Czytam

Lektury stycznia ’16

W styczniu kontynuowałam lekturę książek poświęconych w węższym i szerszym znaczeniu architekturze oraz mieszkalnictwu (tym samym przeczytałam też wszystkie książki Springera), a także zaczęłam nadrabianie powieści Le Guin.

zdjęcie

13 pięter, Filip Springer

Wow. Nie bez powodu wymieniano tę książkę na wszystkich listach najważniejszych tytułów zeszłego roku. Springer zaczyna mocno – od wymienienia szeregu artykułów z „Robotnika” z lat ’30 dotyczących samobójstw spowodowanych eksmisjami i bezdomnością. Prezentując sytuację mieszkaniową w dwudziestoleciu międzywojennym skupia się przede wszystkim na robotnikach, na bezdomnych, na zbyt ubogich, by pozwolić sobie na więcej niż – dosłownie – lepiankę.

To oni [burżuazja, ziemianie, inteligencja] bywali w teatrach i na dansingach, jadali u Bliklego, kupowali buty u Kielmana. I to oni zapełniają karty licznych książek poświęconych polskiej belle epoque. Dwa procent – może trochę więcej. Reszta nie zmieści się w kadrze.

Coś w tym jest – znacznie przyjemniej myśli się o kamienicach, pięknych strojach lat ’20, brukowanych uliczkach, balach. Springer prawie o tym nie wspomina, jego interesuje pozostałe 98%. Książka to doskonały opis mieszkaniowej biedy tamtego okresu – upychanie kilku rodzin w jednym pokoiku, budowanie domków ze śmieci, wydrążanie grot, rozpadające się budynki. W końcu odważne projekty architektów, które najczęściej okazywały się dalej za drogie.

Ale na tym książka się nie kończy. Niektórzy narzekają, że Springer zdecydował się odpuścić PRL, choć to okres niezwykle w kwestii mieszkań ciekawy, ale ja nawet rozumiem, czemu postanowił przeskoczyć od razu z dwudziestolecia do współczesności – by pokazać pewne paralele.

Strategia rozwoju kapitału ludzkiego 2020, także z 2013 roku, idzie jeszcze dalej. Jej autorzy piszą wprost, że „w Polsce problemem jest mała dostępność mieszkań (zwłaszcza mieszkań na wynajem) w ośrodkach generujących miejsca pracy”, a to z kolei powoduje, że młodzi ludzie później się usamodzielniają i później decydują się na założenie rodziny. By temu zapobiec, trzeba rozwinąć budownictwo społeczne.

A jak ta współczesność wygląda – zdajemy sobie sprawę. Kredyty na trzydzieści lat, najgorsze oczywiście we frankach. Dziury w ziemi, które nigdy nie zamieniły się w mieszkania, bo deweloper upadł. Niepewność wynajmowanego mieszkania, przenoszenie się z miejsca na miejsce, albo wręcz przeciwnie – zdziwione spojrzenia znajomych, gdy nie chce się osiąść w jednym miejscu na stałe, na swoim. Brak pieniędzy na wynajem, gnieżdżenie się po pokojach studenckich. Bezwzględność czyścicieli kamienic.

Ale opowieści zwykłych ludzi o ich problemach nie pełnią tu tylko roli anegdotycznej. Każda z historii mieszkańców trzynastu pięter stanowi punkt wyjścia do próby analizy patologii toczących polski rynek mieszkaniowy. Największą wartością tej książki jest właśnie zwrócenie uwagi na brak zainteresowania kolejnych rządów, brak długofalowych rozwiązań i finansowanie zupełnie nie tych projektów, co trzeba.

W krajach zachodnich sprawa wygląda zupełnie inaczej. Mieszkania wynajmuje się także od dużych instytucji, które zarządzają setkami, a nawet dziesiątkami tysięcy lokali. Są to często firmy należące do funduszy inwestycyjnych zarządzających oszczędnościami przyszłych emerytów. W polskich warunkach mogłyby to być także towarzystwa budownictwa społecznego, zwłaszcza w mniejszych miastach, do których długo nie trafią żadne fundusze inwestycyjne. Ich celem jest wynajmowanie mieszkań – im dłużej najemca zajmuje lokal i za to płaci, tym dla nich lepiej. Każda zmiana to przecież koszt. Takie instytucje są też mniej podatne na wahania rynku. W Polsce jednak taka forma wynajmu stanowi margines. Przez lata mówiło się, że przez Ustawę o ochronie praw lokatorów jest nieopłacalna.

– Paweł Sztejter, partner zarządzający w REAS w 13 piętrach

Dziwnie czyta się tę książkę siedząc na kanapie w bezpiecznym, własnym domu, bez obawy, że jedno z mieszkaniowych nieszczęść opisanych w tej książce może mi się przydarzyć. I nocując niedługo później na tejże kanapie kogoś, kto miał tego pecha.

Lachert i Szanajca. Architekci awangardy, Beata Chomątowska

Ta pozycja zazębia się w pewnym sensie z 13 piętrami, bo pisząc o architektach działających w dwudziestoleciu międzywojennym ciężko nie wspomnieć o problemie tanich mieszkań dla robotników. Trochę też uzupełnia to, czego w drugiej książce nie ma, czyli kwestię mieszkaniową zaraz po II wojnie światowej. Oczywiście nie robi tego w pełni, bo ostatecznie nie o tym ten tytuł jest. Cieszę się jednak, że przeczytałam te dwie książki zaraz po sobie.

Choć już sam tytuł jednoznacznie wskazuje, że jest to głównie opowieść o życiu i pracy Lacherta i Szanajcy, to Chomątowska zdecydowała się tak szeroko zarysować tło, że całe rozdziały obywają się bez głównych bohaterów. Znalazło się tu miejsce nie tylko na dokładne prześledzenie losów rodzin tych dwóch architektów, ale też dla pozostałych członków Praesensu, dla małżeństwa Syrkuzów, dla Le Corbusiera.

I właśnie w tak szerokim ujęciu tematu tkwi siła tej książki, która poza dorobkiem oraz pomysłami Lacherta i Szanajcy prezentuje epokę, środowisko, dominujące w tamtym czasie idee i zmieniające się nastroje.

Świat Rocannona, Ursula K. Le Guin

Świat Rocannona czytałam dwa lata temu, ale – podobnie jak w przypadku Ziemiomorza – wraz z kompletnym wydaniem cyklu od Prószyński i S-ka postanowiłam przeczytać wszystkie powieści z Ekumeny po kolei.

Jak mówi prawo Clarke’a, „każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii”. I tak dokładnie jest w przypadku tej książki – zarówno gdy chodzi o świat przedstawiony, jak i klimat, bo choć to oczywiście science-fiction, przypomina bardziej baśń czy nawet przygodową powieść fantasy, w której główny bohater podróżuje na gryfie z grupą dzielnych przyjaciół, by uratować świat. Ta mieszanka stylów i gatunków zrobiła na mnie wielkie wrażenie, także dlatego, że jest ukazanie jak ludzie na wczesnym etapie rozwoju reagują na rozwiniętą technologię oraz międzyplanetarną wojnę zostało zrobione bardzo subtelnie i mądrze, bez przesadzania w żadną stronę. Rocannon szanuje mieszkańców planety, nawet zaprzyjaźnia się z nimi, udało się uniknąć schematycznego potraktowania „barbarzyńców”. Ale Le Guin zawsze świetnie sobie radziła w pokazywaniu wymyślonych kultur i relacji między nimi. Nie jest to też heroic fantasy, jak może wynikać z mojego wcześniejszego opisu. Rocannon nie czuje się bohaterem i bezustannie poddaje w wątpliwość swoje zdolności, płaci wielką cenę za swój sukces.

Zawsze z przyjemnością powracam do książek Le Guin.

4 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *