Czytam

Filmowy przegląd lutego – Oskary

Notka Oskarowa, tak jak w zeszłym roku, miała być przed galą wręczenia nagród, ale się pochorowałam, nie obejrzałam połowy filmów i w ogóle wyszło jak zawsze. Przegląd filmowy też miał się pojawić oddzielnie… zamiast tego będzie notka po tzw. opadnięciu emocji, krótko i na temat. Miłego oglądania.

Wiemy więc, że wygrał Birdman – i bardzo mnie to cieszy, bo nie ma nawet jednej, najmniejszej rzeczy, której nie kochałabym w tym filmie. Kręcony jako jedno długie ujęcie z kamerą podążającą i obracającą się wokół postaci bezustannie przykuwa uwagę widza i utrzymuje w niegasnącym zafascynowaniu. Przedstawia historię aktora, który przed laty zagrał popularnego superbohatera, a dziś stara się wreszcie od tej roli uwolnić i stworzyć Prawdziwą Sztukę (teatralną oczywiście). Film w dosyć prosty, a jednak błyskotliwy sposób opowiada o odwiecznym konflikcie między między rozrywką a kulturą, krytyką a twórcą, popularnością a prestiżem.

Birdman

Jest to więc metafilm, ale będący czymś znacznie więcej niż typową złośliwą parodią działalności przemysłu rozrywkowego. To film niesamowicie mądry, jednocześnie łatwy i pokomplikowany, ze świetnym zakończeniem. A przez krótką chwilę się o to zakończenie martwiłam, myślałam, że twórcy je zepsują – było jednak tak samo magiczne jak całość.

O ile zwycięski film mnie zachwycił, o tyle nie udało się to innemu kandydatowi – Boyhood. Najważniejsza rzecz, jaką powinniście wiedzieć o tym filmie, to że kręcony był 12 lat. Film opowiadający o dorastaniu dosłownie pokazuje dorastanie aktora Ellara Coltrane’a jako jego postaci, Masona. Jest to niewątpliwie nietypowe, może nawet odkrywcze, ale gdy oddzielić sam film od historii i idei jego powstania – zostaje niewiele.

Twórcy, upychając 12 lat w 2,5 godziny, w pewnym sensie jednocześnie odnieśli sukces i porażkę. Złożony z losowych „scen z życia”, przeskakujący do przodu film doskonale prezentuje okres dorastania przeciętnego nastolatka – tu poznajemy jakiś przyjaciół, tu zapalamy pierwszego skręta, tam rodzice się rozwodzą… Nie dzieje się niby nic, a jednak tak wiele. Problem polega na tym, że po seansie odniosłam wrażenie, że nic mi ten film nie dał, niczego nie powiedział, niczego nie nauczył. Prawdopodobnie dlatego, że narracja jest zupełnie pozbawiona emocji – chłopak dorasta, ale co sobie myśli? Co czuje? Jak odbiera poszczególne wydarzenia? Poza krótkimi filozoficznymi rozważaniami (oddającymi zresztą idealnie głębię przemyśleń lat -nastu) bohater pozostaje papierowy i nieciekawy. Jak to w życiu?

Natomiast jeśli jeszcze nie widzieliście The Grand Budapest Hotel – musicie poważnie przemyśleć swoje wybory życiowe. To film romantyczny i magiczny, zabawny i chwytający za serce, wypełniony po brzegi najlepszymi aktorami (Willem Dafoe <3), wizualnie zapierający dech w piersiach.

Brand Budapest Hotel

W zasadzie każda sekunda tego filmu zachwyca – postaci, scenerie, wartka i szalona akcja, humor i wzruszająca, smutna historia miłosna w sprytny sposób wpleciona w historyczne tło, choć na poły zmyślone.

Whiplash – na pierwszy rzut oka, to film o muzyce. Na drugi – historia o wymagającym mistrzu i uczniu z wątpliwościami. Ale Whiplash wychodzi daleko poza utarte schematy, przede wszystkim nie pozwalając nam na zajęcie strony. Fletcher (J. K. Simmons stworzył rolę już kultową) jest nauczycielem sadystycznym – obrzuca swoich uczniów wyzwiskami i krzesłami, a nikt z nas nie popiera przemocy psychicznej ani fizycznej. Problem polega na tym, że w jednej ze scen Fletcher siada przy piwie z perkusistą Andrew, którego doprowadził do porzucenia muzyki, i tłumaczy mu, że prawdziwa wielkość wymaga poświęceń. Według Fletchera cel uświęca wszelkie środki, bo jeśli ktoś mógł być wybitny, a się poddał, to widać od początku nie zasługiwał na sukces. Fletcher naciska na Andrew w nadziei, że ten się nie ugnie, że zepchnięty za krawędź przepaści – jednak nie upadnie, a wzleci w górę. Oglądając ten film korci, by nagiąć choć trochę zasady moralności i przyznać Fletcherowi rację.

Whiplash

Ale to też film o pasji, którą chyba najlepiej podsumowuje powyższy cytat. Andrew jest postacią trochę przyćmioną przez Fletchera, a przecież równie fascynującą, dręczoną pragnieniem perfekcji, doskonałości, sukcesu. Postacią, której automatycznie nie chcemy lubić, bo jest zarozumiały i zapatrzony w siebie. Ale być może taki musi być geniusz poszukiwany przez Fletchera. Podsumowując – pojedynek mistrza i ucznia na najwyższym poziomie, w niepokojącym filmie ze świetną (jakże by inaczej) muzyką.

Na koniec chciałabym jeszcze powiedzieć dwa słowa o Interstellar. Film otrzymał nagrodę za Visual Effects, czego się zresztą spodziewałam, bo wyjątkowo w tej kategorii widziałam wszystkie pięć filmów jeszcze przed ogłoszeniem nominacji (co mówi co nieco o filmach, jakie mam w zwyczaju na co dzień oglądać 😉 ). Szczerze mówiąc, nie rozumiem, czemu ten film nie dostał dominacji do Best Picture, skoro ostatnio dostało ją „Gravity”. Nie to, żeby sobie ten film zasłużył na zwycięstwo, bo nie zasłużył, ale nie rozumiem braku nominacji w kontekście komentarzy z zeszłego roku, że Akademia w końcu zaczęła doceniać fantastykę, normalnie raczej w trakcie Oskarów omijaną. „Interstellar” mimo wszystko jest ambitniejszy od „Gravity”.

Mój problem z tym filmem polega na tym, że szalenie mi się podobał. Co jednak nie powstrzymało mnie przed spędzeniem długich godzin na narzekaniu, co w nim jest złe. Rozłożyłam go na części pierwsze, wytykając głupoty. Ale to film z gatunku „szybko, oglądajmy, póki do nas nie dotarło, że to bez sensu”. Trwał prawie trzy godziny, ale zupełnie tego nie odczułam, pochłonięta przez jego piękno, świat przedstawiony, ciszę w kosmosie, roboty… aaa! te niedorzeczne roboty! Jak tylko je zobaczyłam, wiedziałam, że będę je kochać.

Zresztą, o „Interstellar” mówiono dużo i głośno, więc pewnie wszyscy macie już swoje zdanie na ten temat. Ja się będę nim zachwycać i już.

A na koniec – nie oglądałam w tym roku gali, zresztą sama gala jest zwykle niesamowicie nudna i z roku na rok bardziej żenująca. Ale w zalewie zdjęć i komentarzy znalazłam niniejszą perełkę – przemowę Grahama Moore’a, odbierającego statuetką za najlepszy scenariusz adaptowany za film The Imitation Game:

7231_a603

Jeśli nadrobię pozostałe filmy, być może coś o nich napiszę. Na razie jestem z oskarowego przeglądu dosyć zadowolona.

Brak komentarzy

  • Blackie

    „Birdman nie ma nawet jednej, najmniejszej rzeczy, której nie kochałabym w tym filmie”. Cholera, chciałem się powymądrzać w komentarzu, ale w sumie napisałaś wszystko to, co ja sam chciałbym przekazać. Bingo. Dawno nie widziałem filmu tak bardzo adresowanego do mnie.

    • Ag

      Cieszę się, że mamy podobną opinię. W zeszłym roku byłam średnio zadowolona ze zwycięzcy, ale Birdmanowi zdecydowanie się należało.

      • Ag

        Nie widziałam Teorii Wszystkiego jeszcze, więc ciężko mi porównać, ale żal mi Keatona… Norton Nortonem, ale to on pociągnął ten film, bez niego to by było co innego, więc ciężko mi zrozumieć, jak można było rozdzielić Najlepszy Film od Najlepszego Aktora… w tym wypadku to były naczynia połączone.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *