Czytam

Marcowy kącik filmowy: zdmuchnięty domek z kart

Trzeci sezon House of Cards nie utrzymał poziomu wcześniejszych odsłon. Bo – nie oszukujmy się – oglądamy ten serial dla Francisa Underwooda. A tego w tej serii zabrakło.

frank

Po pierwsze, Francis zbyt rzadko zwraca się do widza. Siłą tego serialu był bezpośredni, intymny wręcz kontakt między fikcyjną przecież postacią a widzem. Underwood mówił obserwatorom to, czego nie mówił nikomu innemu. Zdradzał swoje prawdziwe motywy i uczucia, wyjaśniał zawiłości intryg. W trzecim sezonie tego nie ma i momentami miałam poważne problemy, by zrozumieć, o co Francisowi chodzi. Bo nie uwierzę, że na poważnie traktuje America Works, po prostu nie uwierzę. A mimo to żadnego komentarza na ten temat nie dostajemy. Zabrakło mi tworzenia tej wyjątkowej relacji. Po drugie zaś, Underwood jako prezydent stracił pazur. Ma to pewien sens, bo rola prezydenta ogranicza możliwość naprawdę brudnych zagrywek (ciężko kogoś wepchnąć pod pociąg, gdy się jest na tym stanowisku… dosłownie, oczywiście), ale z drugiej strony odbiera nam to, co tak kochaliśmy w ten postaci. Kibicowaliśmy przecież Francisowi nie dlatego, jaki był, ale wbrew temu, jaki był.

Ten sezon ukradł jednak Doug. Zafiksowany na swoim zadaniu, uparty, wierny jak pies, okazał się postacią bardzo dobrze i spójnie skonstruowaną, choć można by też powiedzieć, że zbyt prostą i przewidywalną. Rzeczywiście, śledzenie jego wątku dawało tyleż przyjemności, co raczej satysfakcji, że Doug postępuje dokładnie tak jak się po nim spodziewałam i nawet na chwilę nie wyszedł ze swojego schematu. Poza tym, po prostu lubię tę postać.

Mój ulubiony gif z Francisem. Wrzucam, bo mogę.
Mój ulubiony gif z Francisem. Wrzucam, bo mogę.

Jeszcze słowo o zakończeniu. Ciężko oczywiście przebić słynne stukanie Underwooda w biurko, ale zakończenie trzeciego sezonu rozczarowuje mnie nie tyle pod względem treści, co pod względem wykonania. Wygląda, jakby ktoś tępym nożem ciachnął taśmę filmową. Jest po prostu słabo wykonane. Mam wrażenie, że zabrakło mu mocy, zaznaczenia, że wydarzyło się coś przełomowego. Co zaś do samego odejścia Claire – od pierwszego sezonu pojawiały się oznaki, że Claire może w końcu stracić cierpliwość, pytanie brzmi więc nie dlaczego odeszła, ale – dlaczego tak późno? Claire ma za duże ambicje, by w nieskończoność być tylko pomocnicą męża, ozdobą na jego scenie. Spodziewam się co najmniej, że sama postanowi kandydować na prezydenta.

W sumie trzeci sezon House of Cards oglądało mi się najlepiej wtedy, gdy przestawałam o nim myśleć jako o dramacie politycznym, a zaczynałam – jak o dramacie obyczajowym. Więcej niż wielkiej polityki i intryg, znalazłam tu małżeńskich kłótni i osobistych dramatów. I nie powiem, sprawiły mi one pewną przyjemność, ale nie były tym, czego oczekiwałam.

Ale, jak już powiedziałam, nie oglądamy tego serialu dla Douga. Nie dla Claire. Dla Francisa. A temu chyba jednak brakuje wizji, o której tyle opowiada. Czy brakuje jej też scenarzystom?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *