Czytam

Ile można za tym lujem biegać?: „Lubiewo” Michała Witkowskiego

Wyleję z siebie frustrację już na początku, żeby nie przeszkadzała później – na bora najzieleńszego, czemu w tej książce ani razu nie pojawia się „tę”? Nawet tam, gdzie powinno być? O co chodzi, co się dzieje, czy to alternatywna wersja rzeczywistości, w którym słowo „tę” zostało zakazane???

Już, teraz mi lepiej. Zawsze chciałam tę książkę przeczytać, tzn. odkąd wyszła w 2004 roku. Zeszło mi tylko jedenaście lat.

Co za dużo, to niezdrowo

Czytając „Lubiewo. Bez cenzury” zastanawiałam się, co to miłego chcę o nim napisać, ale potem odkryłam, że jestem dopiero w połowie i mi przeszło. Bo „Lubiewo” jest zwyczajnie za długie.

lubiewo2Przede wszystkim, na początku trzeba się w tę książkę wczuć, załapać jej język, realia. I gdy już się zrozumie, o co tu chodzi, zaczyna się czytać z pewną ciekawością nawet, zwłaszcza gdy się zupełnie nie zna tego ciotowego środowiska. Tyle że ta ciekawość zaczyna znikać zanim jeszcze dotrzemy do tytułowej plaży, bo w kółko dzieje się tu to samo – cioty biegają z wywieszonymi językami za chujami, wydzwaniają do siebie, mówią w formie żeńskiej i wymyślają artystyczne przezwiska. Wszystkie są stare, grube i narzekają jak to kiedyś było lepiej. I tak w kółko przez 400 stron, te publiczne szalety, plaże nudystów, wspominki, marudzenia, luje z wojska i luje w parkach. I dziesięć stron dalej to samo, i trzy rozdziały dalej to samo.

Urok przeszłości

Zresztą ta część marudząco-wspominkowa okazała się najciekawsza. Taki typowo polski klimat „a kiedyś do było lepiej”, tęsknota za tym, co już nie powróci, wymieszana z czasami złotej młodości bohaterów: bo każdemu się wakacje zakładowe należały, krem był jeden, ale dobry, można było całe życie w szatni pracować i mieć spokój, kawka, herbatka, gatki-szmatki. No i luja łatwiej było złapać, nie wspominając o barakach radzieckiego wojska… a teraz to tylko zgniły zachód, konsumpcjonizm, geje-aktywiści, wykolczykowani, wytatuowani, ogoleni. Nie ma już ani prawdziwych ciot, ani nawet porządnych mężczyzn, męskich bez kosmetyków i siłowni.

I o ile nostalgiczne wspomnienie PRL-u doskonale wpisuje się w mit epoki, która bezpowrotnie odeszła, o tyle jakże irytujące jest to narzekanie na współczesność plus to przekonanie, że „my” jesteśmy lepsi od „nich” i mamy monopol na prawdę. Uch. Ale najgorsza jest powtarzalność. W zasadzie wystarczyłoby wybrać parę co ciekawszych rozdziałów, najlepiej prezentujących środowisko, parę znaczących historii osobistych, a resztę wywalić. A przecież były takie fragmenty, które pochłaniałam ze szczerym zainteresowaniem. W sumie jednak tak z 1/4 wystarczyłoby przeczytać, reszta to to samo, to już wiem, to już czytałam, a to co za jakieś androny? Ileż można, no ileż można.

Na razie mi starczy

Dlatego gdy dotarłam do ostatniej strony, odczułam przede wszystkim ulgę, że to już. I zniechęcenie, by czytać „Drwala”, który tyle czasu czeka na swoją kolej, ale co jeśli jest tak samo napisany, tak samo mnie wymęczy i w zasadzie w połowie będę wiedzieć już wszystko? Może za jedenaście lat…

PS. Zabawne uczucie mnie naszło, gdy bohaterowie książki wspomnieli o pewnym artykule z „Forum”, dokładnie tym, który ja też wiele lat temu czytałam, w jednym jedynym numerze „Forum”, jaki w moim życiu kupiłam. No proszę.

PS2. Kurde, aż tak stara nie jestem, ale jak w słowniczku zobaczyłam wytłumaczenie, że „Maryla” pojawiająca się w tekście to „Maryla Rodowicz” to się jednak dziwnie poczułam. Nawet by mi przez myśl nie przeszło, by mogła być jakaś inna Maryla albo że można by tego z kontekstu nie wyciągnąć.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *