Opinie

Szpetne potworki, czyli jak marzy mi się przyszłość książki

Dziś będzie trochę koncert życzeń, ale ponieważ pod ostatnim wpisem wywiązała się spora dyskusja, to być może i tym razem będziecie mieli ochotę porozmawiać – tym razem o przyszłości książki. Oraz o tym, dlaczego e-booki wcale książce drukowanej nie grożą i nie szkodzą, a wręcz przeciwnie – mogą jej wyjść na dobre.

O wielu rzeczach tu nie piszę – o kwestiach technologicznych, prawnych, bezpieczeństwa, wreszcie o tym, co zrobią ze sobą wydawcy itd. Być może powinnam rozważyć wszystkie szczegóły zgodnie z myślą „uważaj, czego sobie życzysz”, ale chciałam się skupić przede wszystkim na jednej kwestii – o czym mówimy, gdy mówimy o książce drukowanej?

Przy okazji każdej (bezpłodnej i bezsensownej) dyskusji „Co lepsze – książka papierowa czy elektroniczna” pada argument „Nigdy nie zrezygnuję z książek papierowych, uwielbiam szelest papieru, zapach farby – fizyczne, papierowe książki są takie cudowne!”. Ano jasne, że są. Podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękami i mam świadków na to, że jeszcze w niedzielę rzuciłam się na książkę tylko po to, by się „sztachnąć” farbą. Z tym że…

Kiedy obrońcy książki papierowej o niej mówią, nie precyzują, co dokładnie mają na myśli. Czy chodzi im może o czytadła, które po lekturze rzuca się w kąt i zapomina? Czy o te szybkie i przyjemne lektury, które odsprzedaje się potem na Allegro? O drukowane masowo w Chinach malutkie książeczki dla dzieci za złotówkę? Oddaje znajomym/antykwariatom/komukolwiek? Czy gdy mówią o książkach papierowych, myślą raczej o pozycjach ulubionych autorów, czy też o szpetnych, typograficznych potworkach drukowanych na srajtaśmowym papierze z literkami rozmazującymi się pod palcami?

Książka książce jest nierówna. Ostatnio wygrzebałam „Żmiję” Sapkowskiego, wydanie superNOWEJ. Wydanie z roku 2009, więc idzie jej dopiero 3 rok. I co? Papier tak poszarzał, że litery są niedużo od niego ciemniejsze. Przepraszam, ale mój Kindle ma tysiąc razy lepszy kontrast między tłem a literami. I te fantazyjne marginesy, tak wąskie, że oszczędność na papierze aż krzyczy. Co ja mam z tą „Żmiją” zrobić? Przecież czytać tego się już nie da. Zatrzymać na pamiątkę, jako przykład wyjątkowo szpetnej książki? W sumie trochę tych Sapkowskich mam, ładnie to wygląda, gdy tak pół półki zajmują Wiedźminy, Trylogie… Nie, stój. Nie wygląda ładnie. Kilka szpetnych książek ustawionych obok siebie może być tylko jeszcze bardziej szpetne.

Bo gdy się broni książki papierowej często myśli się o niej jako o najwyższym dobru kultury, tej świętej PRAWDZIWEJ KSIĄŻCE. Cały dowcip polega na tym, że takie myślenie zwykle wiąże się z podziwianiem książki jako utworu literackiego, czyli właśnie podziwianie treści, a nie formy. Zapomina się o książce jako przedmiocie, jako produkcie, jako czytadle, które ma nam zapewnić rozrywkę. Wszystkie książki nam tak pięknie pachną? Wszystkie tak ładnie szeleszczą i wszystkie tak dobrze gładzi się po stronie? Czy tylko te dobrze wydane?

A gdyby tak:

Oto mamy bliżej nieokreśloną przyszłość, gdzie e-czytniki są powszechnie dostępne i używane. Nie ma potrzeby zużywać papieru na drukowane na tony czytadła na jeden raz. Nie trzeba zaśmiecać księgarni brzydkimi, szybkimi wyrobami. Jakość tekstu na czytniku jest taka, jak na szarawym papierze, a chociaż marginesy można sobie porządne ustawić. A żeby nie było, że całkiem książkę papierowe ruguję, można by korzystać ze specjalnych drukarek – już teraz są *w miarę* małe urządzenia, które wydrukują wybraną książkę, na miejscu ją oprawią, a jeszcze będziemy mogli sobie jeden z wariantów okładki wybrać. Jakość takiej książki nie może być dużo gorsza niż naszych obecnych potworków – jeśli wytrzyma trzy lata to znaczy, że im dorównała.

Natomiast książki papierowe mogłyby być wtedy PRAWDZIWE. Bo gdyby już się podejmowało trud drukowania czegoś, trzeba by w to włożyć wysiłek. Nie mówię tylko o albumach czy książkach dla dzieci. Mogłaby to być na przykład beletrystyka uznanych autorów. Na przykład chętnie zapłaciłabym za pięknie wydany zbiór dzieł ulubionego autora. Bo wtedy każda książka wyglądałaby jak sztuka kolekcjonerka. Bo wiedziałabym, że płacę za jakość, płacę za coś, co będzie zdobiło moją półkę i wytrzyma latami bez rozpadania się. Książki w końcu mogłby być prawdziwymi książkami, tymi, które tak gorąco bronimy i które kochamy.

Nie mówię, że większość książek wydaje się w szpetny sposób, ale zwracam uwagę na fakt, że niektóre treści z definicji nie są przeznaczone do szczególnego wypieszczenia, równie dobrze więc można by je czytać na e-czytniku (a nawet, o zgrozo, mogłyby wtedy wyglądać estetyczniej).

Kocham książki papierowe, ale chcę, żeby były piękne. Żeby były dobrze zaprojektowane – czy to „po bożemu”, po prostu estetycznie i podręcznikowo, czy to z fantazją i pomysłem. Chcę, żeby było dobrze oprawione i wytrzymałe. Chcę, by cieszyły moje oko. Bo treść to treść, każda książka ma jedną. A form może być wiele i warto walczyć o te lepsze. Dlatego mam nadzieję, że książka papierowa jednak umrze. Za to KSIĄŻKA się obroni zawsze.

Zdjęcie autorstwa Perfecto Capucine z Pexels

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *