Opinie,  Rynek książki

Dobre i lepsze po raz kolejny

W NaTemat artykuł „Polacy razem z Amazonem chcą dać papierowym książkom drugie życie” w klimatach książka drukowana vs elektroniczna. Jak zawsze w przypadku takich dyskusji znaleźć można myśli-perły. Artykuł dotyczy aplikacji Booke, która „ma być uzupełnieniem tradycyjnej książki. Z jednej strony doceniać intymność czytania, a z drugiej dać chętnym możliwość uspołecznienia tej wspaniałej czynności”.

Po pierwsze, nie rozumiem, o co chodzi z tą intymnością. Według słownika intymność oznacza:
1. «bardzo osobisty charakter czegoś»
2. «erotyczny, miłosny charakter czegoś»
3. «sprawa bardzo osobista, często o charakterze erotycznym»
Zgaduję, że nie chodzi o czytanie książek w sposób erotyczny, a pewnie „bardzo osobisty”. Złośliwie można powiedzieć, że pewnie chodzi o to, że jak się słucha audiobooka, to się nie czyta osobiście. A tak poważnie – czy jak się siedzi w za dużym swetrze na parapecie, popija kakao i czyta drukowaną książkę, to naprawdę jest się bardziej „tró” czytelnikiem niż gdyby siedziało się z czytnikiem? Co to za różnica? Treść książki inna? Jak czytam na czytniku to nie będę bardzo osobiście przeżywać tragedii i radości bohaterów, nie wciągnie mnie fabuła tak bardzo jak w przypadku papieru? Czy jak się zwinę pod ciepłą kołderką w chłodny dzień z książką drukowaną to moja lektura będzie bardziej intymna niż z e-bookiem? A właściwie dlaczego ma być bardziej intymna, kiedy mogłaby być ciekawa, pouczająca, interesująca…

Z artykułu dowiemy się też, że aplikacja ma na celu „połączyć ze sobą wszystko to, co najlepsze w papierze z dobrodziejstwami nowych technologii”. Jak widzimy z wcześniejszego cytatu, najlepszą cechą papieru jest intymność. Natomiast dobrodziejstwem technologii jest uspołecznienie czytania. Naprawdę? Ze wszystkich możliwych zalet e-booków, które są zawsze przytaczane, możliwość łatwego dzielenia się lekturą albo się nie pojawia, albo jest wymieniana na końcu. Zwraca się uwagę na to, że czytnik jest lżejszy niż drukowana cegła, że można mieć przy sobie wiele książek na raz, że e-booki są tańsze, że można je czytać natychmiast po złożeniu zamówienia. Ale uspołecznienie? Wysyłanie ciekawych cytatów na Facebooka? Spoko, fajny dodatek, ale nie nazwałabym go największym dobrodziejstwem technologii.

Dalej w artykule w końcu pojawia się coś normalnego. Aplikacja ma pomóc łatwo wrócić do konkretnego fragmentu książki dzięki wyszukiwaniu głosowemu. My mówimy, jakiej frazy szukamy, a aplikacja pokazuje nam wszystkie miejsca, w których ta fraza występuje. Niewątpliwie brak indeksu i niemożność szybkiego przeszukania treści książki drukowanej jest frustrująca i chętnie bym sama z takiej pomocy skorzystała. Booke ma też zaznaczać ciekawe fragmenty tekstu, gdy podamy mu numer strony i wiersza, a następnie wyśle nam to na Twittera lub Facebooka – nie trzeba przepisywać ręcznie. Ogólnie możliwość zgromadzenia wszystkich lubianych cytatów w jednym miejscu jest dobry pomysłem, zwłaszcza dla tych, którzy lubią gromadzić złote myśli.

Tyle że twórcy Booke oszukują samych siebie. Mówią, że nie chcą „ingerować w intymny i przyjemny proces jakim jest czytanie książki papierowej”, ale tak naprawdę oferują nam ciągłe odwracanie uwagi, włączanie telefonu, żeby wydać komendę, żeby coś znaleźć. Co ingeruje w czytanie bardziej? Włożenie zakładki w interesującym fragmencie, przyklejenie karteczki na marginesie, czy odłożenie książki, wzięcie telefonu, odblokowanie, włączenie aplikacji, podyktowanie, wkurzenie się, gdy automat dobrze nie zrozumie (czemu to musi być głosowo koniecznie?), o! przyszedł mail. To może od razu FB sprawdzę… Twórcy mówią, że nie interesują ich e-booki, ale chcą wprowadzić e-bookowe rozwiązania do książek papierowych. Przykro mi, ale tak się nie da. Nie da się przeszukiwać papieru na zasadzie wpisania/podyktowania frazy, jest to fizycznie niemożliwe i jest to „urok” tegoż papieru. Booke nie oferuje niczego więcej, jak przeszukania treści E-BOOKA. E-booka połączonego z książką, bo mającego tak samo ustawione strony, e-booka w PDF, co z jednej strony ma pokazywać jakąś pogardę dla e-booków w wygodnych, mobilnych formatach (bo to nie jest „prawdziwa” książka), a z drugiej – jest logiczną konsekwencją przyjętych założeń. Jest to jednak książka w formie elektronicznej, czy to się kochającym książki drukowane twórcom Booke podoba czy nie.

Nie mówię, że Booke jest złą aplikacją. Jest nawet aplikacją bardzo przydatną, bo posiadanie jednocześnie wersji papierowej i elektronicznej danej książki pozwala na korzystanie z tych zalet danej formy, które nam odpowiadają. Aplikacja, która by to jakoś ładnie łączyła może być przydatna, choć i dziś można sobie po prostu kupić dwie wersje danego tytułu (niektórzy wciąż liczą na rozpowszechnienie sprzedawania pakietów papier + e-książka).

Cały problem sporu „wąchacze papieru” kontra „fetyszyści treści” polega na tym, że obie strony zachowują się dziecinnie i mają radykalne podejście do książki. Jedni skupiają się na fizyczności, a drudzy się tą fizycznością brzydzą. A przecież jeśli ja przeczytam daną powieść na czytniku, a ktoś inny na papierze, to dalej możemy usiąść przy kawie i wymienić nasze opinie. Książki są jak samochody – każdy jeździ, ale nie każdy ma klimatyzację, automatycznie opuszczane szyby i szyberdach. Czasem nie ma znaczenia, czy tekst wyświetla nam się na czytniku, telefonie czy jest wydrukowany na papierze – możemy go przeczytać i spełni on swoją podstawową funkcję. Ale w upalny dzień w korku przydaje się klimatyzacja – czy to jeśli chodzi o przeszukiwanie treści, czy dużą, kolorową reprodukcję obrazu. I chciałabym, żeby Booke właśnie to podkreśliło – że umożliwia mi szybkie odnalezienie potrzebnego fragmentu w książce, która jest tylko i wyłącznie w wersji papierowej, bo w wersji elektronicznej zwyczajnie by się nie sprawdziła. A intymność? Od tego to mam męża, nie książki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *