Rynek książki

Najpopularniejsze (?) e-booki self-publisherów

Na stronie Nowe Czytanie trafiłam na post, w którym autor stara się stworzyć listę 10 najlepiej sprzedających się w październiku e-booków. Zadanie wyjątkowo trudne, co zresztą autor sam przyznaje. Nas jednak najbardziej interesuje dodatkowa  lista, zawierająca Top 5 e-booków self-publisherów.

Ponieważ o jakiekolwiek dane sprzedaży trudno, Mateusz Styś, autor zestawienia, tak tłumaczy powstanie listy:

Tym razem tylko pięć pozycji, bo tutaj o choćby bliskie precyzyjnemu ułożenie takiej listy jeszcze trudniej. W tym wypadku kierowałem się nie tylko obecnością konkretnych tytułów na listach bestsellerów (o te ciężko), ale także popularnością danych e-książek wśród autorów blogów i różnego rodzaju serwisów internetowych.

Samo zestawienie prezentuje się następująco:

  1. Bloger„, Tomek Tomczyk
  2. Trójka„, Szymon Adamus – recenzja tutaj
  3. Droga wojewódzka 666„, Martin Lechowicz
  4. Hotel dla samobójców„, Jerzy A. Kozłowski – recenzja tutaj
  5. Humer i inni„, Piotr Lipiński

Abstrahując od trudności związanych ze stworzeniem takiej listy, wygląda ona całkiem prawdopodobnie. Jeśli chodzi o miejsce pierwsze, to w końcu sława Kominka niesie się daleko, to i jego książka się sprzedaje. „Trójka” mi się osobiście podobała, a i autor dzięki swojej stronie technologicznej ObywatelHD ma gdzie zachęcać czytelników. Martin Lechowicz też nie wziął się znikąd – pisze (też jako dziennikarz obywatelski), programuje, śpiewa piosenki i prowadzi radiowe audycje. „Hotel dla samobójców” to dla odmiany zbiorek darmowy, który z premierą wstrzelił się w okolice Halloween. Dziwi może tylko, czemu „Humer” jest tak nisko, bo Piotr Lipiński to chyba najjaśniejsza i najpopularniejsza gwiazd(k)a polskiego self-publishingu.

A propos Piotra Lipińskiego, przedstawił on na swoim blogu zupełnie inne zestawienie najpopularniejszych e-booków z kategorii self-publishingu – otóż najpopularniejszy (czyt. najczęściej oceniany) na Virtualo jest tytuł „100 zabaw dla dzieci 3-letnich” z 2576 ocenami bardzo dobrymi. Dla porównania – książki Pilipiuka czy Eco wyciągają ledwo 9 ocen. Lista najczęściej ocenianych e-booków ma się także zupełnie nijak do listy najczęściej kupowanych tytułów.

Dalej czytamy:

Drugie miejsce to książka Adama Zdeba pod ekstrawaganckim tytułem „Miłość jest, ale źle zrobiona, bo w różu” – 2361 ocen. A trzecie Waldemar Krzysztof Florkowski „Poradnik motoryzacyjny. Jak kupić samochód? Porady eksploatacyjne” – ten zaskoczył  mnie jako pierwszy, więc już wiemy, że dostał  542 oceny.

Warto też zauważyć, że na Empik.com, gdzie e-booki dostarcza Virtualo, „100 zabaw…” nie ma ani jednej oceny! Książka Zreby ma ocen 11 (i swego czasu rzeczywiście była gdzieś w czołówce pobrań), „Poradnik motoryzacyjny” ponownie nie ma żadnej oceny. Podobnie jak książki dr Zbigniewa Osiaka, tak popularne na Virtualo.

Z drugiej przedstawionej listy wyciągnąć można smutny wniosek, że niektórzy self-publisherzy nieuczciwymi metodami podbijają sobie średnie oceny, by zwiększyć sprzedaż i zainteresowanie swoimi e-bookami.  Smutne to i przykre (choć cholera wie, może ponad 2500 osób naprawdę szuka porad, jak bawić się z 3-latkami?).

Z pierwszej listy wyciągnąć za to można inny wniosek – najlepszy (najskuteczniejszy?) self-publisher to nie ten, który tylko pisze, ale ten, który udziela się w sieci i poza nią. Ciekawe, czy to dlatego, że self-publishing przyciąga tych bardziej obrotnych, czy też może czytelnicy chętniej wybierają autora, którego kojarzą z innych działań?

W każdym razie mam nadzieję, że autorzy częściej będą wybierać aktywną pracę na różnych polach, nie zaś łatwe klikanie w oceny.

PS. Na blogu Piotra Lipińskiego (klik) znaleźć można dalszy ciąg historii z ocenami – Virtualo zobowiązało się do zweryfikowania ocen i zmiany systemu głosowania.

Brak komentarzy

  • Mateusz Stys (@mateuszstys)

    Agnieszko, dzięki za uzupełnienie tych list o bardzo konkretne wnioski.

    Otóż wyraźne zwycięstwo Kominka pokazuje jak ważne jest posiadanie społeczności, grona odbiorców, którzy cię znają, lubią i w zasadzie kupią wszystko co im będziesz chciał/a sprzedać. Ale jego książkę kupiłem także ja chociaż nigdy nie byłem czytelnikiem jego blogów. Tutaj decydującą rolę odegrały rekomendacje znajomych, którzy Kominka za to co napisał mocno chwalili.

    Inna sprawa, że pisarz to nie zawsze, a właściwie dosyć rzadko, urodzony animator grupy, stąd budowanie społeczności wokół siebie nie należy do mocnych stron wielu self-publisherów. O to co za pisarza zrobi wydawnictwo, wydający o własnych siłach musi zadbać sam. To można by uznać za jakiś tam minus self-publishingu.

    Wniosek jest więc taki, że wydając na własną rękę zacząć trzeba nie od sprzedawania swoich utworów, ale od sprzedawania siebie, jakkolwiek dziwnie to brzmi 😉

    • Ag

      Mateuszu, w zasadzie całkowicie się z tobą zgadzam. Pisarz mimo wszystko jest od pisania, nie od – jak to ładnie nazwałeś – animowania grupy. Wydaje mi się jednak, że ta specyficzność self-publishingu, gdzie osobowość i działania pisarza tak bardzo się liczą, jest naprawdę fajna, daje pole do popisu.

      Zresztą, chyba sama definicja self-publishera zakłada, że poza pisaniem, musi się on zajmować też wszystkimi kwestiami wydawniczo-promocyjnymi 🙂

      • Mateusz Stys (@mateuszstys)

        O tak, zdecydowanie, jeśli tak się do tego podchodzi to tak jak mówisz – jest spore pole do popisu i to może dać dużo frajdy. Rzecz w tym, że self-publisher musi to rozumieć i jeszcze się w tym odnaleźć.

        Trafiłem kiedyś przypadkiem na grupę dyskusyjną wydających ebooki własnymi siłami i co tam znalazłem? W większości narzekania, że nikt nie kupuje ich utworów. Dominował tam swego rodzaju klimat naiwności – coś w rodzaju: „piszę świetnie tylko nikt nie chce tego czytać”. Niektórym z nich wydawało się, że wystarczy coś napisać i wrzucić to do jakiejś e-księgarni. Tak też można, tylko wtedy szansa na nawet najmniejszy sukces komercyjny jest minimalna.

        • Ag

          Bardzo wysoki stopień naiwności, bo przecież przy książce papierowej też nie jest tak, że się napisze coś dobrego i już. Jeszcze trzeba wydawcę przekonać, by zainwestował w debiutanta, a wydawca też potem nie rzuca książki do księgarni i tyle, tylko jakąś większą lub (zwykle) mniejszą promocję organizuje. I autor też na jakieś spotkania autorskie jeździ, wywiadów udziela…

          Niestety, romantyczna wizja pisarza, który tylko pisze trochę nie przystaje do rzeczywistości, a self-publisher ma jeszcze ciężej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *