Rynek książki

Self-publisher kupiony przez wydawnictwo – o tym, co jest dobre

Self-publishingowy news z wczoraj, znaleziony na stronie Rynek-książki.pl:

Brytyjskie wydawnictwo nabyło prawa do wydania trzech dotąd opublikowanych i trzech kolejnych książek w wersji – drukowanej i elektronicznej – Kerry Wilkinson bestsellerowego autora, publikującego dotąd swoje książki w systemie self-publishingu Kindle. Chodzi o serię, której bohaterką jest Jessica Daniel. Kolejny, czwarty tom ukaże się na rynku w lutym 2013 roku.

Kerry Wilkinson jest pierwszym autorem z nurtu self-publisging, któremu udało się przewyższyć sprzedaż, w  sklepie Amazon.com, takich twórców jak Lee Child i Stieg Larsson.

Kerry Wilkinson to 31-letni dziennikarz sportowy, który pierwszy tom z serii powieści kryminalnych o Jessice Daniel, powieść „Locked In” umieścił w sklepie Amazon w lipcu 2011 roku. W wigilię Bożego Narodzenia sprzedała się on w liczbie 100 tys. pobrań. Jego druga i trzecia powieść: „Vigilante” oraz „Woman in Black” zostały opublikowane we wrześniu i listopadzie. Wszystkie trzy sprzedały się łącznie w ponad 250 tys. elektronicznych kopii.

Przy tej okazji naszła mnie myśl dotycząca najczęściej chyba stawianemu self-publishingowi zarzutowi – że produkuje zastępy grafomanów. No bo co to jest, żeby każdy mógł sobie książkę wydać. W związku z tym dwie rzeczy:

Po pierwsze, jak widać, powstają mechanizmy pokazujące, co jest najbardziej wartościowe (albo najbardziej popularne – taka Stephanie Meyer nie ma nic wspólnego z self-publishingiem, a raz, że sprzedaje się świetnie, dwa – że to grafomania pierwszej wody). Być może system, w którym najciekawsi autorzy niezależni są wykupywani przez wydawnictwa i wydawani na papierze nie jest dokładnie tym, o czym marzymy, ale sam fakt, że wydawnictwa zaczynają wyławiać perełki, o czymś już świadczy.

Powoli też self-publishing znajduje swoje miejsce w różnych serwisach książkowych typu Nakanapie.pl, dzięki czemu możemy wyszukiwać opinie o e-książkach tak samo, jak o papierowych. Po coś też pisuję recenzje self-publishingowych książek (a niedługo będę je pisać też i tu). Jasne, na razie wszystko idzie powoli – ale spokojnie, niedługo wszystko się rozkręci.

Po drugie, jaką mam pewność, że jeśli pójdę do księgarni i kupię książkę nieznanego mi autora, to będzie ona dobra? Jeśli nie mam do dyspozycji jakiś opinii, jeśli nie czytali jej moi znajomi? Przepraszam, ale wydaje się masę różnych średnio interesujących rzeczy i nie wiem, czym są one lepsze od książek self-publisherów. Tym, że są na papierze? Wyjątkowo słaby argument. Zarówno w świecie e-booków jak i książek drukowanych najczęściej wybiera się kryminały i romanse (choć elektronicznie więcej czytuje się sci-fi, jak mnie pamięć nie myli). Zmienia się forma, gusta czytelnicze nie bardzo. A poziom? Poziom dla masowego odbiorcy nie musi być szalenie wysoki, wystarczy komunikatywny.

Czy Kerry Wilkinson jest grafomanem? Nie mam pojęcia. Mam nadzieję, że nie. W każdym razie sprzedaje, a to znaczy, że ludzie chcą go czytać, mimo że rodowód ma „niezależny”.

Brak komentarzy

  • Marcin Królik

    Gwoli ścisłości wypadałoby tu przytoczyć też pewną historyjkę z ery wczesnointernetowej. No i tym bardziej krzepiącą, że z naszego podwórka. Zbigniew Masternak – dziś dość chyba ceniony prozaik – opowiadał w jakimś wywiadzie, że swój książkowy debiut wydał samodzielnie w papierze i sprzedawał ludziom na wrocławskim rynku (A może to był rynek krakowski? Mniejsza o miejsce – fakt, że publiczne.) Trochę ludzi jego powieść kupiło i po jakimś czasie dostał telefon z poznania od wydawnictwa Zysk i S-ka. Wśród tych, którzy kupili, był właściciel tego wydawnictwa. Zaproponował Masternakowi kontrakt i profesjonalną reedycję książki. A z kolei na nowym blogu Piotra Kowalczyka „Ebook Friendly” przeczytałem, że na wiosnę Prószyński ma wydać książkę jakiegoś Amerykanina, który wydaje się sam w Amazonie. Czyli… optymistycznie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *