Czytam

Marcowe lektury

Marzec był czytelniczo raczej spokojny. Długo się rozkręcałam, zabrałam za „Diunę”, choć w kolejne była „Mona Liza Turbo”. Niespodziewanie wyskoczyła mi „Zaginiona dziewczyna” w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki „Books to Movies” na Booklikes.

6e4e52a635cc0a5adc01d91b2b1cf62aDiuna, Frank Herbert – Po pierwszych kilkunastu stronach zatrzymałam się, by pomyśleć „coś tu jest nie tak”. Albo autor ma zupełnie niestrawny styl, albo tłumacz zawalił. Przypomniałam sobie też, że z miesiąc temu guglałam tłumaczy Diuny, bo to chyba kontrowersyjny temat. W związku z czym będzie teraz oftop:

Czytałam tłumaczenie Marka Marszała, czyli to dobre. W przeciwieństwie do tego Łozińskiego. Tak, Łoziński to ten od nowego tłumaczenia Władcy Pierścieni. W moich poszukiwaniach trafiłam na tę analizę tłumaczenia. Nie będę się wykłócać nad przekładem poszczególnych terminów, ale nie mogę zrozumieć, jak można było poprzez tłumaczenie zmienić sens tekstu oryginalnego albo wyciąć (!) fragmenty tekstu. Cieszę się, że mam jednak tłumaczenie Marszała.

Wracając do samej książki – napisana jest bardzo dobrze, musiałam tylko przedrzeć się przez tę pierwszą scenę, poznać lepiej postaci i realia, wkręcić się w świat. Diunamoże nie pochłonęła mnie całkowicie, ale jest jedną z tych książek, które są szczegółowo dopracowane, rozbudowane. Na końcu książki znajdziemy dodatki o bohaterach, ekologii, religii oraz słowniczek i mapkę. W samej powieści znajdziemy mnóstwo dopracowanych szczegółów, cały wielki, wspaniały, pustynny świat. Uwielbiam takie książki. Uwielbiam, gdy autor się stara, gdy autor nie pozostawia nierozwiązanej nawet najdrobniejszej kwestii. Gdy powołuje do życia cały świat.

I czerwie. Nie oszukujmy się, nie można nie kochać czerwi.

Mam tylko jeden problem – mimo Gary’ego Stu Paula i Mary Sue Alii (co było miejscami naprawdę irytujące) kończy się dokładnie w miejscu, w którym mogło by się zaczynać, a ja nie planowałam w tym roku czytać reszty cyklu. A teraz trochę bym chciała, chcę wiedzieć, co dalej będzie z Diuną. Tak, z Diuną, tudzież Arrakis, bo z postaciami mam ten problem, że mnie nie przekonują. Lady Jessica w którymś momencie robi się zupełnie zagubiona, a Alia to podręcznikowa Mary Sue. Z Muad’Dibem bywa różnie – momentami wie wszystko, wie wszystko, jest irytująco doskonały (zwłaszcza w środkowej części książki), a momentami jednak jest w nim trochę realizmu, zmaga się z przeciwnościami, ma problemy, popełnia błędy, co go trochę ratuje. Lepiej już chyba od głównych bohaterów wypadli ci drugoplanowi.

Ale zalesioną Diunę bym zobaczyła… może w przyszłym roku.

gonegirlZaginiona dziewczyna, Gillian Flynn – najpierw obejrzałam film, potem przeczytałam książkę. I niestety jest tak, że można wybrać albo jedno, albo drugie, bo gdy już zna się wielki zwrot akcji, historia nie jest już tak pasjonująca. Dlatego trochę ciężko ocenić mi samą książkę – ale film, będący wierną adaptacją, miał intensywną, trzymającą narrację, prawdopodobnie także z powodu muzyki. Ben Affleck, którego normalnie nie lubię, idealnie pasował do roli Nicka. Tak samo Rosamund Pike była świetną Amy, choć w książce jest obraz jest pełniejszy, lepiej zrozumiały. Zresztą Amy to postać, która zasługuje na zapamiętanie – drobiazgowa, zdeterminowana, mistrzyni manipulacji i kompletna wariatka. Tak samo postaci drugoplanowe – postaci drugoplanowe – Tyler Perry stworzył wyrazistego, krzykliwego Tannera, dokładnie takiego, jakim miał być w książce; a Neil Patrick Harris udowodnił, że potrafi zagrać więcej niż jedną rolę. W historii można się oczywiście paru drobiazgów przyczepić (działania policji, nieszczęsna scena z kradzieżą pieniędzy), ale nie zmienia to faktu, że opowieść wciąga i zachwyca.

Ale radziłabym najpierw przeczytać książkę ze względu na lepsze przedstawienie Amy, a potem obejrzeć film.

Jenny Trout’s recap of „50 Shades of Grey” trilogy – przeczytanie tych opracowań zajęło mi tyle czasu, że mogłabym na ich miejsce przeczytać ze dwie dobre książki w marcu. Ale ostatecznie warto było, bo Trout jest niesamowicie mądra i zabawna, bawi i uczy. wytykając akapit po akapicie błędy merytoryczne i językowe, dziury fabularne, brak warsztatu i zwyczajne bzdury oraz obrzydliwości. A że jest też fanką BDSM, naprawia jego fałszywy obraz w książkach James. Poza tym dobrze jest wiedzieć, że gdzieś tam na świecie są inni ludzie, którzy widzą, że ta książka to gówno i nie boją się głośno powiedzieć, że to gówno. Przemoc nie jest romantyczna i kropka.

Więcej na ten temat (wraz z przykładami) pisałam tutaj. A najlepiej przeczytajcie recapy Jenny, polecam gorąco.

Jak będzie w kwietniu – zobaczymy. Będę pewnie więcej pisać niż czytać, bo zaczyna się Camp NaNoWriMo!

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *