Czytam

Lektury września ’17

Whoa! Branie udział w challenge’ach na Habitice ukazało się zaskakująco skuteczne, bo on dwóch miesięcy udaje mi się wyrabiać równe minimum pół godziny czytania dziennie, a nie, że raz czytam cały dzień, a raz przez dwa tygodnie nie oglądam książki na oczy. Sukces! Dzięki temu zaczęłam w końcu nadrabiać zaległości (także w literaturze faktu, co mnie cieszy). Co prawda do 30 zaplanowanych na ten rok książek już nie dobiję, zwłaszcza że w listopadzie czeka mnie NaNo, a wtedy zwykle nie czytam wiele, ale do 20 może da radę.

We wrześniu zdążyłam więc przeczytać trzy książki, a czwartą zaczęłam. Oto one:

X. Antologia opowiadań fantastycznych, autorzy różni

Nie wypada mi się wypowiadać na temat antologii, w której opublikowano moje opowiadanie. Kronikarski obowiązek nakazuje jednak, by odnotować, iż tę pozycję przeczytałam.

Z punktu widzenia autora mogę powiedzieć, że ciekawie było zobaczyć, jak inni podeszli do tego samego tematu, czyli liczby dziesięć. Muszę się zgodzić z Adamem Podlewskim, który we wprowadzeniu do antologii napisał:

Uczestnicy konkursu właściwie nie pisali o dziesiątce; pisali o bohaterskich superkominiarzach, opuszczonych miastach i duchach w zardzewiałych maszynach. A nasza rocznicowa liczba i tak przychodziła, być może nieproszona, a nawet niechciana.

Dziesiątka rzadko była prawdziwą bohaterką opowiadania, rzadko stanowiła choćby pretekst do opowiedzenia historii – najczęściej pojawiała się przy okazji, trochę wymuszenie, bo musiała. Trochę dziwnie się teraz czuję myśląc o tym, jak czytałam o mapie ludzkiego genomu, sprawdzając, czy na dziesiątym chromosomie nie znajdę może natchnienia. Ostatecznie wybrałam bardziej prozaiczne dziesięć palców.

Trochę mi więc brakowało mocniejszego osadzenia dziesiątki w tekstach. Jeśli mogę sobie pozwolić jakieś pozycje wyróżnić, to wybrałabym „Gwiazdę zaranną” Anny Wołosiak-Tomaszewskiej – bardzo klasyczne w charakterze sci-fi, ale z ciekawym pomysłem na Dziesiąty Dołek (choć w golfie jest ich tylko dziewięć). A także „Bestię ponowoczesną” Łukasza Strużka, opowiadanie wyjątkowo klimatyczne, napisane spokojnym stylem, dokładnie takim, jak lubię plus ze świetnym pomysłem na Składaki. Chętnie bym przeczytała więcej o przedstawionym przez autora świecie.

Pozostaje mi po raz kolejny zachęcić do przeczytania antologii – jest dostępna za darmo, do pobrania w formatach PDF, ePub, Mobi. Przypominam, że znajdziecie w niej moje opowiadanie „Ludzie strusie”.

Język miast, Deyan Sudjic

Walt Disney próbował zbudować miasto od zera. Wielkie kampusy Facebooka czy Google przypominają je w swej strukturze. Tylko czy w ogóle można wymusić powstanie miasta, stworzyć je od zera? Co decyduje o miejskości i sukcesie? Budynki, ludzie, drogi rowerowe czy wielkie autostrady? Przemysł, korporacje, samorządy?

Pewnie wszystko po trochu, choć upchnięcie różnorodnych elementów we wspólnych granicach administracyjnych jeszcze nie gwarantuje sukcesu. Nawet najlepiej zarządzane miasta mogą paść ofiarą pewnych nieuniknionych procesów – dzielnice przemysłowe upadają, inne ulegają gentryfikacji, turyści zadeptują najbardziej rozpoznawalne monumenty. Jak się w tej miejskiej dżungli odnaleźć?

Można na przykład podążyć za Sudjicem. A ma on wielki dar opowiadania. Niby jest to książka usystematyzowana i poważna, prowadząca nas od pojęcia do pojęcia, ale jednak czyta się ją jak zbiór opowieści. Autor, próbując wyjaśnić powstawanie i funkcjonowanie miast, przedstawia epizody z historii poszczególnych metropolii, ważne miejsca, ludzi i wydarzenia, nie siląc się na całościową analizę Londynu czy Mumbaju. I dobrze, bo nie o to przecież chodzi.

Sudjić opowiada o miastach z pasją, ale na trzeźwo, nie idealizując żadnego miejsca. Używa przy tym przykładów z najróżniejszych stron świata, tworząc tym samym w głowie czytelnika wersję miasta uniwersalnego, korzystającego z doświadczeń wielu kultur. Jednocześnie jest to wizja rozmyta, niedokończona, bo Sudjic nie próbuje niczego robić na siłę – a jedynie zrozumieć.

Po prostu bystro opowiada o współczesnych miastach, wnikliwie tłumacząc mechanizmy rządzące tymi żywymi organizmami, bezustannie się zmieniającymi, przyciągającymi nowych mieszkańców i rosnącymi czasem tylko po to, by upaść. Jakie by jednak nie były, ludzkość nie potrafi bez nich żyć.

Problem trzech ciał, Cixin Liu

Jestem zafascynowana tą książką. W tym sensie, że z jednej strony naprawdę mnie wciągnęła, a jednocześnie momentami autor posługuje się tak dużymi uproszczeniami i skrótami myślowymi, że ciężko nie zgrzytać zębami. Dlatego jest to dla mnie książka jednocześnie tak dobra i słaba.

Problem trzech ciał kupił mnie przede wszystkim swoją złożonością. Tyle tu wątków i dziwnych wydarzeń, że ciężko się oderwać – bo czy fizyka naprawdę nie istnieje i wszelkie próby zrozumienia rzeczywistości nie mają sensu? Czemu naukowcy na całym świecie popełniają samobójstwa? Co się stanie, gdy skończy się odliczanie? Czy kosmici istnieją? I co z tym wszystkim ma wspólnego jakaś dziwna gra komputerowa? Czytałam więc, żądna odpowiedzi.

Ale sporo radości znalazłam też w „naukowej” części tej książki. Ostatecznie to science-fiction, a autor, zafascynowany od dziecka kosmosem, sięga głęboko do zasobów współczesnej nauki i buduje z nich mocną podstawę dla swojej historii. Tym samym tworzy miks tego, co prawdziwe, z tym, co prawdopodobne. Ale czy niemożliwe? Oceny tego się nie podejmę. Na tym w końcu poleca zabawa z science-fiction.

Największym problemem tej książki jest zaś sposób, w jaki została napisana – bardzo nierówny. Z jednej strony mamy otwierające sceny z czasów rewolucji kulturowej, szczególnie przejmujące, zwłaszcza gdy tak naprawdę wiele się o historii Chin nie wie i po raz pierwszy zderza z tym tematem. Z drugiej, długie wywody z fizyki i astrofizyki. Z trzeciej, wyskakujące znienacka wtrącenia mają sprawiać wrażenie, jakbyśmy czytali opracowanie historyczne. Ale to nie są wcale tak duże mankamenty. Naprawdę źle się robi, gdy autor postanawia posłużyć się bohaterami jako narzędziami do przekazania tezy. Postaci zamieniają się wtedy w gadające głowy, wygłaszające sucho swoje przekonania. Brzmią wówczas niesamowicie nienaturalnie i w gruncie rzeczy nieprzekonująco.

Dlatego w książce bardzo brakuje subtelności, ale też stopniowego dochodzenia bohaterów do ich poglądów. Momentami czyta się to jak zaledwie zarys fabuły właściwej, jak placeholder, który nigdy nie został zastąpiony tekstem właściwym, a jedynie szybkim streszczeniem. Cóż, może to dlatego, że ostatecznie jest to książka o całej ludzkości, a nie jednostkach. Może dlatego ich rozwój nie jest aż tak ważny, bo autor skupia się na ogólnikowym przedstawieniu pewnych mechanizmów i schematów myślenia. Jeśli skupić się w trakcie czytania właśnie na tym całościowym obrazie i odrzucić potrzebę głębszego wyjaśnienia różnych zjawisk, lektura staje się dużo przyjemniejsza. Mimo to czuję rozczarowanie, bo mam wrażenie, że gdyby motywacje różnych bohaterów zostały lepiej przedstawione, a tło lepiej zarysowane poza „ludzie są gupi i wszystko robią źle”, książka mocniej by na mnie oddziałała. Autor radzi sobie z fizyką znacznie lepiej niż z problemami społecznymi, choć np. w scenie z czerwonoarmistkami próbuje też o nie zahaczyć. Wychodzi jak wychodzi – niech już lepiej opowiada nam o problemie trzech ciał i podróżach międzygwiezdnych.

Muszę powiedzieć, że na podstawie bardzo ograniczonych informacji o książce (znałam tylko cytat z Obamy i wiedziałam, że wygrała Nagrodę Hugo), spodziewałam się czegoś bardziej w klimatach Childchood’s End. Co prawda książki z 1953 roku nie czytałam, ale w 2015 roku kanał SyFy zrobił trzyodcinkową adaptację – można narzekać na jakość ich produkcji, ale akurat w temacie mini-serii potrafią wyczarować cudeńka. Niestety Problem trzech ciał idzie w zupełnie inną stronę, co mnie troszkę rozczarowało, bo przecież tego typu opowieści już znam… Ale spokojnie, czekają na mnie jeszcze dwie części. Tłumaczenie Ciemnego Lasu właśnie miało premierę i chcę je jeszcze w tym roku przeczytać. Mimo wszystkich mankamentów, za mocno się w tę opowieść wciągnęłam, by sobie odpuścić bez żalu.

Moją opinię o Ciemnym lesie znajdziecie tutaj. O części trzeciej, Końcu śmierci, piszę tutaj.


Kupiłam też już drugą część, była w promocji za trochę ponad 20 zł, a ostatnio nie zawsze mam cierpliwość czekać, aż coś zbije poniżej 15. Wiadomo, to nowość, więc biorę jak jest i idę czytać.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *