Czytam

Lektury sierpnia ’16 – Historia serca i śpiący Cthulhu

To był przede wszystkim miesiąc Lovecrafta. Lovecraft jest geniuszem, to fakt niepodważalny. Dzięki temu zatarł przykre wspomnienie mniej udanej lektury, od której jednak zaczniemy:

Genialna maszyna. Biografia serca, Stephen Amidon, Thomas Amidon

Książkę tę kupiłam, ponieważ została wydana w tej samej serii (a przynajmniej – szacie graficznej), co książki Thorwalda, liczyłam więc na równie interesujący wgląd w historię medycyny. Niestety rozczarowałam się srodze.

Autorami są lekarz kardiolog i pisarz – wydawałoby się, że to połączenie wręcz idealne, by w ciekawy sposób przedstawić czytelnikowi zawiłości badań i operacji serca. Każdy rozdział zaczyna się częściowo opartym na faktach opowiadaniem, po którym następuje wyjaśnienie z medycznego punktu widzenia, co właściwie się wydarzyło. To zabieg literacki interesujący zwłaszcza w przypadku historii starożytnej, gdy wiedza była ograniczona i zarówno medycy, jak i ich pacjenci niekoniecznie rozumieli jak działa ogranizm oraz czemu coś pomaga na schorzenia. Książka w takiej formie przechodzi przez kolejne etapy rozpoznawania oraz leczenia chorób serca. Jeśli chodzi o pomysł na tę pozycję, jest bardzo udany. Problem stanowi wykonanie.

Za mało tu medycyny, a za dużo teorii literatury. Autorzy w wielu miejscach ograniczają się do nudnych, wręcz encyklopedycznych opisów w stylu: „Lekarz X w roku Y wynalazł Z.”, a następnie pospiesznie przeskakują przez szczegóły odkrycia lub wynalazku. A przecież to jest najciekawsze, właśnie o tym chcę czytać! Zamiast jednak szczegółów przełomowych pomysłów i eksperymentów wyjątkowych lekarzy dostałam głównie analizę motywu serca u Szekspira, na obrazach sakralnych albo w filmie 21 gram. Ok, rozumiem, że twórcy chceli zarysować tło, pokazać, że nim serce stało się zwykłym organem takim jak choćby wątroba, stanowiło zjawisko magiczne, siedlisko duszy, symbol emocji. Rozumiem, że próbowali zarysować tło historyczne, wyjaśnić jak zmieniał się sposób myślenia o sercu. Ale jednocześnie autorzy zapomnieli o samej medycynie. Po prostu rozgraniczenie między częścią literacką, fikcyjnymi historyjkami obrazującymi epokę, a częścią medyczną, konkretną, opartą na faktach, powinno być wyraźne. Niestety nawet tam, gdzie autorzy powinni skupić się na historii medycyny, atakują niepotrzebne wstawki o niczym. Poniżej znajdziecie próbkę zdania zapychacza:

Zrozumieliśmy, że stan naszego serca zależy od naszych przodków. Podobnie jak bohaterowie greckich tragedii naznaczeni fatum nosimy w sobie zawiły szyfr losu zapisany w DNA. W średniowieczu uważano, że serce jest księgąm w której zapisuje się uczynki naszych dusz.

Najciekawszy okazał się rozdział pierwszy, ponieważ pokazuje, jak dziwne teorie snuli medycy i filozofowie na temat budowy, działania i roli serca. Momentami mieli rację, ale głównie zatrważająco się mylili. Na tej podstawie naprawdę można zrozumieć, jak wielki dokonał się postęp i jak wiele się nauczyliśmy.

Notka promocyjna głosi: „Genialna maszyna” to połączenie stylu Jürgena Thorwalda z erudycją prof. Andrzeja Szczeklika. Nie wiem, jak z erudycją u Szczeklika, ale zdecydowanie zabrakło lekkiego stylu Thorwalda, potrafiącego znaleźć idealną równowagę pomiędzy faktami historycznymi, medycznymi zawiłościami a rozważaniami ogólnymi czy osobistymi. Duet panów Amidon tak dobrze pisać niestety nie potrafi.

Czyhający w progu, H.P. Lovecraft, August Derleth

Trochę dziwnie się stało, że moją przygodę z Lovecraftem zaczęłam akurat od „Czyhającego w progu”. Co prawda parę lat temu poznałam w oryginale „The Call of Cthulhu” i choć już wtedy zrobił na mnie olbrzymie wrażenie, to jednak bariera językowa dosyć skomplikowanego angielskiego powstrzymała mnie na jakiś czas od dalszego drążenia tematu.

„Czyhający w progu” nie jest wyłącznie dziełem Lovecrafta. Po jego śmierci August Derleth oraz Donald Wandrei zebrali wszystkie utwory przyjaciela i założyli wydawnictwo Arkham House, w którym je wydali. Derleth znalazł się też w posiadaniu licznych notatek oraz rozpoczętych utworów Lovecrafta i postanowił je uzupełnić oraz dokończyć.

Zaskoczyło mnie, jak bardzo wciągnęła mnie ta opowieść. Zmienna narracja i odkrywające mrożące krew w żyłach szczegóły śledztwo prowadzone najpierw przez nieszczęsnego Dewarta, potem zaś jego przyjaciela, na koniec zaś przez profesorów Uniwersytetu Miskatonic budują niepowtarzalny klimat. To co mnie urzekło, to właśnie nie tyle mitologia i prawieczne zło, ale właśnie powolne dogrzebywanie się do prawdy, początkowe ignorowanie przez bohaterów tego, co niezrozumiałe i stopniowe uświadamianie sobie, że należy pogodzić się z szokującą prawdą.

Z perspektywy opowiadań samego Lovecrafta widzę wiele wspólnych elementów, z drugiej zaś – Derleth uporządkował kosmiczne „bóstwa” mitologii, tak jakby koniecznie chciał nadać wszystkiemu sens, nie pozostawiając więcej miejsca na domysły. Momentami książka staje się przez to bardzo systematyczna, prawie jak opracowanie mitologii, nie zaś powieść. Jednocześnie współautor starał się nawiązać do wielu wymienianych u Lovecrafta fikcyjnych miejscowości, puszczając do czytelnika oko i łącząc okoliczne miejscowości w wyraźnie połączony region.

Doczytałam na Wikipedii, że wiele osób nie było zachwyconych działaniami Derletha, uznając, że próbuje podpiąć się pod cudze nazwisko lub oskarżając go o nie trzymanie się ducha oryginalnych opowieści. Nie czuję się w mocy ocenić, czy Derleth przekroczył jakąś granicę i zbyt mocno zmodyfikował historię czy styl Lovecrafta, nie będę też oceniać, czy uporządkowanie przez niego mitologii Cthulhu było słusznym krokiem. Liczy się dla mnie jedynie, jak świetną lekturą okazała się ta książka.

Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści, H.P. Lovecraft

Całe życie unikałam Lovecrafta z prostego powodu – nie znoszę horrorów. Nigdy nie znajdowałam przyjemności w wywoływaniu w sobie lęków i niepokojów, nigdy nie rozumiałam, co też inni znajdują w tym pociągającego. Ale też moja moja znajomość horroru ograniczała się do ogólnej świadomości istnienia tandetnych i słabych filmów pełnych gore albo jump scare’ów. Przełamanie się i odkrycie, że istnieje zupełnie inna klasa horroru trochę zajęła, ale warto było. Zaskoczona, jak świetny okazał się „Czyhający w progu”, sięgnęłam po zbiór opowiadań „Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści” w tłumaczeniu Macieja Płazy.

We wszystkich zebranych opowiadaniach powraca ten sam motyw. Bohaterowie z detektywistycznym wręcz zacięciem, pchani naukową ciekawością, pragnieniem wiedzy i poszukiwaniem prawdy, wyruszają w podróż ku nieznanemu. Przekopują się przez sterty dziwacznych dokumentów i półki pełne omszałych, bluźnierczych ksiąg. Zaglądają też wgłąb otchłani, schodząc do mrocznych korytarzy i jaskiń pod rodzinnymi domami lub penetrując  odległe, nietknięte ludzką stopą zakątki ziemi. Tragicznie, cały ich wysiłek przynosi im wyłącznie zgubę, gdy na końcu drogi odkrywają tylko potworności; co zaś najstraszliwsze, czasem odnajdują je w sobie.

Ten drugi przypadek przypadł mi bardziej do gustu – uwielbiam te utwory, w których nieświadomy niczego, wrażliwy i inteligenty główny bohater zanurza się w historię swego pochodzenia i stopniowo odkrywa przerażające czyny swoich przodków. Są to opowieści metodyczne, stopniowo odsłaniające szczegóły i w maksymalnie naukowy i logiczny sposób tłumaczące to, co niewytłumaczalne. Wskazałabym na „Przypadek Charlesa Dextera Warda” jako mój ulubiony tytuł, choć paradoksalnie sam Lovecraft uważał go za słaby i nie chciał go publikować.

Ponieważ opowiadania w zbiorze ułożone są chronologicznie, można łatwo zaobserwować, jak rozrastała się mitologia świata Cthulhu. Książka zaczyna się więc tytułami trochę skromniejszymi, za którymi podążają te bardziej już szczegółowe, a kończąc na mini-powieściach, pełnych idei niezwykle już rozbudowanych. Jednocześnie to wyprawa od progu własnego domu do najdalszych zakątków Ziemi, bo Lovecraft początkowo umieszcza swoje opowiadania w okolicach rodzinnego Providence i paru obrzydliwych miasteczek wokół Uniwersytetu Miskatonic, a kończy na odległych wyspach, pustyniach, a nawet Antarktydzie. Coraz też śmielej rozwodzi się nad kosmicznym pochodzeniem wielkiego zagrożenia, coraz też dalej sięga w czas, przypominając, że człowiek i jego epoka to zaledwie chwila w historii Wszechświata, rozrywanej od tysiącleci przez pradawne i niesamowite rasy, dla których Ziemia jest tylko kolejną planetką. Jak to świetnie ujął Płaza: kosmos, czas i potworność.

Warto jeszcze wspomnieć o przekładzie Macieja Płazy. Tłumacz potraktował sprawę nad wyraz poważnie, starając się zapewnić jak najwyższą jakość i najlepiej oddać ducha stylu Lovecrafta. Jednocześnie wielu wsześniejszych tłumaczy wysłał prosto w macki Cthulhu. Jeśli więc ktoś z was czekał na porządne polskie wydanie, właśnie się go doczekał. Samo posłowie autorstwa Płazy również jest warte lektury, gdyż zarówno przedstawia krótkie życie Lovecrafta, ale też zawiera analizę jego twórczości i źródła jej inspiracji.

Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn!

 

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *