Harry Potter 4 tomy
Opinie

Harry Potter to nie mój fandom

Dawno, dawno temu, w roku 2000, miałam lat dwanaście. Co oznacza, że byłam w szóstej klasie podstawówki. Ubóstwiałam wtedy Frances Hodgson Burnett, Jamesa Olivera Curwooda i Przygody Trzech Detektywów. To też rok, w którym wydano w języku polskim pierwszą książkę o Harrym Potterze.

zdjęcie
Zestaw niekompletny. Kamień filozoficzny akurat zaginął gdzieś w burzy przeprowadzki.

Po Kamień filozoficzny nie sięgnęłam z bardzo prostego powodu – bo czytali go wszyscy. Potem zaczęły wychodzić kolejne książki, a ja dalej żywiłam awersję do tego, co popularne, powszechne i bestsellerowe. Był to oczywiście głupi, dziecięcy snobizm, który z czasem przeszedł i pozwolił odkryć choćby Millenium. Nauczył mnie jednak ostrożności jeśli chodzi o wielkie hity, bo dobra literatura to jedno, a agresywny marketing to drugie. To z kolei pozwoliło mi uniknąć koszmaru 50 twarzy Greya, nauczyło krytycznego spoglądania na nowości i kierowania przede wszystkim własnym gustem. Szkoda, że ten rodzaj snobizmu nie wszystkim z wiekiem przechodzi, bo pewnie wiele osób odrzuciła wywyższająca się postawa książkowych pożeraczy, co to czytają Hemingwaya w deszczu (punkt dla tego, kto zgadnie z czego ten tekst).

Ale to dygresja. Zaczęło się gimnazjum, a ja dalej nie czytałam Rowling, czytałam Pratchetta. W kinie pojawiły się filmy, na które nie poszłam. Zaczęło się liceum. Pewnie jakoś w tym czasie adaptacje zaczęły trafiać do telewizji, więc w końcu obejrzałam Kamień filozoficzny. Zapamiętałam głównie piszczący głos aktora podkładającemu głos Rona. Nigdy nie lubiłam filmów z dubbingiem.

Poszłam na studia. Małż, wówczas jeszcze niskolevelowy, bo zaledwie jako mój chłopak, zaproponował mi kinowy maraton. Cykl zdążył już dotrzeć do Zakonu Feniksa, obejrzałam więc pięć filmów w pięć dni. I nic. Wtedy już powinnam wiedzieć, że jestem za stara, by włączyć się w fandom.

Tymczasem Internet tonął w nawiązaniach do Hogwartu – memy, cytaty, opowiadania, dowcipy. Przesiąkłam tym, bo nie miałam wyjścia, bo nie dało się uczestniczyć w kulturze bez znajomości Harry’ego Pottera. Nawet okulary lenonki stały się okularami Harry’ego. Zaczęłam rozumieć nawiązania, pewną dynamikę i emocje wywoływane przez postaci, ale nie potrafiłam ich dzielić. W filmach nudziła mnie powtarzalność motywu – przyjeżdżamy jesienią do szkoły, coś się dzieje zimą, na wiosnę Harry ratuje wszystkich, wakacje i od początku. Przenoszenie w czasie z Więźnia Azkabanu wywołało u mnie pianę na ustach, bo nie znoszę podróży w czasie (poza nielicznymi wyjątkami. Lubię Los cronocrímenes).

W bodajże zeszłym roku Małż zaproponował, by urządzić kolejny maraton, tym razem w domu, bo na Amazonie cały cykl był tanio do kupienia. Wyszły już wszystkie filmy, mogłam w końcu poznać całą historię w skondensowanej formie.

I dalej nic. Dlaczego? Szczerze mówiąc, nie wiem. Może naprawdę jestem za stara. Może to trochę co innego, gdy się dorasta z książkami, a one razem z czytelnikiem. Może gdybym w podstawówce przeczytała Pottera teraz pałałabym tą samą nostalgią do niego co do Curwooda czy Trzech Detektywów. A teraz jest już za późno. Przeczytałam w końcu pierwszy tom, Harry Potter and the Sorcerer’s Stone w języku angielskim i nie czuję nic. Pamiętam tylko, że przez pierwsze 40% (tak to jest, jak się czyta na Kindle’u) nawet nie jesteśmy w Hogwarcie, co trochę mnie zaskoczyło, bo w filmie etap z Dursleyami był chyba krótszy.

 

Być może chodzi o to, że niczego ta książka nie miała przede mną do odkrycia. Znam tę historię, znam już bohaterów, znam nawet ich przyszłość. Nie ma więc dla mnie niespodzianek, zaskoczeń, prawdziwego zmartwienia, czy też bohaterom się uda. Nie ma niespodziewanych zwrotów akcji, nie ma w końcu magii. Jest tylko nigdy nieustające niezrozumienie dla Quidditcha.

Nie ma więc ani sentymentu, ani emocji, ani magii. Ale za to jak bym chętnie przeczytała znowu Trzech Detektywów

5 komentarzy

  • Siemomysła

    Byłabym się kłóciła i rękę dała sobie uciąć, że pierwszego Harrego wydano w Polsce, gdy byłam w liceum, ale rok 2000 to był trzeci/czwarty rok moich studiów o_o
    To dlatego przeczytałam tak późno XDD
    Podobał mi się pierwszy, podobał mi się drugi, trzeci i czwarty też. Piaty mniej, szósty mnie znużył, siódmy głęboko zawiódł i jakiś taki niesmak zostawił, nigdy też nie kupiłam siódmego tomu, choć pozostałe posiadałam, jakoś nie był mi potrzebny komplet na półce. Z powodu niechęci do siódmego tomu, filmu na jego podstawie już nie czułam żadnej potrzeby oglądać i nie obejrzałam do dziś.

    Curwooda i Burnett czytywałam razem ze Szklarskim i Mayem. „Trzech detektywów” nie znam. Za to teraz zachciałam poznać.

    • Ag

      Wikipedia podaje 2000, więc na tym się oparłam, nie powiem, żebym pamiętała takie szczegóły z mego życia wczesnego 😉

      „Trzech detektywów” wypożyczałam ze szkolnej biblioteki, polowałam na brakujące tomy, bo tego było z 50. Trzech chłopaków rozwiązywało różne zagadki… i wpadali w prawdziwe kłopoty, pamiętam, że raz skończyli uwięzieni i związani w jakiejś piwnicy, ale oczywiście się wydostali. Nie pamiętam teraz, czy rzeczywiście było takie dobre, ale wtedy strasznie je lubiłam. W ogóle pomysł kryminału dla nastolatków wydaje się fajny.

  • Siemomysła

    Nie neguję daty, to po prostu wrażenie takie, że rozmawiałam o tym z ludźmi z liceum, ale przecież mogłam rozmawiać z nimi i w czasie, gdy studiowałam. To było jednak daaaawnooooo XD
    A pomysł kryminału dla nastolatków i owszem też mi się zawsze podobał. Chmielewska takie popełniała. A teraz chyba „Felix, Net i Nika” Kosika też są w tym klimacie, nie?

    • Ag

      Szczerze mówiąc to się na współczesnej literaturze dla młodzieży zupełnie nie znam. Sprawdziłam sobie Felix, Net i Nika i to widzę nawet jakieś kryminalno-sci-fi jest, fajnie wygląda. W sumie też nigdy Pana Samochodzika nie czytałam, a to duża rzecz.

      Fajnie, że do wyboru jest coś poza „Igrzyskami Śmierci” i „Niezgodną”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *