Czytam

MacGyver na Marsie

a5afc8383464d25608adf96483b96de2Najpierw myślałam, że to będzie Robinson Cruzoe na Marsie, ale biorąc pod uwagę  liczbę przeróbek dokonanych w łazikach i statkach kosmicznych, lepiej pasuje MacGyver. Zresztą MacGyvera lubiłam za młodu bardziej.

Taśma klejąca działa niemalże w próżni. Taśma klejąca działa wszędzie. Taśma klejąca jest magiczna i powinna być czczona.

Mark Watney utknął na Marsie. Jego załoga myśli, że zginął w trakcie burzy i ewakuowała się z planety. Ale on żyje i nie zamierza się poddawać. Będzie hodował na Marsie ziemniaki. Będzie przerabiał wszystkie dostępne urządzenia. Będzie zbierał do torebek własne odchody i kisił się z nimi tygodniami w łaziku. Przejedzie  tysiące kilometrów marsjańskich nizin. Będzie rozpalał ognisko pośrodku bazy i jeśli myślicie, że to najniebezpieczniejsza lub najgłupsza rzecz, jaką zrobi, to się mylicie.

Marsjanin Andy’ego Weira, tak na pierwszy rzut oka, nie jest wybitnie napisaną książką. Do podziału na trzecioosobową narrację na Ziemi i Hermesie oraz dziennik Watneya na Marsie wkrada się dodatkowa „zewnętrzna” narracja, której autor nie potrafił upchnąć w dwóch poprzednich. Brzydko wyglądało to na słaby warsztat pisarski i wybijało z rytmu. Także rozdziały można było inaczej zbudować – a tak w każdym mamy trochę dziennika, trochę relacji wydarzeń z NASA, trochę innych, losowych informacji. Trochę łatwego do uniknięcia chaosu.

Ale na dłuższą metę problemy z narracją nic nie znaczą – liczą się tylko emocje. Książka wsysa czytelnika jak próżnia astronautę na statku z wielką, wielką dziurą. Przede wszystkim zaś – przejmowałam się. Martwiłam się. Zależało mi na sukcesie bohaterów i musiałam sobie zrobić dwudniową przerwę przed 24. rozdziałem, bo myślałam, że teraz to już koniec, że wszystko szlag trafi (bo nie wiedziałam, że dalej będzie jeszcze trudniej…) i bałam się dalej czytać.

Watney jako postać ma ten olbrzymi plus, że ze stresem radzi sobie za pomocą dowcipów i sarkazmu, darowując czytelnikowi rzewne pierdololo o tym, jak to mu źle. Watney jest konkretny, skupiony na zadaniu, niezwykle inteligentny i dowcipny, nawet jeśli są to niezbyt wysokich lotów dowcipy o cyckach. Watney po prostu robi to, co musi robić, nie załamując się i nie poddając, dzięki czemu nie musiałam przewracać oczami na widok długich akapitów pełnych nudnej dramy. Dokładnie takich ludzi jak on powinniśmy posyłać w kosmos.

MAV: Wysyłacie mnie w kosmos w kabriolecie.

Houston: Płótno Habu będzie zakrywać dziury. Zapewni wystarczająco opływowy kształt w atmosferze Marsa.

MAV: Wysyłacie mnie w kosmos w kabriolecie z zamkniętym płóciennym dachem. Dużo lepiej.

Trochę też w podejściu przypominał mi cykl o Tomie Ripleyu. Lubię te książki, bo główny bohater zawsze dosyć szczegółowo omawia, jak zamierza coś zrobić, a że sporo kombinuje, to sporo też musi planować, a potem często improwizować. Tak samo Watney przytacza wszystkie obliczenia, które robi i opisuje, jak naprawia/przerabia poszczególne elementy marsjańskiego wyposażenia. Bardzo lubię ten typ narracji, tę szczegółowość i skupienie na konkretach. Zwłaszcza że rzadko można znaleźć historię po prostu o przetrwaniu, a nie o czymś innym. Ostatni raz czytałam Drogę McCarthy’ego – choć oczywiście w zupełnie innym klimacie – w podobny sposób skupioną właśnie na kwestiach przetrwania, znajdowania schronienia i jedzenia itd. Aczkolwiek wynikało to chyba głównie z suchej narracji i braku rozbudowanych przemyśleń bohaterów, bo przecież i tam można było doszukać się wątków o czymś więcej. A Marsjanin to walka o przetrwanie oraz kombinatorstwo w stanie czystym.

Oczywiście Watney wszystko przedstawia w sposób bardzo uproszczony, ale że mam humanistyczną duszę, nie zastanawiałam się nad szczegółami spalania wodoru i przyjmowałam, że nasz sympatyczny botanik/inżynier wie, co robi. Jedyne, co nie daje mi spokoju, to kwestia ziemniaków – Watney nawoził je własnymi odchodami, a te podobno nie nadają się do tego celu i byłyby szkodliwe. Cytując za Wikipedią:

Zetknięcie się z nieodpowiednio lub niecałkowicie skompostowanymi ludzkimi odchodami może być niebezpieczne, ponieważ mogą one zawierać bakterie i inne patogeny związane z chorobami ludzkimi. Z tego powodu kompost z odchodów ludzkich nie powinien być używany jako nawóz bez uprzedniego upewnienia się, że jest on całkowicie przetworzony. […] Centrum Technologii Alternatywnej z Walii to zaleca również nieużywanie nawozu z ludzkich odchodów bezpośrednio przy warzywach, takich jak sałata, która rośnie przy ziemi, […].

Obawiam się, że Watney nie miał ani odpowiedniego sprzętu, ani nie odczekał zalecanych 3 miesięcy – 1 roku, w trakcie których odchody zamieniłyby się w bezpieczny nawóz.

Tak samo w którymś miejscu Watney przyznaje się do zjedzenia surowych ziemniaków. Czy od tego się przypadkiem nie choruje? Internet podpowiada, dotyczy to głównie zazielenionych lub kiełkujących bulw, ale będąc na Marsie osobiście nie ryzykowałabym gorączki tudzież biegunki. Zgaduję, że tego typu problemów w książce jest więcej, chętnie przeczytałabym opinię kogoś, kto się zna na chemii i umiałby wskazać problemy z innymi pomysłami głównego bohatera.

Ciekawostka dla wszystkich początkujących autorów – Marsjanin zaczynał jako self-publishing. Następnie prawa do wydania kupiło wydawnictwo, a teraz szykuje się film. Dwie godziny Matta Damona na Marsie? Oglądałabym! Jest to więc kolejna historia pokazująca, jak wiele potrafią osiągnąć samopublikujący się autorzy. Niestety, wciąż dotyczy to zagranicy. Ale kto wie…

Dawno się tak dobrze nie bawiłam przy książce. Marsjanin jest napisany bardzo przystępnie, więc czyta się szybko i łatwo. I sama nie zauważyłam, kiedy mój sceptycyzm (ale ja na początku każdej książki jestem podejrzliwie nastawiona…) przerodził się w żywe zainteresowanie i gorące kibicowanie Watneyowi. Jestem zdecydowanie na tak.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *