Piszę

NaNoWriMo 2016 – tydzień pierwszy. Zaczyna się od koszmaru, a potem jest tylko gorzej.

Nie wiesz co to NaNoWriMo? Zapraszam do Archiwum.

I już zleciał pierwszy tydzień NaNoWriMo 2016. Co prawda w wersji trochę skróconej, bo tylko sześciodniowej, ale dalej był pełen wrażeń, zaciętego stukania w klawisze i dziwienia się, co też bohaterowie wyprawiają. Nie, poważnie, Derleth, myślisz, że mógłbyś choć raz otworzyć paszczę i nie powiedzieć czegoś kompletnie głupiego? Co jest z tobą nie tak?

Ale poza tym pisze mi się zaskakująco dobrze, zwłaszcza biorąc pod uwagę z jak niepewnym nastawieniem podchodziłam do tegorocznej edycji, zastanawiając się nawet, czy nie zrezygnować z udziału. Piszę jednak dzielnie dwa tysiące słów dziennie, choć czasem idzie mi to jak krew z nosa. I planuję wygrać, osiągając piękne 50 tysięcy słów, choć różne inne plany na listopad mogą mnie spowolnić. Powinno się udać, jeśli tylko fabuła nie zaatakuje mnie jakąś rozwalającą wszystko dziurą, bohaterowie nie przestaną prowadzić namiętnych monologów, a kosmiczne frachtowce nie przestaną kursować między planetami. Poza tym świat przedstawiony mi się rozrasta. Miałam tego nie robić, ale widać nie mogę żyć, jak jakiegoś konfliktu społeczno-polityczno-religijnego nie machnę. Ale to przecież powieść jest, musi być wielowątkowa, co nie?

Dotarłam też na WIP-a, z czym w poprzednich latach miewałam problem, ale tak to jest, jak się nie ogarnia. A było to spotkanie nad wyraz udane – zabrało się aż dwunastu uczestników, przez co stół pękał w szwach. Doszło też do niespodziewanego zwrotu akcji w postaci rozlania herbaty na stół pełen laptopów. I tak szczerze mówiąc, to więcej się nagadałam o serialach niż napisałam, a wypicie dwóch kaw tylko mi zaszkodziło, ale i tak warto było. Bo czymże jest NaNo bez towarzyszów boju? W końcu bohater na żadną przygodę nie powinien wyruszać sam!

Ale przejdźmy może do konkretów. Oto statystyki z tego tygodnia:

zrzut-ekranu-2016-11-06-o-19-47-10

Ach, przy okazji macie okładkę do mojego dzieła. Nie ma ona chyba zbyt wiele wspólnego z treścią, ale i tak jestem nią zachwycona. Jej powstanie okupiłam licznymi przekleństwami ciskanymi przez zaciśnięte zęby (Mistrzem projektowania to ja nie jestem. I GIMP-ie – umrzyj proszę.), więc lepiej też się zachwycajcie.

okladkawiezy

A tu macie ubogiego blurba, który w sumie wiele nie mówi:

Matka głównego bohatera jest… powiedzmy, że dziwna, a na pewno toksyczna. I zrobiła mu za młodu krzywdę w głowę. Derleth uciekł więc od niej najdalej jak mógł – na Marsa. Ale Wszechświat jest znacznie mniejszy, niż można by się spodziewać.

Może trochę więcej powie wam wstęp.

Derleth zbudził się z bólem gniotącym pierś, w całkowicie przepoconej pościeli, wciskając twarz w poduszkę, by zdusić charkotliwy ryk przerażenia. Myślał, że umrze, ale udało mu się zapanować nad ciałem, po ataku zostało tylko drżenie dłoni i mokre włosy przylepione do czoła. Przypomniał sobie, gdzie jest – bezpieczny na statku płynącym przez pustkę kosmosu. Magda nie mogła mu nic zrobić, przynajmniej nie fizycznie; ale w duszy czuł niebezpieczne zimno.

Ludzie często śnią o tym, że są w miejscu publicznym kompletnie nadzy. Nie zdają sobie z tego sprawy, dopóki nagle nie spojrzą w dół i nie zaczynają płonąć ze wstydu. Ten koszmar sięgał dalej, do głębszego, bardziej osobistego rodzaju upokorzenia. W szkolnej auli rozstawiono stare krzesła z odłażącą farbą, zbyt niskie dla żołnierzy, którzy kulili się na nich z kolanami niewygodnie podciągniętymi do góry. Nad sufitem fruwały niebieskie, białe i czerwone baloniki, za sceną ścianę zdobiła draperia w tychże kolorach. Derleth zrobił pierwszy krok po trzeszczących schodkach. Wszyscy wstali, ustawili się na baczność. Czuł szczęście. Obok generała, gotowego przyozdobić pierś pilota medalem, stała pani Smith, nauczycielka matematyki. Derleth potknął się na nierównych deskach, zgubił marszowy rytm. Rozejrzał się niepewnie po sali, czując nagle wątpliwości. Osiągnął tak wiele – to był najważniejszy dzień w jego życiu, zwieńczenie jego kariery. Nie rozumiał, czemu nie wybrano bardziej reprezentacyjnego miejsca. Jego stara szkoła znajdowała się tak blisko domu, przecież to było kuszenie losu. Co jeśli zjawi się Magda?

Jeden z balonów pękł z przeraźliwym hukiem, jakby obwieszczając nadchodzącą tragedię. Wystarczyła tylko myśl, by przywołać Magdę jak złego ducha. Stała w ostatnim rzędzie, z ustami zaciśniętymi w wąską linię. Odwrócił wzrok, podszedł do generała. Starał się nie myśleć o jej niezadowoleniu i dezaprobacie. Próbował skupić uwagę na medalu, ale nie mógł sobie przypomnieć, za co go dostał. Wystarczyła tylko chwila zawahania, by Magda natychmiast do niego dopadła. Lamentowała niebosko, szarpiąc ubranie paznokciami ostrymi jak brzytwy. Zdzierała z niego mundur, jego wspaniały mundur, z którego był tak dumny. Krzyczała, że nie mogą jej tego zrobić, nie mogą zabrać jej dziecka. Co zaś najważniejsze – on nie mógł jej tego zrobić. Jak mógłby ją tak zdradzić, jak mógłby ją zostawić? Jak mógłby chcieć czegokolwiek innego niż być zawsze z nią, tylko z nią?

Stał nagi, obdarty, a jego towarzysze tylko patrzyli. Nikt nie śmiał się odezwać, nikt nie próbował powstrzymać Magdy, gdy wyła potępieńczo niczym kundel przeczuwający własną śmierć. Generał popatrzył na medal i schował go do pudełka. Nie miał go teraz do czego przypiąć.

Derleth usiadł na łóżku, prostując się powoli i ostrożnie, by zapanować nad bólem głowy i mroczkami przed oczami. Koszmar nie był daleki od rzeczywistości, poza tym, że Derleth nigdy nie poszedł do wojska ani nie został pilotem myśliwca, jak sobie będąc dzieckiem wymarzył. Magda zrobiła wszystko, by go przed tym powstrzymać. Zadbała, by w ogóle nigdzie nie poszedł. Nie była głupia. Szalona? Owszem, szalona. Ale nie głupia. Znała wiele manipulatorskich, albo zwyczajnie okrutnych, sztuczek. Ta z rozbieraniem była jej ulubiona. Gdy Derleth był mały, po domu chodził tylko w bieliźnie. Długo myślał, że to całkowicie normalne i wszystkie dzieci tak robiły; dopiero później zrozumiał, że miało go to powstrzymywać przed ucieczką. W końcu nie wychodzi się nago na zewnątrz, nie idzie się bez ubrania na podwórko, do kolegów, na miasto. Im był starszy, tym obsesyjna potrzeba kontrolowania jego ubioru przez Magdę stawała się silniejsza. Zimą chowała jego buty. Zamykała kurtkę w szafie na klucz. Gdy się buntował, po raz pierwszy doświadczając wstydu i wykształcając potrzebę prywatności, tym dziksze stawały się jej napady. Miała obsesję, przekonana, że Derleth zostawi ją, tak jak jego ojciec. Odczuwała też potrzebę okazywania mu na każdym kroku miłości. Całowała go po czole, włosach i karku mokrymi ustami, głaskała po brzuchu, by go pochwalić, i chwytała w szpony, gdy choćby minimalnie czuła zagrożenie. Gdy wpadała w panikę, otaczała go wątłymi ramionami, kryjącymi w sobie nieludzką siłę. Ściągała z niego sweter, tłumacząc, że się przegrzeje, wsuwała dłonie pod koszulę, mówiąc, że przecież nie powinien się jej wstydzić, że bliskość jest ważna, a ona czuje się obok niego bezpiecznie… 

Wstrząsnął nim dreszcz i zwymiotował. Nie wiedział, czy bardziej przez wspomnienie, jak go kontrolowała i poniżała, czy przez metaforyczną pępowinę, którą po tylu latach dalej go podduszała. Czy to możliwe, żeby aż tak źle zareagował na głupi sen? Wiedział, że Magda zrobiła mu coś w głowę, ale przed ostatnie lata dawał radę funkcjonować w miarę normalnie. Nie myślał o niej zbyt często. Nie śnił. Dlaczego więc teraz wróciła, by go gnębić? Może to nie to, pocieszał się. Może promieniowanie przedarło się przed kadłub i właśnie umierał. Tego bał się mniej niż Magdy.

Umył twarz i poczuł ulgę. Sprzątnął rzygowiny z podłogi. Wyszedł z kajuty. Wiedział, że już nie zaśnie, więc ruszył w stronę ładowni, by bezsensownie gapić się na tajemniczy kontener.

I to tyle. Pisane na szybko, bo jeszcze normę muszę za dziś dokończyć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *