Rynek książki

The Guardian o pożytku płynącym z posiadania redaktora

Brytyjski The Guardian po raz drugi przyznał wyróżnienie dla najlepszej self-publishingowej książki miesiąca – jest to The Right of the Subjects Jude Starling. Jak podało jury, jest to „poparta szerokimi badaniami, z pasją opowiedziana historia sufrażystek”. Autorce należą się oczywiście gratulacje, ale warto też przeczytać przemyślenia jury po drugim miesiącu self-publishingowego konkursu.

Jedna z oceniających książki pisarek, Louisa Young, stwierdziła, że The Right of the Subjects „nie jest książką złą, ale też trochę jej brakuje do bycia książką dobrą”. Young gorąco chwali samą powieść i wiedzę jej autorki o opisywanych czasach, ale wytyka też szereg błędów, które są stosunkowo łatwe do poprawienia. I gdyby książkę przejrzał redaktor, zwróciłby na nie uwagę:

They may remind you that people don’t describe themselves as going somewhere with „our eyes shining”. They’ll mention that The Right of the Subjects might not be the most alluring title. They won’t let you use the word „tut” three times on one page, or the same formula each time you describe someone’s physical appearance, or have a character called Annie appearing alongside a character called Amie. They’ll tell you when your book is, say, 25% (30,000 words or so, in this case) too long.

Odbyłam niedawno krótką wymianę zdań z self-publisherem, który stwierdził, że redakcja ważna jest co najwyżej przy poradnikach, natomiast nie przy powieściach – użył takich słów, jakich użył, dobrał je może źle, a może dobrze, napisał książkę dobrze lub źle i będzie ona ciekawa lub nie, a redaktor nic z tym zrobić nie może. Zaskoczyło mnie to niezwykle i nie bardzo umiałam na to odpowiedzieć. Zgadzam się w tej materii z Young – redaktor może sprawić, że książka będzie lepiej napisana, gdy np. wskaże karkołomne, niezrozumiałe zdania, a autor przepisze je w ludzki sposób. Gdy wytknie dziurę w fabule lub nieścisłość w wieku czy pokrewieństwie bohaterów. Self-publisher twierdził też, że wyłapanie powtórzeń to zadanie korekty – powiem szczerze, że dla mnie korekta do jednak zawsze było poprawianie literówek, błędów ortograficznych i interpunkcyjnych oraz innej tego typu drobnicy, ale być może to zależy od tego, jak się z korektorem autor umówi. W każdym razie to, że autor wybrał jakieś słowo niekoniecznie oznacza, że wybrał je dobrze, a podejście na zasadzie „albo napiszę dobrze albo źle, trudno” jest jednak trochę względem czytelnika lekceważące. A przecież redaktor to też czytelnik, jeden z pierwszych, lepiej więc się w jego uwagi wsłuchać.

Zdaniem Young, „wydawcy czynią nasze książki lepszymi”. Jest w tym stwierdzeniu trochę przesady, mam też wrażenie, że Young zbyt łatwo połączyła wydawcę i redaktora w jeden byt. Self-publisher zawsze może wynająć redaktora, nie musi od razu oddawać swojej książki wydawcy. Można być jednocześnie self-publisherem i mieć przejrzany przez kogoś, poprawiony tekst. Dlatego mimo wszystko mam wrażenie, że tym razem The Guardian skupił się nie na tym, co najistotniejsze, na siłę udowadniając, że książka z wydawnictwa jest lepsza jakościowo od tej self-publishingowej. Gdy w rzeczywistości wszystko rozbija się o pojedyncze osoby – autora i redaktora. Domów wydawniczych mieszać w to nie trzeba.

Prawdą jest jednak, że po parokrotnym czytaniu, przeglądaniu i poprawianiu własnego tekstu autor staje się niewrażliwy na pewne błędy, własne natręctwa i złe pisarskie nawyki. Tekst zawsze powinien być przejrzany przez kogoś, kto będzie umiał krytycznie na niego spojrzeć i pomoże go ulepszyć. Parafrazowałabym lekko Young, stwierdzając, że „konstruktywna krytyka i uwagi redakcyjne czynią nasze książki lepszymi”.

Brak komentarzy

  • Krzysztof Koziołek

    Kwestia zasadnicza w temacie self-publishingu: przecież nikt tym, którzy sami wydają swoje książki nie zabrania korzystania z usług redaktora. A jeśli selfom zależy na jakości, to powinni w redakcję zainwestować 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *