Cenzura książek biblioteki
Opinie

Nie potrzebna nam cenzura, wystarczy zdrowy rozsądek

Logo Banned and Challanged Books
Logo Banned and Challanged Books

Z cyklu: tymczasem w Ameryce – według badań (na grupie 2244 osób) opublikowanych w lipcu tego roku, 28% dorosłych Amerykanów odpowiedziało twierdząco na pytanie „Czy uważasz, że istnieją takie książki, które powinny być całkowicie zakazane?”. W roku 2011 było to tylko 18% respondentów. Kolejne 24% w nowym badaniu nie jest pewne odpowiedzi. To oznacza, że tylko połowa wypowiedziała się jednoznacznie przeciwko cenzurowaniu książek. Larry Shannon-Missal, organizator badania, uznał wzrost z 18 do 28% w cztery lata za „zaskakujący”.

Z kolei aż 71% (z czego 35% zdecydowanie) uważa, że powinno wprowadzić się system oceniania książek podobny do tych filmowych czy growych (np. PEGI). Ale, co ciekawe, tylko 16% badanych chciało zakazywać jakiegoś filmu lub programu telewizyjnego. Deborah Caldwell-Stone z American Library Association twierdzi, że wynika to z tego, że wciąż uważamy, iż książki oraz słowa mają wielką moc przekonywania. Zwróciła też uwagę, że najwyraźniej edukacja w kwestii wolności obywatelskich w USA nie przebiega prawidłowo:

The fact that people are concerned about books speaks to the fact that people still believe in books and words as powerful things, that they have the power to change hearts and minds. However, it does reflect a concern of Office for Intellectual Freedom, that the easy idea that we simply ban a book we don’t like reflects on our civic education in the United States—that we’re not talking about, teaching about, thinking about the Bill of Rights and the First Amendment.

Tyle samo uważa też, że bibliotekarz powinien pilnować, by dziecko nie wypożyczyło z biblioteki nieodpowiedniej dla siebie książki, a nawet – by usunąć ze szkolnych bibliotek kontrowersyjne tytuły w ogóle. 60% chce usunięcia książek z wulgaryzmami, a 50% – z przemocą. 43% usunęłoby książki zawierające seks, a 37% – fragmenty o narkotykach i alkoholu. 36% nie zgadza się na obecność książek o wampirach w bibliotekach.

Oberwało się też księgom religijnym. 33% respondentów nie chce, by dzieci miały dostęp w bibliotekach szkolnych do Koranu, 29% – do Tory i Talmudu, a 13% – do Biblii. Dla równowagi – 26% nie życzy sobie obecności książek poddających w wątpliwość istnienie wszechmocnej istoty, a 19% – książek negujących kreacjonizm.

Zagrożeniem dla umysłów dzieci i młodzieży są nie tylko biblioteki, ale też e-booki. 3/5 respondentów uważa, że dzieci, które mogą korzystać z e-booków poza biblioteką mają większą szansę na przeczytanie nieodpowiednich treści. Jednocześnie 30% badanych przyznało, że kusiłoby ich przeczytanie zakazanej książki, a 40% – że chciałoby przeczytać książkę uznaną za kontrowersyjną.

System ocen dla książek nie martwi mnie aż tak bardzo jak robienie z bibliotekarzy cenzorów, bo zdaję sobie sprawę, że w definicji niektórych rodziców „tytuły niewłaściwe dla dzieci” to często te, które poruszają interesujące młodych tematy. W przypadku dzieci sprawa wydaje się teoretycznie łatwiejsza, bo istnieją kilogramy serii skierowanych do młodego czytelnika. Problem pojawia się w przypadku nastolatków – młody dorosły będzie chciał sięgać po „normalne” książki, niekoniecznie dostosowane specjalnie dla jego grupy docelowej. I nie ma w tym nic złego – poziom YA bywa różny, a gdy ja byłam nastolatką, czytałam wszystko jak leci, nie zastanawiając się, czy książka jest dla mnie odpowiednia czy nie. Z tego prostego powodu, że książka była książką; zawierała pewną treść, a skoro umiem czytać i mam dość rozumu, by wiedzieć, skąd się biorą dzieci, to znaczy, że mogę się z tą treścią zapoznać. Oczywiście jakieś tam ograniczenie na literaturę czysto erotyczną lub brutalną istniało, ale też nie leżała ona w centrum mojego zainteresowania (ale jeśli ktoś myśli, że jej nie czytałam, to się myli… taki wiek.)

Po pierwsze więc, nie rozumiem, czemu nastolatek nie miałby prawa sięgnąć po Rok 1984 czy Paragraf 22. Przeczytałam te książki w gimnazjum i długo żyłam w głębokim zachwycie nie ze względu na „brzydkie słowa” albo erotyzm, a ze względu na treści i idee, które ze sobą niosły. Nie rozumiem, czemu nie mógłby sięgnąć po Buszującego w zbożu czy Zabić drozda, które pisane są z perspektywy młodych ludzi i dla wielu stały się kultowe. Protesty wzbudzał nawet Władca Pierścieni, który dla wielu zapoczątkował przygodę z fantastyką.* Komplet książek Tolkiena został nawet spalony przez Christ Community Church w Alamagordo w stanie Nowy Meksyk. Powód? Satanizm.

Ale przywoływana już Caldwell-Stone stara się tłumaczyć respondentów zaznaczając, że to oczywiste, iż sprzeciwiamy się przemocy, bo przemoc zawsze jest zła, ale gdy patrzymy na wykorzystanie tej przemocy w konkretnej książce może się okazać, że wcale nie jest ona powodem do zakazywania danego tytułu:

For instance, the children’s “Curious George” series contains references to alcohol, and To Kill a Mockingbird contains an explicitly violent scene. It’s easy to say ‘violence is a bad thing’ from a broad perspective,but when we get down to actual facts and cases about particular books…would these 2,200 people ban To Kill a Mockingbird from school libraries? I think we would get a far different response on the survey if we actually got into the weeds and started talking about what books [people are] talking about.

Po drugie, wystarczy spojrzeć na listy najbardziej kontrowersyjnych tytułów, które na przestrzeni czasu były usuwane z bibliotek lub protestowano przeciwko ich obecności, by zobaczyć, jak wiele z nich w mniejszym lub większym stopniu dotyczy strefy seksualności. Rodzice nie chcą, by ich dzieci czytały książki nie tyle ze scenami erotycznymi, co dotyczące edukacji seksualnej! Książek, które ukazują inny światopogląd, nie są zgodne z ich religią, mówią o homoseksualizmie albo masturbacji. Bardzo brzydko śmierdzi mi to amerykańską pruderyjnością, bo wbrew temu, co się myśli, to jest jednak świętoszkowaty kraj. A dzieci i nastolatki potrzebują takich treści, mądrze i dobrze napisanych – szukają ich w bibliotece, bo albo wstydzą się rozmawiać z własnymi rodzicami, albo wiedzą, że od nich pewnych rzeczy się nie dowiedzą.

Czy system ocen książek informujące o odpowiednim wieku, przemocy, seksie, wulgaryzmach są formą cenzury? Trudno mi jednoznacznie powiedzieć. Takie systemy działają w przypadku filmów i gier komputerowych, ale oczywiście nie jestem na tyle naiwna, by wierzyć, że nastolatki i tak nie sięgają po teoretycznie niedozwolone im treści. Dla mnie system ocen książek sprawdzałby się co najwyżej w przypadku małych dzieci, gdy nie wiemy, czy jakaś książka nie będzie za trudna dla malucha albo za łatwa dla większego dzieciaka – i chodzi mi tu o rozwój intelektualny, nie treść. Nie wiem, na ile trudno jest dziś znaleźć książkę odpowiednią dla czterolatka. Czy może być taka sama jak dla trzylatka? Albo pięciolatka? Czy pięciolatek będzie już potrzebował bardziej rozbudowanej fabuły, mniejszej ilości obrazków? Czy w księgarni albo bibliotece ktoś pomoże nam wybrać coś odpowiedniego? Zakładam, że to są informacje, które rodzicom się przydadzą.

Tyle że próbuję wykonać tu pewne odwrócenie retoryki – cenzura, system ocen, to wszystko kojarzy się z zakazywaniem, ograniczaniem. System ocen, który będzie informował rodziców, pomagał dobierać książki dla dzieci, to coś pozytywnego. To narzędzie, które pomoże odnaleźć się z zalewie tytułów. Myślę, że pomysł nie jest zły, o ile zostanie prawidłowo zrealizowany, właśnie bardziej jako zachęta do wybierania książek, a nie forma cenzury.

Bo najważniejszy jest zdrowy rozsądek, towar niestety deficytowy. Cenzura jest też łatwiejsza, bo ogranicza się do prostego „to ci wolno, a tego nie”, gdy zdrowy rozsądek wymaga myślenia, zastanowienia się, pracy z dzieckiem i wspólnego przeglądania książek w poszukiwaniu wartościowych pozycji. Wymaga w końcu umiejętności dyskusji z dzieckiem, porozmawiania z nim o trudnych tematach, na które mógł natknąć się w trakcie lektury. Niewątpliwie nie rozmawianie i nie czytanie o pewnych rzeczach jest łatwiejsze. Tyle że wychodzi na szkodę kształtującego się młodego umysłu.

Nie zapominajmy też o roli wydawcy, bo cała sprawa z doborem książek ma też drugą stronę – co z tytułami, które rzeczywiście prezentują negatywne treści? Które popierają np. rasizm, pokazują go w pozytywnym świetle i nie zachęcają do krytycznej oceny, nie tłumaczą, czemu bezpodstawna nienawiść jest zła? Codziennie redaktorzy podejmują decyzję, by coś puścić do druku lub nie. W pewnym sensie muszą być cenzorami, muszą zastanowić się, czy pewne treści powinny być rozpowszechniane, czy lepiej ich nie puszczać. Codziennie muszą wybierać, jakie idee zaprezentuje ich wydawnictwo odbiorcom.

A na koniec zapytam – jak byście odpowiedzieli na pytanie „Czy uważasz, że istnieją takie książki, które powinny być całkowicie zakazane?” Bo ja bym odpowiedziała tak. Problem z tak sformułowanym pytaniem polega na tym, że sugeruje jednak odpowiedź. To nie jest pytanie ogólne „Czy powinno się zakazywać pewnych książek”, „Czy powinno się cenzurować książki?”. To jest pytanie, które wywołuje myślenie szczegółowe, każe sobie wyobrazić jakąś książkę, która powinna być zakazana. A osobiście czasem tak mam, że jak się mocno wkurzę, to chcę rozpalać stosik. Potem mi przechodzi. I pozostaje mi wierzyć, że edukacją można wytępić złe książki na tyle, by stosik nie kusił mnie tak bardzo.

* Wszystkie tytuły wzięłam ze strony Banned & Challenged Books prowadzonej przez American Library Association. Tam też znajdziecie więcej informacji na temat tego kto, co i dlaczego. A ja właśnie znalazłam na liście Powrót do Brideshead… jak ja kocham tę książkę…

Więcej w artykule „Harris Polls Growing Support for Book Banning, Ratings” w serwisie Library Journal,

w artykule „Ouch! Support for book banning grows in U.S., and poll shows most Americans want a rating system for books” w serwisie TeleRead,

oraz w artykule „Do Books Need a Rating System for Kids?” w serwisie Good EReader.

4 komentarze

  • Marša

    Mam wrażenie, że jakby zsumować wyniki tych ankiet, to pozostałoby w sumie nie tak wiele książek. Za to może w realiach polskich nie czytalibyśmy „Antka” we wczesnych latach podstawówki. To chyba była (kiedyś, czyli jakieś 20 lat temu, bo nie wiem jak jest teraz) lektura z klas 1-3? Może z czwartej? jeju, skleroza. Niemniej nikt mi nie powie, że to miękka puchata bajka 🙂 Wsadzanie na zdrowaśki do pieca pamiętam po dziś dzień, a przyznaję bez bicia, że nie doczytałam tego xD
    I wg mnie książek, które powinny być całkowicie zakazane nie ma. Acz do niektórych należy mieć przygotowanie, wiedzieć dlaczego powstały, jak powstały i jak je w związku z tym traktować. Być świadomym, że nie każda książka, to rozrywka na sobotni wieczór przy jazziku lecącym w tle i z mrożoną kawą w drugiej ręce. 🙂

    • Ag

      Ponieważ troszkę śledzę różne dyskusje głównie skupione na aspekcie religijnym (tzn. ludzie chcą zakazywać czegoś ze względu na swoją religię), zawsze lubię, gdy pojawia się argument z Biblią – bo tam krew, flaki, tortury, nikt normalny tak paskudnych rzeczy by nie czytał 😉 I to jest ten problem – wszystko da się pod jakąś cenzurę podciągnąć i na końcu niewiele by zostało.

  • Charlie Librarian

    Jako bibliotekarz zawsze z uwagą śledzę walkę amerykańskich bibliotekarzy o szeroko pojętą wolność słowa. U siebie w biblio mam książki, które ja osobiście uważam za szkodliwe, niepotrzebne , ale nie stawiam się w sytuacji cenzora. Nie moja w tym rola.

    Jeśli chodzi o młodzież to faktycznie często trzeba młodym człowiekiem pokierować, wskazać mu coś ciekawego i poszerzającego horyzonty, ale sam przecież czytywałem jako nastolatek powieści, które lekko mówiąc niewiele miały wspólnego z pruderyjnym wizerunkiem świata. I nie uważam, żebym jakoś na tym źle wyszedł, ale to być może tylko moje odczucia. Inna sprawa, że czytywałem też powieści stricte młodzieżowe, nie popadłem w jakiś ciąg książek erotycznych czy też pornograficznych. Jest też cała masa książek (horrory, thrillery, gore), które są brutalne, ociekające przemocą i seksem oraz obrzydliwością. I takich książek nie polecałbym młodzieży.

    Podobnie jak Marsa uważam, że nie ma książek, które powinny być całkowicie zakazane, ale lektura takich książek powinna być opatrzona komentarzem, wyjaśnieniami. Wystarczy przykład „Mein Kampf” niejakiego Adolfa H. – nie czytałem tej książki, ale z chęcią bym się zapoznał i organoleptycznie sprawdził co w tej książce jest i czy w ogóle coś jest. I nie mam zamiaru w ten sposób propagować nazizmu, od tego jestem daleki.

    System oceniania książek jak filmów i gier? Nie wiem jakie kryteria trzeba by było przyjąć? Ilość wulgaryzmów, występowanie opisów scen łóżkowych? I kto miałby się tym zająć?

    Zresztą w Polsce nie ma takiego systemu, który pozwalałby obywatelom kwestionować księgozbiór biblioteki, w taki sposób jak robią to Amerykanie. Oczywiście ludzie mogą mieć pretensje, że jakaś książka jest dostępna w bibliotece, ale ja nie słyszałem o podobnych akcjach jak USA.

    Cenzurowanie książek to ciężka sprawa. Dla jednego czytelnika scena łóżkowa z Harlequina będzie już wystarczającą podstawą do kwestionowania książki, a dla innego szczegółowy i barwny opis tortur jakie zadaje oprawca swoim ofiarom to jest to czego oczekuje od literatury.

    • Ag

      Dziękuję za rozbudowany komentarz 🙂 Właśnie pytanie, czy bibliotekarz powinien być cenzorem, czy też powinien tylko książki udostępniać… Mimo wszystko lepszy wydaje się model, w którym bibliotekarz stara się doradzać, proponować, ale nikomu niczego wypożyczyć nie zabrania, choć może powinien zwrócić czytelnikowi uwagę, że dana książka niekoniecznie jest dla niego najlepsza, tak w ramach informacji, nie zakazywania.

      Co do „Mein Kampf” to również nie czytałam, ale spotkałam się w paru miejscach z opiniami, że jest grafomańska i nudna. Widać po latach straciła urok…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *