Czytam

Kącik filmowy: Snowpiercer

Już po obejrzeniu tego filmu i napisaniu tego tekstu dowiedziałam się, że jest on oparty na komiksie. I to tłumaczy w zasadzie WSZYSTKO na jego temat. Jeśli i ty to rozumiesz, po prostu obejrzyj.

Normalnie nie lubię tego typu filmów – nie lubię filmów, które kreują jakąś antyutopię czy inny fantastyczny świat przyszłości tylko po to, by naparzanki w wykonaniu głównego bohatera miały fajne, sci-fi tło. Tak wykreowane światy mają do to siebie, że zaczynają pruć się w szwach zanim jeszcze zdążymy zapytać: „Ale zaraz, zaraz, jak to właściwie działa?”. Oczywiście nie można wymagać, by twórcy filmu dokładnie przemyśleli każdy szczegół świata przedstawionego, bo wtedy nie powstałaby połowa filmów. Czasem trzeba przymknąć na coś oko lub wziąć na wiarę.

snowpiercer1
Czy Tilda Swinton nie wygląda świetnie?

I właśnie takim filmem jest „Snowpiercer”. Jak to ładnie ujął mój mąż – bezkompromisowym. Tak skupionym na samym sobie, nie trzymającym się żadnych zasad i zawierającym wiele elementów tylko dlatego, że może, iż widz nie ma wyboru – może tylko machnąć ręką na brak sensu i logiki, po czym czerpać przyjemność z oglądania. Bo „Snowpiercer” dziełem wybitnym nie jest, ba! nawet wtórnym, o czym jeszcze za chwilę. Ale pokręcony świat, ciekawe postaci, równe tempo akcji, fajerwerki i niewielka ilość dramy sprawiają, że ogląda się go z wielką przyjemnością.

Jak więc świat przedstawiony wygląda? Ludzkość w ramach walki z globalnym ociepleniem wypuściła do atmosfery substancję, która miała powstrzymać efekt cieplarniany. Substancja zadziałała lepiej, niż ktokolwiek się spodziewał i zamroziła cały świat. Wszyscy zamarzli. Poza grupką szczęśliwców, która skryła się w… pociągu.

Tak, akcja filmu rozgrywa się w pociągu, który w rok okrąża świat, przejeżdżając po torach prowadzących wzdłuż wszystkich kontynentów. Jeździ tak już od 18 lat. Odpuśćmy sobie głupie pytania, dlaczego akurat pociąg, dlaczego nie jakieś schrony, dlaczego tory jeszcze się po tylu latach nie rozsypały (na zewnątrz nikt nie wychodzi). Skupmy się na pociągu jako samowystarczalnej mini-planecie. Jej ludność żyje w brudzie i smrodzie, jedząc bloki proteinowe (lepiej nie wiedzieć, z czego są zrobione) a nad wszystkim czuwa Silnik – Wielki Silnik, Święty Silnik, Błogosławiony Silnik. Ten, kto ma władzę nad silnikiem, ten ma władzę nad światem. Nietrudno się domyślić, co będą chcieli zrobić mieszkańcy końcowych wagonów, żyjący na samym dnie łańcucha pokarmowego.

Film – jak to również pięknie określił mój mąż – jest barokowy. Pełen ozdobników i absurdalnych kreacji. Kara za nieposłuszeństwo musi być więc widowiskowa niczym średniowieczna, publiczna egzekucja. Okrucieństwo musi być całkowite, łącznie ze zjadaniem dzieci. Ciała bohaterów muszą być okaleczone. A z drugiej strony mamy świat bogactwa – przesadzonego, wykrzywionego, absurdalnego, by kontrast był tak bolesny, jak to tylko możliwe. W końcu nadchodzą sceny perełki: wagon pełen siepaczy czy propagandowa lekcja szkolna kojarząca się z „BioShockiem”. Świetne są postaci – Curtis (Chris Evans), główny bohater, prze naprzód, prowadzi rewolucję, ale wydaje się nie do końca przekonany, czego właściwie chce, ciągle ogląda się na innych, chce odkupić dawne winy, ale nie wie, czy podoła zadaniu. Postaci drugoplanowe wyróżniono drobnymi szczegółami: Grey (Luke Pasqualino) nie odzywa się ani słowem, a ciało ma wytatuowane w słowa, ale nigdzie nie jest wytłumaczone, co mu się przydarzyło. Mason (Tilda Swinton) wygląda jak wychudła, lekko szalona emerytowana nauczycielka, a z jej ust wylewają się pochwały na cześć dowodzącego pociągiem Wilforda (Ed Harris) – tak przekonanego o własnym geniuszu, że aż staje się lekkomyślny. Tania, Adrew, Gilliam, Edgar – wszyscy są wyraziści i świetnie wpisują się w dziwaczny świat pociągu.

snowpiercer2
Ze wszystkich plakatów ten jest mój ulubiony.

Jedyny problem, w gruncie rzeczy malutki, polega na tym, że film nie wprowadza nic nowego. Wiem, że wszystko już było, ale stojące za całą akcją idee są tak banalne i przegadane, że gdy dwie postaci na końcu siadają do stołu i tłumaczą, o co chodziło, poczułam się rozczarowana. Twórcy filmu nie próbowali w żaden sposób przetworzyć poruszonych tematów, wyciągnąć z nich czegoś więcej. Film jest więc o tym, że bogaci/lepsi/uprzywilejowani wykorzystują biedniejszych/słabszych, sami pławiąc się w pustych przyjemnościach. Uprzywilejowani tłumaczą się, że nie ma wystarczająco dużo dóbr, by rozdzielić je między wszystkich. W ekosystemie musi być zachowana równowaga, bo tylko w ten sposób ludzkość jako ogół ma szanse przetrwać. Ktoś musi mieć gorzej, ktoś musi wykonywać brudną robotę. Ci na szczycie kierują całą resztą, wszystko jest elementem planu rządzących. Na polskim plakacie znajduje się porównanie filmu do „Matrixa” – chyba słusznie, bo końcowa rozmowa wygląda jak żywcem stamtąd zerżnięta. Jedyną – przynajmniej dla mnie – wartością dodaną był pesymistyczny wydźwięk zakończenia oraz boleśnie ukazana na przykładzie bohaterów zasada, że każdy ma swoje z góry ustalone miejsce w systemie/społeczeństwie i próba przeskoczenia wyżej w hierarchii może się zakończyć tylko źle. Podział musi trwać, równowaga musi być zachowana.

Mimo to „Snowpiercera” ogląda się wyjątkowo dobrze. Wystarczy tylko wsiąść do pociągu i pozwolić, by świat, postaci i historia nas ze sobą porwały. A być może sięgnąć i po komiksowy oryginał, by przekonać się, na ile wierni potrafili być filmowcy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *