomyślę w grudniu, w styczniu może to ogarnę.
Anna Siemomysła
😀 Cieszy mię ta obietnica. Przyjmę w każdym stanie i obiecuję dać wieeeeelkiiiiii feedback 😉
Ag
O nie! Jak ma być wielki feedback to strasz dawać takie rozgrzebane, trza poprawić najpierw 😀 Nie chcę komentarzy do takiego zakalca 😀