Piszę

CampNaNo – pierwsze wrażenia i fragment tekstu (relacja #1)

Mapa na cały miesiąc dostępna tutaj.
Mapa na cały miesiąc dostępna tutaj.

1 kwietnia wystartował Camp NaNoWriMo, który od właściwego NaNoWriMo różni się tym, że nie trzeba naklepać aż 50 tys. słów w miesiąc lecz można samemu ustalić sobie cel. Oczywiście celem może być i 100 tys. słów, ale zdecydowałam się na skromne 10 tys., by mieć w kwietniu też czas na inne projekty.

Camp ma też bardziej kameralny klimat, bo zamiast interakcji z dowolnie dużą grupą pisarzy trafia się do internetowego „domku”, mieszczącego 12 osób. W tak małym gronie można się porozumiewać na czacie i przyznam, że cały czas mam go otwarty w oddzielnej zakładce, by nie przegapić niczyich postępów i przydatnych rad.

Sami organizatorzy również pamiętają o codziennym motywowaniu uczestników, przesyłając porady od różnych autorów. Takiej przykładowo wskazówki udzieliła I.W. Gregorio:

Hold yourself accountable. If you’re not the type of person who responds to “rewards” (or if you’re like me, and sometimes give yourself a “pre-ward” bite of cookie before you get your writing done for the day), consider giving yourself a disincentive not to work.

One of my favorite tips is to write a check to an organization you dislike, and send it if you don’t get your work done for the day. It worked for my environmentalist husband—I threatened to send a check to Exxon Mobil, and he got his work done in record time.

Brzmi groźnie, ale może powinnam spróbować ten metody, skoro motywacja pozytywna nie zawsze działa…

Jak mi idzie pisanie? Mam już ponad 4 tys. słów, ale chwilowo się zacięłam. Być może pomożecie mi ruszyć z miejsca pisząc parę miłych słów o pierwszym fragmencie „Ognistego”, który wam niżej prezentuję? Aczkolwiek nie spodziewajcie się za wiele – przeglądając tekst znalazłam kwiatek w postaci „włosów w kolorze włosów”, więc strach pomyśleć, co jeszcze mogłam przegapić 😛

Miłego czytania! A NaNo w swojej lżejszej postaci jest równie sympatycznym i pozytywnym doświadczeniem co listopadowa edycja.

Ognisty (tytuł wciąż roboczy)

Starszy mężczyzna złapał Zygfryda pod łokieć, pomagając zejść mu z wozu. Mag uśmiechnął się w podziękowaniu, jednocześnie powstrzymując niewielką grudkę wymiotów napływającą do gardła, ale mężczyzna tylko pokręcił głową z rezygnacją.

Za to Zygfryd lubił mieszkańców Pstrągowa – nie zwykli urządzać awantur z byle powodu. A mieli prawo do niezadowolenia, bo narobił im dziś trochę kłopotów. Zresztą nie tylko dziś. Pewnie zareagowaliby gorzej, gdyby nie znali maga i nie byli przyzwyczajeni do jego dziwactw.

Zrobił parę kroków i zaczerpnął górskiego powietrza. Pachniało jednak przede wszystkich dymem z pobliskiego paleniska, musiał więc wstrzymać kolejną falę mdłości. Zaczynał żałować teleportacji, ale sprawa była pilna – podróż konwencjonalnymi środkami transportu trwałaby zbyt długo. Już i tak zmarnowali cenny czas, gdy list pokonywał trasę przez pół kontynentu z Pstrągowa do stolicy. Zygfryd zmarszczył w złości brwi na myśl, że rok temu uległ Radzie Magicznej, gdy ta nakazała mu powrót. Nigdy nie powinien opuszczać tego pięknego, ukrytego między górami miasta, gdzie hodowano smoki.

Przechadzka znajomymi ulicami poprawiła mu szybko humor. Domy o spadzistych dachach i małych oknach, przytulone do siebie na zboczu góry, sprawiały wrażenie skulonego stada śpiących zwierząt.  Nad zabudowaniami rozciągały się pastwiska, a jeszcze wyżej – wąskie przejścia prowadzące do jaskiń. Wkrótce ustąpiły ból głowy oraz mdłości i w Zygfrydzie obudziła się nostalgia, tęsknota za społecznością, która żyła tak blisko siebie. Co prawda gdy opuszczał Pstrągowo nie cieszył się już taką sympatią jego mieszkańców jak na początku, ale ostatni rok spędził głównie na użeraniu się z innymi magami, w związku z czym był gotowy przyjąć dowolną ilość wyrzutów, byleby górale przyjęli do z powrotem.

Jego długie, ognistorude włosy przyciągały uwagę. Ludzie rozpoznawali maga i pozdrawiali go uprzejmie, ale podejrzliwie spoglądali na miedziane pasma, błyszczące w słońcu.

– Będą problemy?

– Na razie chyba nie. Wypalił się na przełęczy. Dobrze, że strumień był blisko.

Zygfryd obejrzał się na rozmawiające kobiety. Skinęły mu głowami, ale zrobiły zapobiegawczo krok do tyłu. Ach, kobiety! Te ze stolicy nudziły maga przeraźliwie i nawet gdyby Eilana go nie wezwała, w końcu sam by uciekł do Pstrągowa, tylko dla kobiet. Nie były tak piękne i wymuskane jak mieszkanki stolicy, lecz ogorzałe i silne. Za to miały bystre umysły, potrafiły być szczerze do bólu i nie pozwalały, by ktokolwiek wchodził im w drogę bez ponoszenia konsekwencji. Powiedziałby wręcz, że były trochę straszne. Mierzył się wzrokiem z pulchną dziewczyną o włosach koloru słomy oraz jej towarzyszką z czerwonymi policzkami, nabrzmiałymi jak świeże jabłuszka. W końcu ta niższa, pulchniejsza, westchnęła przeciągle i podeszła do niego.

– Dobrze, że przyjechałeś. Nasza mag nie radzi sobie ze smokami tak dobrze jak ty.

Przypomniał sobie, że dziewczyna miała na imię Rama. Zastanawiał się, kim była mag przysłana na jego miejsce, ale nie chciał zaczynać od wypytywania o to. Mogłoby to zostać źle odebrane, jakby próbował wygryźć konkurencję. Tak przynajmniej pomyśleliby w stolicy – Rada ściśle określała zasady działania na terytorium innego maga. Ale w Pstrągowie zawsze mieli mało cierpliwości do zasad ludzi z południa…

– Jeśli uda ci się uratować nasze smoki, możesz liczyć na najlepsze smakołyki – powiedziała Rama, nim zdecydował się jednak zapytać o nową mag. – Mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze moje konfitury. I rybę z czosnkiem.

– Ach! – Rozpromienił się na wspomnienie.

– O ile oczywiście obiecasz, że nie spalisz mojego domu.

– Obiecuję nie sprawiać problemów. Niczego tak nie pragnę jak pomóc starym przyjaciołom w potrzebie.

Chciała poklepać go w ramię, ale przez różnicę wzrostu nie dosięgała tak wysoko i szturchnęła go zamiast tego pięścią pod obojczyk. Był to przyjazny, ciepły gest, charakterystyczny dla tych ludzi, którzy nie odczuwali wstydu z powodu dotyku tak jak w stolicy i chętnie okazywali sobie sympatię uściskami, poklepywaniami i całusami. Zygfryd odwdzięczył się, zostawiając wilgotny ślad po całusie na jej policzku.

Po wymianie uprzejmości nastąpiło rozluźnienie atmosfery. Mieszkańcy Pstrągowa dalej spoglądali na niego podejrzliwie, ale ich ostrożność nie wynikała z braku zaufania do Zygfryda, a jedynie – do jego nieumiejętności panowania nad własną mocą. Nie mógł mieć im tego za złe, ostatecznie omal nie spalił doszczętnie ich osady. Gdy wjeżdżali do miasta, zauważył opuszczone zgliszcza domów tuż przy przełęczy; widać albo nie zdecydowano się ich odbudowywać albo inne naprawy okazały się pilniejsze. Mag powiedziałby nawet, że przyjęli go z przesadną jak na okoliczności gościnnością. Był im za to wdzięczny. Zdawał sobie sprawę, że nie jest jednym z nich i nigdy nie będzie, ale zawsze traktowali go równo, podśmiewając się tylko czasem z jego obyczajów południowca.

Eilana czekała na niego przed gospodarstwem, które prowadziła z bratem i jego rodziną. Twarz i przedramiona miała brązowe od letniego słońca, a ciemne włosy, zwykle związane w warkocz sięgający pasa, tym razem były rozpuszczone i rozczochrane. Wielkie, fiołkowe oczy wypatrywały maga z przejęciem, ale Eilana przygryzała pełne, mięsiste usta, jak miała w zwyczaju robić, gdy powstrzymywała złość. Dwa koty – jeden czarny w białe plamy, a drugi rudy i paskowany – kręciły się wokół jej bosych, brudnych od piasku stóp. Na sobie miała robocze spodnie i luźną, jasną koszulę, dociskaną do piersi ciężkimi koralami. Wyglądała, jakby o pojawieniu się Zygfryda dowiedziała się dopiero przed chwilą i próbowała się przygotować na jego przybycie, ale w połowie zmieniła zdanie, zdając sobie sprawę, że i tak nie zdąży się wystroić. Gdy w końcu do niej podszedł w aureoli czerwonych włosów, od razu przypuściła atak, wiedząc, że dłużej nie powstrzyma wzbierającego gniewu.

– Przybyłeś bardzo szybko – skarciła go.

– Eilana! – Przyciągnął ja do siebie, chciał pocałować, ale wyszarpnęła się brutalnie, policzkując go.

– Wystarczyło parę miesięcy na tych przeklętym, dzikim południu, byś zapomniał manier! Nie będzie żadnego obściskiwania, póki z tobą nie skończę!

– Ponad rok… – poprawił ją cicho, rozcierając obolałą twarz. To nie było delikatne uderzenie, nie droczyła się z nim. Przepełniała ją furia. Patrzyła na niego wielkimi oczami drapieżnika zagonionego przez myśliwego w róg, mimo opalenizny widać było, jak czerwieni się z emocji.

– Jak się tu dostałeś?

– Podróżowałem ze smokami.

– Ale?

Od razu wiedziała, że jest jakieś „ale”. O ileż łatwiej byłoby przyjąć tylko częściowe tłumaczenie, zakończyć sprawę na smokach. Ale Eilana nie ulegała pokusie niedopowiedzeń.

– Wiesz, że one trzymają się z dala od ludzi. O was mają szczególnie złą opinię. Niby brzydzą się swoimi młodszymi kuzynami, tak słabymi, że dają się ludziom hodować jak trzoda chlewna, ale was też trochę za tę sytuację winią.

Założyła ręce na piersi, czekając, aż opowie wszystko.

– Podrzuciły mnie blisko, ale wciąż o kilka dni drogi stąd, może nawet tydzień. Sprawa jest pilna, nie możemy marnować czasu i… – przerwał, wiedząc, że takie tłumaczenie nie pomoże. – Teleportowałem się. Trochę mnie skołowało, ale nic mi nie jest.

– Nieprawdą jest więc, że znaleźli cię nieprzytomnego?

Westchnął przeciągle.

– Po tym, jak się teleportowałem na przełęcz, byłem wykończony, musiałem odpocząć. Wiesz, jak to jest z czarami. Ale niczego nie podpaliłem.

– Powiedzieli mi…

– Mech się trochę zwęglił, to wszystko. Strumień był blisko.

Trochę się uspokoiła, widząc, że jest z nią szczery.

– Jak się czujesz?

– Już lepiej.

– Specjalnie w liście napisałam, byś nie korzystał z magii. Nie będę powodem, dla którego zamienisz się w kupkę popiołów, rozumiesz? Nie pozwalam ci na to.

– Ale tym razem to naprawdę jest moja praca. Jeśli smoki są chore… muszę się tym zająć jak najszybciej – wyjaśnił spokojnym tonem.

– Myślisz, że to takie proste? Nie dziwi cię, że list dostałeś ode mnie, a nie od burmistrz? Albo mag? Co powiedziała Rada Magiczna na twój wyjazd?

Wzruszył ramionami.

– Och, ty! – Krzyknęła ze złością, ale też lekkim rozbawieniem. Uderzyła go w bok, tym razem karcąc go łagodnie. Przyjął to jako dobry znak – zaczynała mu wybaczać. – Nie wiem, czemu jestem taka głupia. Mam z tobą same kłopoty. Jesteś chory, a zupełnie o siebie nie dbasz, nie słuchasz mnie, nadużywasz magii. I jeszcze narażasz się Radzie. Martwiłam się o ciebie, nie potrafię przestać się o ciebie martwić. Gdybym wiedziała, że zachowasz się tak głupio, nie napisałabym tego listu.

– Też tęskniłem.

Eilana zaczęła w zakłopotaniu przeczesywać włosy palcami. Gniew zaczął ustępować miejsca radości, że Zygfryd był cały i bezpieczny. Myślała o nim często i wciąż przechowywała ususzone płatki kwiatów, które jej przynosił. Spojrzała w jego oczy, szeroko rozstawione po obu stronach orlego nosa. Zbadała uważnie tęczówki – gdy się poznali, były zielone z ledwie pojedynczą czerwoną plamką w lewym oku. Teraz zauważyła, że przybyło przebarwień, zaczynały dominować. Pogładziła Zygfryda czule po twarzy.

– Chodź, odpocznij. Lepiej będzie, jeśli spędzisz u mnie parę godzin. Wszystko ci wytłumaczę.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *