Czytam

Kącik filmowy: Pontypool

MV5BMTYyNzUxMzc1MF5BMl5BanBnXkFtZTcwMDE3MDM3Mg@@._V1_SY317_CR5,0,214,317_Mrs. French’s cat is missing. The signs are posted all over town. „Have you seen Honey?” We’ve all seen the posters, but nobody has seen Honey the cat. Nobody. Until last Thursday morning, when Miss Colette Piscine swerved her car to miss Honey the cat as she drove across a bridge. Well this bridge, now slightly damaged, is a bit of a local treasure and even has its own fancy name; Pont de Flaque. Now Collette, that sounds like Culotte. That’s Panty in French. And Piscine means Pool. Panty pool. Flaque also means pool in French, so Colete Piscine, in French Panty Pool, drives over the Pont de Flaque, the Pont de Pool if you will, to avoid hitting Mrs. French’s cat that has been missing in Pontypool.

Akcja „Pontypool” rozgrywa się w całości w jednym pomieszczeniu – siedzibie lokalnej, kanadyjskiej stacji radiowej. Nowy prezenter, Grant Mazzy (Stephen McHattie), denerwuje swoją szefową, Sydney Briar (Lisa Houle), poruszając tematy niekoniecznie odpowiednie dla małego radyjka. Od strony technicznej audycjami opiekuje się Laurel-Ann Drummond (Georgina Reilly), a ze Słonecznego Helikoptera łączy się na prognozy pogody ostatni członek ekipy. A potem coś się wydarza…

Ale tylko w świecie zewnętrznym. W pierwszej połowie filmu ani widz, an bohaterowie, nie wiedzą, co się dzieje. Do radia wydzwaniają słuchacze, ale połączenia zostają przerwane albo relacje nie są jasne. Laurel-Ann nie potrafi znaleźć żadnej pewnej informacji, a w którymś momencie pracownicy radia dochodzą do wniosku, że to może jakiś głupi żart.

„Pontypool” – podobnie jak rosyjski „Paragraf 78”, choć w mniejszym stopniu – jest „filmem o zombie bez zombie”. Zamiast flaków i krwi twórcy postawili na dezinformację, a wielkim finałem nie jest wielka sieczka, lecz szalony słowotok głównego bohatera, próbującego rozgryźć działanie wirusa. Z oczywistych względów nie mogę wyjaśnić, czym ten wirus jest, ale spodobał mi się pomysł twórców filmu, bo jest dosyć niedorzeczny i nie przypominam sobie, bym wcześniej spotkała się z takim rozwiązaniem.

Urok „Pontypool” leży w jego kameralności i nie trzymaniu się utartych schematów. Trzyma w napięciu i niewiele w nim złej dramy jak na tyle dialogów i monologów. Narracja skupiona wokół paru postaci sprawia, że razem z bohaterami musimy poznawać zagrożenie, wiedząc niewiele więcej niż zagubieni w chaosie mieszkańcy kanadyjskiej prowincji. Nieoczywisty sposób rozprzestrzeniania się choroby i pokręcone działanie „leku” wprowadzają dodatkowy element grozy – zagrożenia nie można uniknąć po prostu chowając się z dala od innych. W ogóle groza jest nieoczywista – słyszymy tylko relacje niewidocznych na ekranie postaci, dziwne dźwięki, urywane rozmowy, ale niczego nie widzimy. Tylko słowa w eterze…

I jest na podstawie książki, jak wiele dobrych filmów.

 
[youtube http://www.youtube.com/watch?v=wId1z7Sy4F4&w=560&h=315]

PS. Jeśli się nie znudzę i będę miała czas, kącik filmowy będzie się pojawiał w miarę regularnie. W następnym odcinku „Snowpiercer”, co sugeruje, że kącik skupi się na bardzo ogólnie pojętej fantastyce.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *