Czytam

Przesiadka z Kindle Keyboard na Kindle Voyage – pierwsze wrażenia

Kindle Keyboard służył mi dzielnie od marca 2011 roku, czyli prawie pięć lat. Parę razy się w tym czasie zawiesił, ale ani razu nie zepsuł i pewnie długo bym jeszcze z niego korzystała, gdyby niemiecki Amazon nie zaczął wysyłać do Polski, do tego za darmo.

Uwaga! Ten tekst nie ma być ani recenzją, ani testem, a raczej czysto subiektywnym zapisem wrażeń z przesiadki na nowszy model. Zdaję sobie sprawę, że niewiele osób ma jeszcze Keyboarda, a większość przesiadła się już dawno na Classica lub Paperwhite’a. Nie podpowiem takim osobom, czy warto inwestować w Voyage’a. Czytniki to urządzenia, dla których czas płynie stosunkowo wolno, zwłaszcza teraz, gdy kolejne zmiany wydają się czysto kosmetyczne i można odnieść wrażenie, że wymyślono już wszystko, a jedynym wyzwaniem do pokonania pozostaje kolor. Dlatego w tym tekście raczej przypominam drogę, którą pokonano przez ostatnie pięć lat.

Czemu w ogóle padło na Voyage, choć wszyscy zdają się zadowalać tańszym Paperwhitem? Przyciski. Voyage to pierwszy po Keyboardzie Kindle z bocznymi „fizycznymi” przyciskami. I choć za chwilę będę się rozpisywać o wygodach dotykowego ekranu, to jednak od przycisków nie potrafię się odzwyczaić.

kindleoba
Kindle Keyboard bez oświetlenia, Kindle Voyage ustawiony na poziom 12, czyli niezbyt mocny.

Otwieram pudełko, a tam… 

Kindle przychodzi w małym, zgrabnym pudełeczku z kartą gwarancyjną i kabelkiem USB. Nie ma nawet drukowanej instrukcji obsługi – ta znajduje się na czytniku. Nie ma też ładowarki. Z jednej strony, zmniejsza to ilość elektrośmieci; z drugiej, i tak mam w domu milion ładowarek plus listwę z wejściami USB; z trzeciej, jakoś mnie to trochę oburza, bo za tę kasę mogliby już tę ładowarkę dorzucić.

Kindle bez problemu podłączyłam do starego konta na amerykańskim Amazonie – nazywa się teraz „Agnieszka’s 2nd Kindle” i poprzez chmurę ma dostęp do wszystkich książek, które wcześniej czytałam na Keyboardzie. Choć w sumie to nie wszystkich, bo brakuje zwłaszcza tych najstarszych. Nie jestem pewna czemu, być może na początku przesyłałam je po kablu? Z jakiegoś powodu nie udało mi się też zsynchronizować notatek między urządzeniami – wydaje mi się, że w ustawieniach wszystko jest ok, ale jeśli ktoś chce coś podpowiedzieć, będę wdzięczna.

Sam Voyage, zwłaszcza w porównaniu ze starszym bratem, robi świetne wrażenie. Jest mały, cienki, zgrabny. Zresztą zobaczcie sami:

IMG_5266_
Na pierwszym planie Kindle Voyage, z tyłu – Kindle Keyboard

Dotykowy ekran i przyciski

Nie wiedziałam, jak bardzo potrzebuję dotykowego ekranu, dopóki nie zaczęłam z niego korzystać. Bo choć dotykowy ekran w czytnikach to już standard, to można doskonale sobie bez niego poradzić, gdy chodzi tylko o czytanie. Na Voyage strony zmieniam – podobnie jak na starym modelu – przy pomocy bocznych przycisków. Natomiast wybieranie książki z listy, dodawanie jej do kolekcji, robienie podkreśleń i notatek, czy choćby otwieranie przypisów jest milion razy wygodniejsze niż przeklikiwanie się przez menu za pomocą klawiatury. Dotykowy ekran sprawdza się więc tam, gdzie chcę robić z książką coś ekstra, ale w kwestii zmiany stron pozostaję nieugięta i korzystam z przycisków.

Jak te sprawdzają się w Voyage? Bardzo mi się podobają! Słyszałam trochę narzekań, głównie chyba ze względu na ich dziwną formę – nie są one wyraźnie „wycięte” jak w Keyboardzie, ale wtopione w ramkę, nie można więc wcisnąć ich w dół. Po prostu naciskamy na obudowę palcem, a w odpowiedzi dostajemy krótką wibrację potwierdzającą zmianę strony. Wibrację można wyłączyć, można też zmienić siłę nacisku. Korzystam ze środkowego ustawienia, ale zastanawiam się nad zmianą na największą czułość. Szczerze mówiąc nie do końca rozumiem, czemu wielu osobom się to rozwiązanie nie podoba, bo moim zdaniem jest wygodne (w trakcie czytania trzymam po prostu palec w jednym miejscu ramki i naciskam, gdy chcę zmienić stronę) i znacznie mniej toporne niż stare, klikające przyciski Keyboarda.

Oczywiście stronę można też zmienić klikając w odpowiednim miejscu na ekranie. To chyba kwestia przyzwyczajenia, bo gdy czytam książkę czasem zapominam o tym, że ekran jest dotykowy i nie wiem, jak wejść w główne menu, bo zamiast kliknąć u góry, szukam na obudowie guziczka „home” 😉 W każdym razie Voyage doskonale spełnia moje potrzeby łącząc przyciski z dotykiem. I nie ma wielgachnej klawiatury u dołu – pisanie za jej pomocą zawsze było fascynującym doświadczeniem.

Ekran i oświetlenie

Jak to pięknie ujął mój Małż, Kindle Keyboard zapewniał niepowtarzalną jakość srajtaśmowego papieru z wydawnictwa SuperNOWA. Dla tych, którym nie dane było zaznać czytania przedwiecznego wydania Wiedźmina, poniżej porównanie tegoż z czytnikiem:

zdjęcie
Porównanie oczywiście całkowicie niesprawiedliwe, bo Kindle przez lata aż tak nie zżółkł, ale rozumiecie ideę. Po lewej – „Conan Zdobywca” na starym Kindle. Po prawej – „Krew elfów” w wydaniu papierowym.

A teraz trochę cyferek: Kindle Keyboard ma rozdzielczość 600×800 i 167 PPI, a Voyage – rozdzielczość 1440 x 1080 i 300 ppi. Jak ta różnica wygląda w praktyce? Literki na Voyage są ostre i wyraźne, a te na starszym modelu wydają się rozmyte, mają „cień” wokół krawędzi. Poza tym font Bookerly na Voyage jest cieńszy i delikatniejszy. Tak to wygląda na zbliżeniu:

IMG_5321
Fragment „Jak przestałem kochać design” na Kindle Keyboard
IMG_5322
Fragment „Jak przestałem kochać design” na Kindle Voyage, oświetlenie na poziomie 12, font Bookerly

 

Jak widać, na Keyboardzie po prostu wychodzą piksele. Ale gdy po miesiącu korzystania z Voyage’a wzięłam do ręki stary czytnik, głównie miałam problem z nawigacją – zdążyłam przyzwyczaić się do tej dotykowej. Sam tekst nie zrobił na mnie w pierwszej chwili jakoś strasznie odpychającego wrażenia, ale po chwili czytania chciałam już wrócić do Voyage’a, głównie ze względu na lepszy kontrast. Ogólnie wniosek jest taki, że na Keyboardzie wciąż da się bezproblemowo czytać i może służyć jako czytnik awaryjny, ale na Voyage’u tekst wygląda o niebo lepiej. Miło jest w końcu na własnej skórze przekonać się, czym ludzie się tak zachwycają.

Nie wiem, czy to tak wysoka jakość we wszystkich Voyage, czy mi się trafił wyjątkowo ładny egzemplarz, bo oświetlenie jest perfekcyjne. Ponieważ ekran i ramka znajdują się na tym samym poziomie, zupełnie nie widać diod, nie ma też różnicy w kolorze czy intensywności pomiędzy krawędziami a środkiem ekranu. Odcień wydaje mi się chłodnym niebieskim.

Najczęściej ustawiam sobie siłę oświetlenia gdzieś w przedziale 11-13, czyli na tyle jasno, by ekran nie był szary, ale jednocześnie oczu nie wypalał. Próbowałam automatycznego dostosowywania się poziomu oświetlenia, ale jakoś się do niego nie przekonałam. Chyba musiałabym je dłużej potestować. Próbowałam też czytać w nocy przy zgaszonym zewnętrznym świetle (opcja „ja chcę czytać, a Małż spać”), ale po chwili ekran zrobił się tak ciemny, że prawie nic nie widziałam. Nie zmienia to faktu, że po zmianie ustawień czytało się całkiem dobrze. Jedyne, czego mi trochę brakowało, to podświetlone przyciski boczne. Są one zaznaczone wyłącznie szarymi kreseczkami, w ciemności niewidocznymi.

Ogólnie jednak jestem z podświetlenia bardzo zadowolona, głównie dlatego, że nie czytam więcej ciemnoszarych literek na jasnoszarym tle lecz czarne na białym. Ale z lampki nad łóżkiem dalej korzystam.

Odświeżanie i ghosting

Keyboard odświeżał się co stronę, Voyage – co 14. Wbrew pozorom w pierwszej chwili trochę mnie to zdezorientowało, bo klikam sobie, przeglądam ustawienia, patrzę jak wygląda tekst, czytam w końcu… a tu nagle ekran zamrugał. Co się dzieje? Coś przez przypadek włączyłam? Przeskoczyłam do następnego rozdziału?

Oczywiście chodzi o to, że gdy w Keyboardzie odświeżanie zachodziło co stronę, czarny błysk był czymś naturalnym i występującym zawsze, więc przyzwyczaiłam się do niego na tyle, by nie zwracać na to uwagi. W Voyage’u przejście między stronami jest znacznie delikatniejsze, bez czarnego błysku, co wygląda oczywiście zdecydowanie lepiej i przyjemniej się na to patrzy. I choć z początku odświeżenie raz na kilkanaście stron mocno rzucało mi się w oczy, po paru dniach przestałam zwracać na nie uwagę. W ustawieniach można oczywiście ustawić odświeżanie jak w starszym modelu, ale nowe jest zbyt ładne, by z niego zrezygnować, zwłaszcza że przyzwyczaić można się dosyć szybko.

Voyage oczywiście znacznie lepiej radzi sobie z ghostingiem, czyli cieniem rzucanym przed poprzednią stronę na następną. W zasadzie w ogóle nie zauważyłam żadnych cieni! Tym bardziej, że Voyage sprytnie zawsze dokonuje pełnego odświeżenia w przypadku ilustracji. Na Keyboardzie to właśnie zdjęcia i rysunki sprawiały największe problemy, nie chcąc w całości zniknąć za pierwszym razem. Zresztą może wcale nie było tak źle, bo gdy chciałam zrobić zdjęcie porównawcze, Keyboard całkiem nieźle czyścił ghosty i stwierdziłam, że nie chce mi się męczyć z próbą złapania ledwo widocznej szarości w tle. Być może jakaś aktualizacja oprogramowania poprawiła tę kwestię, a paskudne cienie pamiętam jeszcze sprzed czterech lat?

Mała rzecz, a cieszy

Nowy Kindle sprawił mi też mnóstwo radości różnymi drobiazgami. Najważniejszy to sposób wyświetlania przypisów. Koniec ze skakaniem na koniec rozdziału/e-booka i wracaniem z powrotem do treści. Irytowało mnie to niesamowicie i jakkolwiek dziwnie to zabrzmi – był to dla mnie jeden z ważniejszych powodów, by nowego Kindle’a kupić. Siedziałam, czekałam na paczkę i myślałam sobie: „W końcu przypisy będą się po ludzku wyświetlać!”.

Kolejna rzecz to pokazywanie okładek zamiast listy tytułów. Wygląda to świetnie i w końcu zacznę kojarzyć e-booki po okładce 😉 (Co jest prawdziwym problemem. Zwłaszcza dla wzrokowca.) Szkoda tylko, że nie wszystkie e-booki wyświetlają okładkę prawidłowo, mimo że ta teoretycznie w pliku jest. Trzeba przekonwertować mobi na mobi w Calibre. Jeśli ktoś zna wygodniejszy sposób, niech się podzieli.

Nowy czytnik czytelniej pokazuje też podświetlenia i komentarze. Już na Keyboardzie często korzystałam z tych opcji, ale Voyage zapewnił mi zupełnie nową jakość „wirtualnego bazgrania” po e-booku. Robienie notatek do recenzji nigdy nie było tak przyjemne.

Zmiana na nowszy model zachęciła mnie też do skorzystania z opcji, które wcześniej ignorowałam/nie miałam. Przede wszystkim trzymam go na stałe z włączonym Wi-Fi. Nie zauważyłam, bo pożerało to baterię (czytnik i tak chyba się rozłącza i łączy z siecią po wybudzeniu), a mogę sobie na spokojnie przeglądać chmurę, pobierać wybrane książki, korzystać z Internetu.

Nie ryzykowałam czytania stron internetowych na Keyboardzie (choć pobierałam darmowe e-booki bezpośrednio ze strony Feedbooks), natomiast na Voyage czasem z tego korzystam, zwłaszcza gdy interesuje mnie jakiś dłuższy tekst, a oczy nie mają już siły na wpatrywanie się w komputer lub telefon. Przełączam stronę na tryb artykułu, ale normalny w przypadku blogów też się sprawdza. Trochę niewygodne jest przewijanie w dół, bo linijki tekstu skaczą z opóźnieniem, a gify dają głównie groteskowe efekty 😉 Muszę się jednak zmusić do odpalenia Feedly, żeby zobaczyć, czy da radę z niego tak korzystać. Albo zainteresuję się w końcu jakimś programem wysyłającym artykuły na Kindle.

Kolejna rzecz to słownik. W końcu zainstalowałam sobie słownik polsko-polski! Wcześniej miałam tylko kindle’owy słownik angielsko-angielski. Czemu tak? Nie mam pojęcia. Ogólnie rzadko korzystam ze słowników, ale skoro teraz jeden mam – może zacznę.

Okładka

Do kompletu wybrałam okładkę, która na niemieckim Amazonie opisana jest długim „Kindle Voyage Hülle Case – Fintie Ultra Slim Lightweight Schutzhülle Tasche Cover mit Auto Schlaf / Wach Funktion Standfunktion nur geeignet für Kindle Voyage”. Dostępna w kilkunastu wzorach/kolorach, kosztowała niecałe 17 Euro. Jest to smartshell, czyli Kindla się w nią wciska. Przyznam, że na żywo wygląda ładniej niż na zdjęciu, wydaje się też twarda i solidna, mocno trzyma urządzenie. Tak mocno, że nie mogłam go potem wyciągnąć! Odsłonięta jest tylko górna i dolna krawędź (tu jest wejście ładowarki), ale rogi są zabezpieczone, a to przy upadku najważniejsze. Z tyłu ma okrągłe wycięcie na włącznik. Nie korzystam jednak często z trochę dziwnie moim zdaniem umieszczonego guzika, bo okładka ma opcję automatycznego wybudzania – niesamowicie wygodną.

Kindle wygląda w okładce jak mały zeszyt:

zdjęcie-2
Po lewej okładka Bluecosto do Kindle Keyboard, po prawej okładka smartshell do Kindle Voyage.

Podsumowanie

Voyage ma też funkcję Time to Read, która jakoś specjalnie mnie nie zachwyca – na początku czytnik musi wyliczyć czas potrzebny do przeczytania książki, przez co wskazywana liczba rośnie zamiast się zmniejszać, a rozdział wyliczony na dwadzieścia minut czytałam dwa razy dłużej. Może to kwestia przyzwyczajenia się czytnika do mojego tempa czytania. Przyznam, że brakuje mi kropeczek z Keyboarda, które bardziej graficznie pokazywały, w którym miejscu książki się znajduję. Inna nowinka to PageFlip, który umożliwia „kartkowanie” e-booka, o której przypomniałam sobie dopiero w trakcie pisania tego tekstu i nawet raz jej nie użyłam… Jest więc jeszcze sporo rzeczy do odkrycia.

Ciężko wypowiadać mi się o czasie działania baterii, bo korzystam z Voyage bardzo nierównomiernie – czasem czytam na nim bez przerwy dwa tygodnie, a czasem na dwa tygodnie odkładam na półkę i nie zaglądam w ogóle. Od momentu wyjęcia z pudełka do pierwszego ładowania minęło 2,5 tygodnia, ale to trochę dlatego, że wyjeżdżałam na święta i postanowiłam dla pewności naładować Kindle przed podróżą. Ekranu z prośbą o podłączenie jeszcze nie widziałam.

W sumie Kindle z okładką kosztował 213,07 Euro (974 zł). Sporo, ale zakładam, że to urządzenie na następne kilka lat. Po miesiącu używania nie żałuję, że się na niego zdecydowałam – mimo wielkiej miłości, jaką darzę Keyboarda, na Voyage’u czyta się po prostu lepiej. I spokojnie potrafię sobie wyobrazić, że Voyage będzie mi służył kolejne pięć lat.

PS. Starego Kindle zwałam Kundelkiem, myślę natomiast, że nowy otrzyma miano Voyagera, bo oryginalna nazwa jakoś mi nie podchodzi. Zresztą niedawno potwierdził to pewien recenzent, przekręcając właśnie tak tę nazwę. W każdym razie – Live long and prosper 😉

 

5 komentarzy

  • Anna Siemomysła

    😀 Ale fajnie poczytać takie porównanie! Ja przygodę zaczęłam z Paperwhite’m, który służy mi dzielnie od dwóch lat. Bałam się dotyku, bo jestem osobą chyba jakoś obdarzoną mocą specjalną – żaden ekran mnie nie słucha. A jednak zaryzykowałam i jest to jedyne urządzenie z ekranem dotykowym, które nie sprawia mi problemów. Uwielbiam go, noszę przy sobie zawsze i w sumie chyba mam przy nim syndrom gadżeciarza. Potrafię głaskać obudowę 😉 No i znacznie mi ułatwia czytanie po angielsku – tak łatwo kliknąć w słowo i znaleźć jego znaczenie <3 Ogólnie to chyba najlepiej wydane na elektronikę pieniądze w moim życiu były.

  • Patryk

    Co do czasu, jaki pozostał do przeczytania rozdziału/książki. Na pierwszych kilku, czasami kilkunastu stronach szacowany czas jest niedopasowany, ale potem już lepiej wylicza i jest całkiem przyzwoicie. Oczywiście nie zawsze, u mnie po ponad roku użytkowania Kindle 7 Touch, wciąż zdarzają się jakieś błędne pomiary. Bardziej interesuje mnie ile procent przeczytałem 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *